Za trzy miesiące załamie się wymiar sprawiedliwości - ostrzega Małgorzata Wassermann.

Za trzy miesiące załamie się wymiar sprawiedliwości - ostrzega Małgorzata Wassermann.

Uważam, że pani premier daje fatalny przykład. Mnie zarówno w zawodzie, jak i w życiu prywatnym sumienie pomaga. Pomaga we wszystkim, od początku do końca, w złych chwilach i w dobrych.

Z Małgorzatą Wassermann rozmawia Adam Sosnowski

Adam Sosnowski: Od wielu lat prowadzi Pani swoją kancelarią adwokacką odnosząc przy tym duży sukces. Ale co działoby się, gdyby nie była Pani przekonana o niewinności swego klienta? Czy trzeba go wówczas bronić mimo wszystko, wbrew sobie i swoim przekonaniom? Abstrahując od tego, że w takiej sytuacji adwokat będzie prawdopodobnie mniej skuteczny, ale pozostaje też kwestia etyczna takiego postępowania.

Małgorzata Wassermann: Zdarzyło mi się kilka razy, że nie czułam danej sprawy, klient mnie nie przekonał do swoich racji. Wtedy delikatnie staram się zasugerować, aby rozważył możliwość skorzystania z pomocy innego adwokata. Tak jak Pan mówił, nie czując sprawy, na pewno nie byłabym w stanie poprowadzić jej na sto procent swoich możliwości.

Państwo mogłoby jednak Panią zmusić. Są sprawy przydzielane z urzędu i wtedy nie ma Pani wyboru.

Zgadza się, ale i w takiej sytuacji jest pewien wybór. Kilka razy dostałam taką sprawę, ale poprosiłam o zwolnienie i dostałam je bez problemu. Chciałabym tu też jednak dodać, że mało jest ludzi całkowicie pozbawionych uczuć i nieraz warto jest dać im drugą szansę, choć wiadomo również, że nie zawsze zostanie wykorzystana.

Ale czy każdy powinien mieć prawo do obrony przed sądem, nawet najwięksi, ewidentni zbrodniarze?

Tak, chociażby dlatego, że historia zna wiele przypadków pomyłek sądowych. Kilka tygodni temu głośny był przypadek Lewisa Fogle’a, który odsiedział 34 lata życia w więzieniu, a teraz po nowych badaniach DNA okazało się, że ten mężczyzna był niewinny i niesłusznie go skazano. Nikt i nic nie odda mu straconego życia. Ale proszę mnie dobrze zrozumieć – moje spojrzenie na przestępczość jest bardzo restrykcyjne. Prawo karne to bowiem nie tylko obrona, ja bardzo często pełnię funkcję oskarżyciela posiłkowego i obok prokuratora oskarżam o coś daną osobę.

Kiedy mówimy o tym, że nigdy nie ma stuprocentowej pewności, przychodzi mi na myśl stary klasyk, czyli film „Dwunastu gniewnych ludzi”, gdzie właśnie ten temat został mistrzowsko przedstawiony. Prowadzi nas to do bardzo głębokiego zagadnienia, jakim jest moralność w zawodzie prawnika. Nad tym zastanawiał się już Cyceron. Czy uważa Pani, że adwokat – podobnie jak na przykład lekarz – powinien móc powołać się na klauzulę sumienia, aby nie musieć podejmować się obrony w jakimś przypadku?

Ale on może to zrobić. Z zasady nie powinien, ale jeżeli uzasadni, że ma problem z tą sprawą – obojętnie jakiej natury – to może się z niej zwolnić. Nie znam przypadku, kiedy przymuszano by adwokatów do prowadzenia spraw, których oni nie chcieli. Niemniej tylko w szczególnych okolicznościach wolno nam odmówić reprezentacji klienta.

Jakich spraw Pani by się nie podjęła?

Nie wyobrażam sobie być reprezentantem kogoś, kto chce skarżyć lekarza za to, że nie przeprowadził aborcji. Ogólnie jednak w naszym zawodzie nie powinno się tak myśleć, ponieważ coś, co przedstawiono hasłowo i powierzchownie, może przy bliższej obserwacji okazać się nie tak jednoznaczne.

