Historia niezłomnej kobiety, która pomagała przyjść na świat dzieciom w piekle Auschwitz
Obóz Birkenau był największym z ponad 40 obozów i podobozów, które wchodziły w skład kompleksu obozów Auschwitz. Fot. Adam Bujak/Auschwitz - Rezydencja Śmierci Są ludzie, których dzieje fascynują, których gesty, słowa i czyny poruszają, a postawa imponuje. Choć niekiedy naszym życiem nie dotykamy ich życia, mimo to są nam bardzo bliscy. Tak jak pewnie niejednej kobiecie bliska może być właśnie ona.
Drobna, delikatna, o łagodnym spojrzeniu, fiołkowych oczach i uśmiechu Mona Lisy. Żona, matka, babcia, a dla wielu przyszłych matek – najczulsza opiekunka. Zakochana w swoich dzieciach i w tych najmniejszych, którym pomagała przyjść na świat. Nie miała łatwego życia, nie układało się wszystko prosto i pięknie. Los nie szczędził jej zapewne łez, uczucia strachu czy nawet przerażenia. Ale też dał ogromne chwile szczęścia, wzruszenia i radości. I wielką siłę. Siłę, którą czerpała z modlitwy i bezgranicznego zaufania Maryi.
Stanisława Leszczyńska, łódzka położna – bo o niej tutaj mowa – której bohaterstwo najpiękniej i najmocniej objawiło się w Auschwitz-Birkenau, gdzie odbierała porody i tak nieugięcie przeciwstawiała się nakazom hitlerowców, by zabijać nowo narodzone dzieci, jest dziś symbolem. Trochę zapomnianym, ale bardzo wyraźnym. Symbolem tego, że życie ludzkie jest święte. I to ją powinniśmy wynosić na sztandary, gdy mówimy – brońmy nienarodzonych! Bo to ona, mimo że nieustannie groziła jej śmierć, mimo że w obozie koncentracyjnym narażała życie swoje i swojej córki, mimo że każdego dnia mogła trafić do komory gazowej, broniła tego, co Boże. I teraz, gdy czytamy jej życiorys, gdy próbujemy sobie choć trochę wyobrazić, jakie cuda wydarzały się w tym ziemskim piekle, nie sposób ukryć łez wzruszenia, ale też zawstydzenia jej postawą. Niezłomną.
Auschwitz - Rezydencja śmierci
Unikalny dokument przedstawiający największy hitlerowski obóz koncentracyjny, ośrodek męczeństwa i masowej zagłady setek tysięcy więźniów 30 narodowości. Bogaty materiał fotograficzny: znakomite, słynne już artystyczne fotografie Adama Bujaka zatrzymujące w czasie echa koszmaru oraz zdjęcia archiwalne z lat funkcjonowania obozu przedstawiające dramatyczny los deportowanych.
Kiedy pytam o Stanisławę Leszczyńską łódzkiego biskupa Adama Lepę, słyszę: „Zawsze ostatnie słowo należy do Miłości”. I to właśnie skojarzenie przychodzi mi na myśl o Stanisławie Leszczyńskiej, o której za mało mówimy. A przecież była bohaterką. To ona obozowemu lekarzowi w Auschwitz rzuciła prosto w oczy słowa: „Panie doktorze, nie wolno zabijać dzieci”. Wydał jej bowiem rozkaz, żeby jako położna każde odebrane niemowlę pozbawiała życia. A on? Zachował się „nienormalnie”, bo nie wyrządził jej krzywdy i prawdopodobnie dał przez to milczącą zgodę na jej dotychczasową działalność ratowania nowo narodzonych. Stało się to pod wpływem Miłości wyrażonej w zdecydowanej postawie Polki. Bo „ostatnie słowo zawsze należy do Miłości”.
