Fukushima ma problem! Naukowcy chcą, aby odpady elektrowni trafiały do Pacyfiku.
11 marca 2011 roku z powodu silnego trzęsienia ziemi i towarzyszącemu mu tsunami doszło do awarii reaktorów Elektrowni Atomowej Fukushima nr 1. Fot.: IAEA Imagebank/2.0/Wikimedia commons 11 marca 2011, trzęsienie ziemi o sile 9 stopni w skali Richtera, zlokalizowane około 130 kilometrów od japońskiego nabrzeża, wywołało potężne fale tsunami. W wyniku ich uderzenia ponad 18,000 osób straciło życie. Wstrząsy oraz wdzierające się w głąb lądu morze przyczyniły się do awarii systemu chłodzącego w Elektrowni Atomowej Fukushima nr 1, przez co trzy z sześciu reaktorów uległy częściowemu stopieniu. Radioaktywne materiały przedostały się do powietrza, a silnie skażona woda wyciekła do Oceanu Spokojnego. Minęło ponad sześć lat od katastrofy. Jednak problem dotyczący przechowywania milionów ton napromieniowanej cieczy, umieszczonej w około 900 zbiornikach, wciąż nie został rozwiązany, podobnie zresztą jak kwestia stopionych rdzeni.
Eksperci proponują kontrowersyjne na pierwszy rzut oka wyjście z sytuacji: stopniowe wypuszczanie składowanych odpadów do Pacyfiku. Według naukowców jedynym, wciąż zagrażającym środowisku naturalnemu składnikiem gromadzonej wody jest radioaktywny tryt. Nie powinien on jednak spowodować większych zaburzeń fauny i flory w przypadku realizacji zamysłu specjalistów. Alternatywą dla tej procedury może okazać się nagły, niekontrolowany wyciek, jeżeli zbiorniki zostaną uszkodzone przy okazji kolejnego kataklizmu naturalnego bądź upływu czasu, który wiązałby się z o wiele gorszymi reperkusjami dla przyrody, a w konsekwencji ludzi.
Lokalni rybacy nie są zachwyceni nowym pomysłem. Magazynowana woda, nieważne jak czysta, w oczach opinii publicznej jest czymś skażonym. Pomimo powtarzanych testów, udowadniających, iż większość stworzeń morskich schwytanych w pobliżu Fukushimy jest zdatna do spożycia, konsumenci wciąż pozostają nieufni. Poławiacze obawiają się, że proponowana koncepcja okaże się gwoździem do trumny dla ich profesji. Jeden z nich, Fumio Haga, pochodzący z Iwaki, nadbrzeżnego miasta oddalonego około 50 kilometrów od elektrowni, wyjaśnia: „Ludzie ponownie unikaliby ryb z Fukushimy, gdyby dowiedzieli się o spuście wody”. Obecnie tylko połowa z 1000 pracujących niegdyś w regionie rybaków wypływa w morze, i to tylko dwa razy w tygodniu. Dzieje się tak wskutek ograniczonego popytu na produkty pozyskiwane z obszaru położonego w okolicach uszkodzonego reaktora.
Naoya Sekiya, pracownik Uniwersytetu w Tokio, proponuje, aby wstrzymać się z operacją do momentu, kiedy opinia publiczna będzie odpowiednio poinformowana. „Przeprowadzenie takiej operacji tylko w oparciu o przesłanki naukowe, bez odpowiedniej kampanii informacyjnej rozwiewającej niepokój społeczny, nie może być tolerowane w demokratycznym społeczeństwie. W sytuacji, w której ludzie nie są na to przygotowani, krok ten pogorszyłby tylko nastroje”, stwierdza. Sekiya wraz z Kikuko Tatsumim, reprezentującym interesy konsumentów, należą do grona ekspertów wspierających władze w walce ze społecznymi konsekwencjami katastrofy. Nad rozwiązaniem kwestii zalegającej wody pracują już ponad rok. W opinii Tatsumiego panujący impas sprzyja niepotrzebnym spekulacjom. Wiele osób wciąż jest przekonanych, że zbiorniki stanowią zagrożenie, a ryby poławiane w rejonie Fukushimy są niezdatne do spożycia.
Niestety, jeśli chodzi o naprawę reaktorów, nikt nie dysponuje technologią pozwalającą na ich naprawę bądź zneutralizowanie procesu nieustannie zachodzącej reakcji łańcuchowej. Jedynym wyjściem stało się nieustanne pompowanie wody morskiej, aby chronić rdzenie przed przegrzaniem. Po schłodzeniu, już napromieniowany surowiec zbiera się w podziemiach kompleksu, gdzie miesza się z wodami gruntowymi, przedostającymi się do budynku reaktora poprzez pęknięcia i szczeliny. Dzięki zabiegom uzdatniającym, około 210 ton jest ponownie wykorzystywanych jako chłodziwo, a 150 wysyła się do wyznaczonych zbiorników. Przed rządem Japonii stoi więc nie lada wyzwanie: co zrobić z odpadami, przybywającymi w tempie 150 ton dziennie? Problem ten spędza sen z powiek także spółce TEPCO, japońskiemu operatorowi energii i właścicielowi elektrowni w Fukushimie, ponoszącemu z tego tytułu olbrzymie koszty finansowe. Niedawno przedsiębiorstwo oznajmiło, że zamierza przechowywać zgromadzoną ciecz do 2020 roku. Ewentualną decyzję odnośnie wypuszczenia jej do morza pozostawia w gestii rządu, tłumacząc to brakiem zaufania opinii publicznej w stosunku do własnej organizacji.
Źródło: japantimes, kś
Komentarze (1)
".. wstrzymać się z operacją do momentu, kiedy opinia publiczna będzie odpowiednio poinformowana.." słowa kluczowe. Trzeba zatrudnić dziennikarzy, żeby "odpowiednio poinformowali" i można spuuuszczać!
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.