Jak podają gazety, Ewa Kopacz – lekarz z zawodu – twierdzi, że lekarze powinni zostawiać sumienie za drzwiami swoich gabinetów. A czy prawnik może, nie może, a może powinien być człowiekiem wierzącym?

Bardzo dobrze, że Pan o to pyta. Zdanie o zostawianiu sumienia za drzwiami gabinetu jest fatalną wskazówką dla lekarzy, co my wszyscy odczuwamy codziennie na własnej skórze w szpitalach czy przychodniach. Każdy z nas wie, jak zachowuje się lekarz pozbawiony uczuć i empatii. Tak to się kończy, gdy sumienie nie jest wraz z lekarzem w gabinecie przy pacjencie, lecz poza nim. Nie rozumiem, jak pani premier może do tego nawoływać. W naszym zawodzie nikt nas do tego nigdy nie namawiał. Absolutnie nie zgadzam się z tą wypowiedzią i uważam, że daje ona fatalny przykład. Mnie zarówno w zawodzie, jak i w życiu prywatnym sumienie pomaga. Pomaga we wszystkim, od początku do końca, w złych chwilach i w dobrych. Bardzo dobrze pamiętam wakacje z sierpnia 2009 r., kiedy wstawałam codziennie rano, patrzyłam w lustro i mówiłam: „Dziękuję Ci Boże, że jesteśmy tacy szczęśliwi”. Proszę Boga o pomoc, gdy mi jest źle, ale potrafię także podziękować, gdy jest dobrze. Również w pracy wiara jest dla mnie potrzebnym oparciem i daje perspektywę miłosierdzia – ale miłosierdzia sprawiedliwego.

W Polsce coraz częściej wiara jest atakowana przez środowiska laickie, lewicowe czy ateistyczne.

Nie wyobrażam sobie życia bez wiary. Bardzo współczuję osobom niewierzącym. My, będąc na cmentarzu, płaczemy, ale nie tracimy duchowego kontaktu z najbliższymi. Proszę jednak przyjąć perspektywę ateistów. Co oni tam widzą? Kawałek ciała, jakaś urna w ziemi i to koniec? Bardzo im współczuję, że muszą się z czymś takim zmierzyć.

Wspomniała Pani o radości z sierpnia 2009 r. i podziękowaniach dla Boga. Kilka miesięcy później sytuacja diametralnie się zmieniła. Czuła Pani wówczas złość na Boga za tę tragedię, za jej ogromny wymiar, za to, że zabrała Pani ojca? Rozmawiałem z wieloma rodzinami ofiar katastrofy smoleńskiej i choć nie odeszli od swej wiary – czasami nawet ta wiara została wręcz wzmocniona – to jednak złość jako reakcja w pierwszej chwili zdarzała się dosyć często. Czy Pani miała podobne odczucia?

Nigdy. Nie odczuwałam żadnego buntu czy złości. To przecież nie Pan Bóg jest sprawcą tej tragedii, tylko szatan. I człowiek nie po raz pierwszy okazał się grzeszny. Już 2000 lat temu Pan Bóg dał się ukrzyżować po to, aby nam te grzechy były odpuszczone. Podobnie nie można być złym na Pana Boga o to, że się urodzili Hitler czy Stalin. Człowiek jest wyposażony w wolną wolę, ale nie każdy potrafi z niej korzystać. Niektórzy pożytkują ją na dobro, inni na zło. Ani przez chwilę nie wątpiłam w Boga po 10 kwietnia, zresztą przedtem też nie.

Wróćmy jednak do spraw bardziej przyziemnych. Czy od zawsze chciała być Pani prawnikiem?

Od czwartej klasy podstawówki, i to nie prawnikiem, lecz adwokatem. Wtedy pewnie jeszcze nie do końca wiedziałam, co to znaczy, ale przykład ojca, jaki miałam w domu oraz wpływ filmów zrobiły swoje. Im bardziej to wszystko rozumiałam – tym bardziej tego chciałam. Wiedziałam, że prokuratura to miejsce raczej nie dla mnie, gdyż mam silny charakter i trudno byłoby mi się pogodzić z tym, że mam kilku szefów nad sobą. Na sędziach z kolei ciąży niewyobrażalna odpowiedzialność.