Ta właśnie sentencja stanowi jakby streszczenie i sens całego życia Leszczyńskiej. Urodziła się 8 maja 1896 roku w Łodzi, a miasto to do dziś nosi ślady jej stóp, obecności oraz cichej i pokornej świętości. W księdze ochrzczonych w parafii Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny pod numerem 1407 i datą 9 maja 1896 jest informacja o przyjęciu przez nią sakramentu. Bałuckie uliczki pewnie do dziś pamiętają, jak wiele lat później spieszyła do porodów, by pomagać przyszłym mamom i każdorazowo uczestniczyć w cudzie narodzin. Powtarzała: „Matko Boża, przybądź choć w jednym pantofelku”. Owo wielkie zaufanie, wręcz dziecięce zawierzenie Maryi oraz ogromne poświęcenie bliźnim jest wielkim świadectwem. Dla nas. Wierzących. Bo to jej wiara sprawiła, że przez 38 lat pracy położnej nie zmarło ani jedno przyjęte przez nią na świat dziecko i ani jedna matka, której pomagała urodzić. Wchodząc do domu rodzącej, zawsze kreśliła znak krzyża.
Życiorys Stanisławy Leszczyńskiej bez trudu można znaleźć w Internecie lub w publikacjach jej poświęconych. Spokój i poukładane życie rodziny zburzyła wojna. W lutym 1943 roku wraz z córką i dwoma synami Leszczyńska została aresztowana przez gestapo, bo jej mąż, Bronisław, działał w konspiracji. Synowie, Henryk i Stanisław, zostali osadzeni w obozie Mauthausen-Gusen. Mąż i trzeci syn, Bronisław – uciekli. Stanisława z córką Sylwią, studentką medycyny, trafiła do Auschwitz. Tam otrzymała numer 41335. Miała ze sobą zaświadczenie uprawniające do wykonywania zawodu położnej, biegle mówiła po niemiecku. Dzięki temu została obozową położną. Pomagała jej córka oraz współwięźniarki, m.in. lekarki Janina Węgierska i Irena Konieczna.
Kobiety, których porody przyjmowała, mówiły o niej „Mateczka” lub „Anioł dobroci”. Pracę położnej wykonywała w baraku bez podłogi, bez wody, bez podstawowych medykamentów, bez waty, ligniny, na piecu. W „Raporcie położnej” – krótkim, acz wstrząsającym – napisała: „Pewnego razu Lagerarzt kazał mi złożyć sprawozdanie na temat zakażeń połogowych i śmiertelności wśród matek i noworodków. Odpowiedziałam wtedy, że nie miałam ani jednego przypadku śmiertelnego zarówno wśród matek, jak i nowo narodzonych dzieci. Lagerarzt spojrzał na mnie z niedowierzaniem. Powiedział, że nawet najdoskonalej prowadzone kliniki uniwersytetów niemieckich nie mogą się poszczycić takim powodzeniem. W oczach jego czytałam gniew i zawiść. Możliwe, że ogromnie wyniszczone organizmy były zbyt jałową pożywką dla bakterii”.
Ile porodów odebrała – 3000 czy może mniej? Dziś toczy się o to spór. Jednak to nie liczby decydują o świętości, a postawa wielkiego szacunku do ludzkiego życia. W „Raporcie położnej” możemy dalej przeczytać: „Wśród tych koszmarnych wspomnień snuje się w mej świadomości jedna myśl, jeden motyw przewodni. Wszystkie dzieci urodziły się żywe. Ich celem było żyć! Przeżyło obóz zaledwie trzydzieści. Kilkaset dzieci wywieziono do Nakła w celu wynarodowienia, ponad 1500 zostało utopionych, ponad 1000 dzieci zmarło wskutek zimna i głodu...”. Leszczyńska dała im jednak szansę choć na chwilę miłości, wzruszenia, na to, by wydały z siebie niemowlęcy płacz, podobnie matkom, by mogły utulić je w swych ramionach. Działała z wielkim oddaniem, spokojem i determinacją. Gdy dr Mengele kazał jej zabijać noworodki, powiedziała: „Nie, nigdy”.