Skoro rozmawiamy o sądownictwie, proszę mi powiedzieć, czy wierzy Pani w niezawisłość i niezależność polskich sądów? W III RP mieliśmy bowiem do czynienia z wieloma, nazwijmy to, dziwnymi, wyrokami. Z ostatnich czasów przypomnę chociażby sędziego na telefon, czyli Ryszarda Milewskiego, albo Igora Tuleyę porównującego CBA do służb stalinowskich. Były już prezydent Bronisław Komorowski mówił wprost o „rozgrzanych sądach”, a komunistyczni zbrodniarze pokroju Jaruzelskiego czy Kiszczaka w wolnej Polsce nie doczekali się kar. Przypadki takie można by mnożyć.

Nie zapominajmy jeszcze o sprawie Mariusza Kamińskiego! Dramatyzm tych przypadków polega jednak na tym, że na tysiące sędziów uczciwie prowadzących procesy społeczeństwo patrzy przez pryzmat kilku ludzi, którzy sprzeniewierzyli się kanonom swego zawodu. Nie uważam, żeby całe to środowisko było zdemoralizowane.

Niemniej jednak w przypadku procesów na tle politycznym wydaje się istnieć nadreprezentacja wyroków nie do końca zrozumiałych.

Nie zapominajmy o tym, że ja w 90 procentach przypadków pracuję w Krakowie. Miewamy tutaj trudne sprawy, ale takie przypadki, o jakich Pan mówi, zazwyczaj dzieją się w Warszawie. W tym zakresie stolica jest niechlubnym terenem. Warszawa ma dużą liczbę wyroków budzących powszechne oburzenie i zniesmaczenie, zresztą nie tylko opinii publicznej, także środowiska prawniczego.

Decydując się na start w wyborach, spodziewała się Pani z pewnością jeszcze większych ataków na swoją osobę niż do tej pory. Nie trzeba było długo czekać, pewna gazeta opublikowała ostatnio kłamstwo, jakoby była Pani po rozwodzie. Widzę na Pani palcu pierścionek zaręczynowy, może warto w tym miejscu wyjaśnić tę sprawę.

Liczyłam się z tym, że podczas kampanii wyborczej będzie wyprawiana tzw. paskudna szeptanka. Słyszałam nawet, że mam już dziecko – zależnie od wersji ślubne tudzież nieślubne… Spodziewałam się także pracy mediów głównego nurtu, które zawsze i z zasady uderzają w prawą stronę, często pisząc absolutną nieprawdę. Ubolewam nad tym. Wracając jednak do meritum Pana pytania: nie jestem po rozwodzie, wręcz przeciwnie, jestem przed ślubem. Wiem, że te plotki się utrzymują, a ta bezsilność wobec walki z kłamstwem jest najbardziej bolesna.

Zdradzi nam Pani tożsamość szczęśliwego wybranka?

Obiecaliśmy sobie, że póki co nie będziemy tego ujawniać, ale planowany jest ślub, nie znamy tylko jeszcze dokładnej daty.

Skoro już mówimy o atakach, w pewnej gazecie można było również przeczytać, że jest pani „kapłanką religii smoleńskiej” oraz – co jeszcze bardziej zadziwiające – „spadochroniarzem”, czyli politykiem rzuconym do walki o głosy w obcym mu okręgu.

To ciekawe, gdyż nie mam związków z żadnym innym miastem oprócz Krakowa, z którego też kandyduję. Już moi rodzice urodzili się i mieszkali w Krakowie, moi dziadkowie przybyli tu jako dzieci tuż po wojnie. Moje rodzeństwo i ja całe życie spędziliśmy w tym mieście. Co więcej, nie mamy nawet rodziny poza Krakowem, wszyscy są rdzennie połączeni z tym miastem. To miasto bardzo leży mi na sercu. Będąc jego mieszkanką, też nie chciałabym stać w korkach, a pragnę zobaczyć słońce, które zasłania mi smog. Dlatego też, gdy uzyskam mandat, postaram się i to zmienić. Moją ambicją jest także skuteczna współpraca z lokalnymi władzami i małopolskimi samorządowcami, oni na naszym lokalnym podwórku mogą najwięcej, ale potrzebują wsparcia na poziomie centralnym. Chcę dać im to wsparcie w każdej dobrej dla naszego regionu sprawie, niezależnie z jakiej opcji politycznej się wywodzą. Ja po prostu kocham Kraków, uwielbiam Bielany, gdzie mogłabym chodzić codziennie na spacery. Gdy byłam na studiach, to w razie potrzeby nawet 15 przystanków potrafiłam przejść na piechotę na zajęcia.

Z tych słów faktycznie bije wielkie uczucie dla starej stolicy Polski. Ale co będzie po wyborach, gdy wygra PiS, a Pani zostanie ministrem sprawiedliwości?

Funkcjonowałabym tak samo jak tata, który nie przeprowadził się do Warszawy, ale proszę mi nie zadawać takich podchwytliwych pytań. Niezależnie od tego, gdzie premier – jeżeli PiS stworzy rząd – będzie widział mnie i moją rolę, zawsze będę wracała do Krakowa. To mój dom.

W takim razie już bez podchwytliwych pytań – czy przyjęłaby Pani tekę ministra sprawiedliwości, gdyby padła taka propozycja?

Powiem tak: nie ma takich rozmów. Proszę spojrzeć na aktywność naszej kandydatki na urząd premiera – codziennie jest w innych miejscowościach, prezentuje gotowe projekty ustaw i rozmawia z tysiącami Polaków. Nie ma nawet czasu, by teraz zajmować się tym, co będzie za trzy tygodnie. Teraz każdy kandydat ciężko pracuje. Zobaczymy, czy 25 października obywatele zechcą przekazać nam władzę.

W obliczu realnej możliwości przejęcia władzy, kadry powinny być przygotowywane już od dawna, przynajmniej hipotetycznie powinny być obsadzone stanowiska ministerialne, tak aby potencjalni ministrowie mogli zacząć przygotowywać się do przyszłej roli, wdrożyć się w nową pracę, dobrać współpracowników. Ale zapytam Panią jeszcze inaczej: co przyszły minister sprawiedliwości powinien zmienić, zreformować czy poprawić? Mówiła Pani podczas kampanii, że nie wolno skupiać się na partykularnych aspektach prawa, ale trzeba doń podejść całościowo i w tym kontekście je zmienić. Co Pani ma przez to na myśli?

Należy absolutnie zablokować ciągłe zmiany w prawie i jego nowelizacje. To, co się dzisiaj dzieje, jest wprost nie do opanowania, a jakość prawa nie jest już nawet marna, lecz wręcz fatalna. W ostatnich dwóch latach dotknął nas zalew tych zmian. Gdyby przeciętny człowiek chciał się z nimi zapoznać, musiałby poświęcić dziennie 3,5 godziny na przeczytanie tych przepisów. Samych przepisów, bo nie mówię o komentarzach do nich! Tego prawnik nie jest w stanie ogarnąć, a co dopiero obywatel. Nie do zaakceptowania są dla mnie także nowelizacje czy zmiany bez wysłuchania zainteresowanych nimi środowisk i stron.

Czy mogłaby Pani podać jakiś konkretny przykład, żeby było to zrozumiałe także dla ludzi spoza środowiska prawniczego?

Spójrzmy zatem na zmianę prawa karnego, która weszła w życie 1 lipca tego roku. Dzisiaj nikt się do niej nie chce przyznać, wszyscy zaś krytykują. Tworzyło ją kilku panów profesorów – też bardzo ważnych w tym procesie – ale zabrakło prawników praktyków. Powinni się byli wypowiedzieć także kuratorzy sądowi, prokuratorzy, sędziowie, adwokaci, radcy prawni, notariusze czy komornicy. Każdy z nich bowiem – już w praktyce – na którymś etapie będzie miał do czynienia z tymi przepisami. Nie umiem sobie wyobrazić, jak można tworzyć cokolwiek bez pytania tych, którzy potem będą na tym pracowali. Oczywiście, że każda z grup będzie miała inne poglądy na sprawę, bo realizują inne cele. Niemniej ich głosy są kluczowe, bo pozwolą uniknąć absurdów.