Po wielu latach, w roku 1982, kobiety, ofiarowując na Jasnej Górze Kielich Życia, ukazały na nim cztery wzorce do naśladowania. Wśród wielkich i świętych znalazła się i ona, Stanisława Leszczyńska, ukazana w obozowym pasiaku, trepach i z dzieckiem na ręku. Jak napisała w swoim świadectwie jedna z więźniarek: „Mama dokonywała cudów, aby w tym nieopisanym brudzie i smrodzie, gdzie roiło się od szczurów i robactwa, stworzyć nam bardziej ludzkie warunki. Zanim przyjęła poród, robiła znak krzyża i modliła się. Pracowała przy nas dzień po dniu, noc po nocy. Całymi dniami się nie kładła. Wszystkie dzieci, które przyjęła, zostały przez nią ochrzczone. Wszystkie rodziły się zdrowe. Nie było ani jednego krwotoku, ani jednego zakażenia połogowego, ani jednego przypadku śmierci matki”.
Uczynki Miłosierdzia
Wybitny biblista i znakomity pisarz ks. prof. Waldemar Chrostowski pięknie i jasno przybliża "dzieła miłości, przez które przychodzimy z pomocą naszemu bliźniemu w potrzebach jego ciała i duszy" (Katechizm Kościoła Katolickiego). W dzisiejszych czasach, w których miłosierdzie traktowane jest jako przejaw słabości, a świat opanowują różne niebezpieczne ideologie, potrzeba wyraźnego przypomnienia, że uczynki miłosierdzia są niezbędnym elementem życia chrześcijanina.
W 1970 roku na postawie „Raportu położnej” w Teatrze Wielkim w Warszawie wystawiono „Oratorium Oświęcimskie”. Po przedstawieniu pewien dziennikarz podszedł do Stanisławy Leszczyńskiej, wyrażając współczucie, że przeżyła dramat oświęcimski. Według relacji syna, Bronisława, który również był lekarzem, odpowiedziała mu natychmiast: „Proszę mi nie współczuć, bo ja codziennie Bogu dziękuję, że mogłam być w Oświęcimiu”. Często powtarzała też Bronisławowi: „Synu, nie wierzę, żebyś w swoim życiu miał dokonać kiedykolwiek przerwania ciąży, bo przecież wtedy nie mógłbyś się uważać za mojego syna”.
Stanisława Leszczyńska po przejściu na emeryturę zajmowała się piątką wnuków. Jak wspominali jej opiekę? Mówili, że była dobrym pedagogiem, umiała sprawić, by dzieciństwo przeżywali szczęśliwie, ale też trzymała dyscyplinę. Potrafili też zauważyć, że babcia nie bała się żadnych trudności i problemów. Nie uciekała przed nimi, ale podejmowała walkę. „Zawsze wiedziała, że nie jest sama, że jest z nią Bóg. Dlatego nie rozważała żadnych za i przeciw, nie pozwalała sobie na wątpliwości, tylko szła przez życie z ufnością” – wspomina wnuczka Anna. Takiej postawy nauczyła też swoje dzieci i wnuki. Zaszczepiła w nich ogromną wiarę i siłę, która pozwala w życiu wiele pokonać.
Bohaterska położna zmarła 11 marca 1974 roku. Jej doczesne szczątki znajdują się w krypcie łódzkiego kościoła Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny, w którym została ochrzczona. Do jej grobu przychodzą matki z trwogą oczekujące narodzin potomstwa, obawiające się o ich życie i zdrowie. Proszą Stanisławę o wstawiennictwo. Modlitwa daje im spokój i ukojenie. Oraz ufność, że gdyby coś się stało, to wraz z Maryją „przybędą im na pomoc w jednym pantofelku”. Wzruszające słowa zawierzeń wypowiadane są nieustannie. Także Anna Lewandowska, żona słynnego piłkarza Roberta Lewandowskiego, która jest córką ciotecznej wnuczki Stanisławy Leszczyńskiej, była pewna, że święta krewna otacza opieką ją i jej nienarodzone dziecko. Jak wiemy, szczęśliwie urodziła zdrową córeczkę.
Zapewne również za sprawą tych głośno wypowiadanych świadectw ufności w jej pomoc pamięć o bohaterskiej położnej ciągle powraca i odżywa na nowo. Stanisława Leszczyńska to wzór na dzisiejsze czasy, które wypowiedziały życiu śmiertelną walkę. Pokazała, że w sprawie obrony ludzkiego życia można i trzeba iść pod prąd.
Anna Skopińska
Artykuł pojawił się w miesięczniku WPIS 6/2017
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.