Proszę jakoś przybliżyć te zmiany dokonane w prawie karnym, powiedzieć, co spowodowały i jak odbiły się w praktyce na tych, którzy codziennie z kodeksem karnym pracują.

Opowiem w dużym skrócie. Założenie było takie, że skoro dużo jest spraw karnych, których rozwiązanie długo się ciągnie i trzeba rozładować zaległości, to wiele z nich odebrano prokuraturze i dano policji. Skutek jest taki, że przerzedziło się w prokuraturze, ale proszę zapytać policji, co tam się teraz dzieje.

Zgoda, ale to chyba nie tylko kwestia przerzedzenia. Czy policja w ogóle ma kompetencje do tego typu spraw? Przecież prokuratorzy to ludzie, którzy ukończyli wymagające pięcioletnie studia, a następnie czteroletnią aplikację.

Otóż to, to jest najważniejsze pytanie. Policjant często nie ma wystarczającej wiedzy prawniczej, a ma taką sprawę prowadzić w całości. Co więcej, policji w ogóle do tego nie przygotowano ani nie przeszkolono, po prostu dołożono im te sprawy. Dlatego my, prawnicy, uważamy, że za trzy miesiące wymiar sprawiedliwości całkowicie się załamie, bo będzie już po prostu niewydolny. Policja nie radzi sobie i odmawia wszczęcia sprawy. Mam już pierwsze odmowy, kiedy zawiadamialiśmy o popełnieniu przestępstwa. Liczyliśmy się z tym. Teraz trzeba iść ze sprawą przed sąd, a ten ewentualnie nakaże prowadzić ją od początku.

Czyli zamiast skrócić procesy, zmiana prawa karnego jeszcze je wydłużyła?

Mówiąc ogólnie, tak właśnie się stało. Owszem, w prokuraturze jest lżej, co nie jest złe, gdyż trzeba uczciwie powiedzieć, że większość prokuratorów liniowych jest obciążonych pracą ponad siły, ale – jak już powiedziałam – przerzucenie ich obowiązków na policjantów problemu nie rozwiązało.

Jakie jest zatem rozwiązanie? Szkolić i przyjąć do pracy jeszcze większą liczbę prokuratorów?

Na pewno nie można było postąpić tak, jak to uczyniono. Nie mogę jednak przedstawić kosztownych projektów, bo ktoś słusznie mnie zapyta, skąd wezmę na to pieniądze. A nowe etaty w prokuraturze to duże pieniądze. Gdybym to jednak ja miała dbać o resort sprawiedliwości, na pewno walczyłabym o jak najwyższy budżet. Bo tu nie chodzi tylko o sędziów i prokuratorów, jest cała rzesza pracowników cywilnych zarabiających w wymiarze sprawiedliwości po 1200 zł miesięcznie. A przecież oni mają dostęp do tajnych i klauzulowanych dokumentów, nie mogą więc pozostać przy takich zarobkach, bo albo odejdą, albo mogą ulec pokusie z innej strony… A przecież pieniądze są. Przez dziurawy wymiar sprawiedliwości przepadają nam dziesiątki milionów złotych. Popatrzmy choćby na oszustwa podatkowe czy wyłudzanie podatku VAT. Taki przestępca powinien według mnie nie tylko zapłacić karę i koszty postępowania sądowego, ale także spłacić straty, które wygenerował swoim przestępstwem. Wprowadziłabym zatem bardzo wysoki system grzywien, przez co przestępca zwróciłby do budżetu te pieniądze, które wydano na to, aby go ścigać. Poza tym nieosadzenie takiego człowieka w więzieniu – nie mówię oczywiście o ciężkich przestępstwach – także jest odciążeniem dla budżetu państwa, gdyż utrzymanie więźnia kosztuje ok. 3000 zł miesięcznie. Nie mówiąc o tym, że ludzie często wychodzą z więzień jeszcze gorsi.

Czy chciałaby Pani również odchudzić prawo?

Zdecydowanie. Prawo u nas jest kazuistyczne, czyli przykładowe, a nie ogólne. Na pewno należałoby zacząć od zrobienia gruntownego przeglądu i zastanowienia się, co ewentualnie można wyrzucić. Nasz umysł może wiele wchłonąć i niezależnie od tego, czy przepisów będzie 800 czy 1500, to ja się ich nauczę, pod warunkiem, że za miesiąc nie będzie zmiany. Decydować się na zmiany należy tylko z konieczności, a nie dlatego, że ktoś ma pomysł na autopromocję, podlega wpływom lobbystów albo zbliżają się wybory. Praktycy również mają zbyt mało do powiedzenia w tworzeniu prawa.

Wynika z tego, że Pani ma już przygotowany pewien pakiet reformujący wymiar sprawiedliwości.

Tak, mam konkretną wizję i dosyć jasne wyobrażenia. Ale ponieważ nie ma ludzi nieomylnych, chciałabym wesprzeć swoje działania szerokimi konsultacjami społecznymi i środowiskowymi. Wiele z tego, co mówię, wynika z wiedzy praktycznej, długoletniego doświadczenia i obserwacji. Ta wizja nie urodziła się w tydzień.

Zapytam w takim razie o kilka konkretów. Czy prokurator generalny powinien wrócić do unii personalnej z ministrem sprawiedliwości?

Zdecydowanie tak. Prokuratura stała się teraz tworkiem-potworkiem, a prokurator generalny nie ma np. wpływu na to, że dwie prokuratury prowadzą to samo śledztwo. A jaki jest atak na osobę prokuratora, gdy zdaje sprawozdania, szczególnie wtedy, gdy nie są korzystne dla rządu. Jestem za tym pierwszym rozwiązaniem również dlatego, że to rząd jest odpowiedzialny za bezpieczeństwo państwa. Bezdyskusyjnie należy to znowu połączyć. Zresztą takie jest też zdanie i oczekiwanie większości prokuratorów.

Głośno było i jest nadal o przesyłkach sądowych i prokuratorskich, których nie realizuje już Poczta Polska, lecz podmiot prywatny. Czy ta usługa powinna wrócić do poczty?

Bezwzględnie tak.

Żeby już nie odbierać ważnych listów w sklepie mięsnym?

Albo rybnym czy w kiosku. Z powodu tej zmiany usługodawcy na podmiot prywatny wiele było awantur. Przecież początkowo zdarzały się przypadki, że nie było awiza czy nie dotrzymywano terminów. Teraz już jest lepiej, ale nie widzę uzasadnienia, by nie miałaby robić tego nadal Poczta Polska, która robiła to przecież bardzo sprawnie i profesjonalnie. Ponadto jest urzędem ugruntowanym i z tradycją. To jednak co najmniej dziwne, żeby w rybnym odbierać pisma z sądu. Nie uważa Pan?

To jedno. Wydaje mi się poza tym, że to jest kluczowy element funkcjonowania państwa i nie powinno się go oddawać w ręce firmy prywatnej, która dzisiaj jest, a jutro może jej już nie być, i co do której nie ma takiego zaufania społecznego, jak do Poczty Polskiej.

Też tak uważam. Strategiczne instytucje kluczowe z punktu widzenia bezpieczeństwa państwa powinny pozostać w rękach państwa.

Kolejna sprawa – jakie jest Pani zdanie o karze śmierci?

Doskonale zdaję sobie sprawę, że z punktu widzenia praktycznego jest to niemożliwe, aby ją w Polsce wprowadzić.

Dlaczego?

Chociażby dlatego, że jesteśmy członkami Unii Europejskiej. Jednak wielu ludzi w kontakcie ze zdemoralizowanym, złym i brutalnym przestępcą zadaje sobie pytanie, czy mając nienakarmione dzieci i starsze osoby bez pieniędzy na lekarstwa, państwo powinno utrzymywać miesiąc w miesiąc takich przestępców. Uważam, że pytanie to jest zasadne.

O jakich przypadkach Pani mówi?

Skrajnych, drastycznych i nierokujących żadnej poprawy. Powtarzam jednak, że to dywagacje teoretyczne – w praktyce nic się nie zmieni. Trzeba też zadać sobie pytanie, czy pozwalając na istnienie pośród nas jednostkom okrutnym, brutalnym, bez jakichkolwiek szans na poprawę – a są takie przypadki w Polsce – nie stwarzamy zagrożenia dla innych? To są trudne pytania. Jako prawnik wiem, jakie są przepisy i nie będę otwierała dyskusji na temat kary śmierci. Jako człowiek jednak zadaję sobie takie pytania.

W Polsce kilka lat temu rozgorzała dyskusja o kastracji chemicznej dla pedofilów, potem ten temat przepadł. Czy warto byłoby do niego wrócić?

To bardzo poważny temat, gdyż dotyka najpoważniejszych według mnie przestępstw, czyli na dzieciach. Medycyna idzie do przodu i daje wciąż nowe możliwości. Trzeba to monitorować, aby wiedzieć, w jaki sposób takich przestępców można unieszkodliwić. Nie analizowałam tego dokładniej, ale według mnie trzeba to rozważyć. Warto byłoby też wgłębić się w medycynę i sprawdzić, jakie są narzędzia leczenia tych ludzi lub pohamowania ich popędu.

Prawo broni dla obywateli?

Nie uważam, żeby broń miała być powszechnie dostępna, gdyż powoduje to sytuacje, które dzisiaj dzieją się w Stanach Zjednoczonych.

W największej liczbie przypadków do strzelanin dochodzi w stanach północnych, gdzie obywatele nie mają tak łatwego dostępu do broni, jak np. w Teksasie czy Arizonie, a więc stanach południowych. Z tego można wywnioskować, że człowieka skłonnego do popełnienia takiej zbrodni nie przestraszy fakt, że posiadanie broni jest zakazane.

Mimo to nie widzę potrzeby, aby broń była powszechnie dostępna. Chciałabym, aby policja była na tyle sprawna, by obywatel mógł się do niej zwrócić o obronę. A jeżeli ktoś naprawdę bardzo chce, umotywuje to i przejdzie odpowiednie badania, w świetle naszych przepisów może w Polsce posiadać broń. W tym zakresie tak powinno zostać.

Zatem ostatnia rzecz ze szczegółowych zapisów prawa, o których chciałbym z Panią porozmawiać – kwestia in vitro oraz aborcji. Są to tematy bardzo medialne, ale ja pytam o nie dlatego, że naprawdę chodzi tu o kwestię życia i śmierci.

Jestem praktykującą katoliczką, więc odpowiedzi w tym zakresie są dla mnie oczywiste. Trzymam się doktryny, katolickiej nauki społecznej. Absolutnie jestem za życiem. Zdaję sobie sprawę, że niektórzy mogą zauważyć tutaj sprzeczność w stosunku do moich wypowiedzi w sprawie kary śmierci. Ale to były dywagacje czysto teoretyczne – a poza tym jest chyba różnica między niewinnym dzieckiem a zbrodniarzem czy mordercą.

Rozmawialiśmy wiele o Pani planach politycznych, możliwych zmianach, poglądzie na świat, ale także o Pani samej i Pani życiu. Ze słów Pani wynika, że dużą rolę odegrał Pani ojciec, śp. Zbigniew Wassermann. Z pewnością był on dla Pani wzorem i autorytetem. Na kogo jeszcze Pani spogląda czy spoglądała?

Na pierwszym miejscu muszę tu wymienić św. Jana Pawła II. Nie był mi bliski w sensie, że miałam go na wyciągnięcie ręki albo że mogłam z nim osobiście porozmawiać. Wiele się od niego nauczyłam, z odległości patrząc na jego gesty i słuchając jego słów. To, co Ojciec Święty zrobił dla świata, Polski i Kościoła, już się nie powtórzy. Nie ma większego autorytetu niż Jan Paweł II. Ważni byli jednak także ci, których miałam blisko siebie. Wiadomo, że kopiowałam rodziców i na nich się wzorowałam we wszystkim. Imponuje mi także wizjonerstwo Marszałka Piłsudskiego oraz jego autentyczna troska o kraj. 

Cała rozmowa znajduje się w aktualnym numerze miesięcznika „WPIS – Wiara, Patriotyzm i Sztuka”. 

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.