34 lata temu dokonano zamachu na życie Ojca Świętego
Ten pontyfikat nie mógł się tak skończyć
Prof. Gabriel Turowski
„Il Papa è stato colpito!” Colpito! Colpito! Te słowa zostały przekazane drogą radiową do polikliniki Gemelli po strzałach oddanych przez zamachowca do Ojca Świętego Jana Pawła II 13 maja 1981 roku o godzinie 17.19. Nie oznaczało to absolutnie „postrzelony”; w zdenerwowaniu podano wiadomość, że Papież został „ugodzony”. Mogło to oznaczać na przykład, że Ojciec Święty został „uderzony” na skutek wypadku albo „rażony” przez atak serca, względnie wylew. Dlatego też nie od razu przewieziono Ojca Świętego na chirurgię, która znajdowała się na 9. piętrze, tylko na oddział intensywnej terapii na parterze. Na miejscu okazało się jednak, że są to niezwykle groźne rany postrzałowe. Na oddziale chirurgii zespół lekarzy czekał jednakże w pełnej gotowości na rozpoczęcie wyznaczonej wcześniej operacji, ale oczywiście nie Ojca Świętego! Do planowego zabiegu był przygotowany inny pacjent. Zespół lekarski natychmiast rozpoczął operację u Ojca Świętego, bowiem On nie mógł czekać, każda minuta decydowała o życiu. Powszechnie wiadomo, jak istotna dla dalszego postępowania chirurgicznego jest natychmiastowa interwencja lekarska. Lekarze nie mieli nawet czasu, by się poważnie zdenerwować faktem, że operują Papieża... Dla Włochów osoba Ojca Świętego zawsze, przez stulecia, była osobą świętą i podziwianą.
W każdym zespole operacyjnym jest lekarz, który pełni rolę kierującego. Tego dnia, w tym zespole był nim docent Angelo Di Marzio, młody, nadzwyczaj utalentowany, słynący z dobrej ręki chirurg. To właśnie on, zrządzeniem Boskiej Opatrzności, dokonał otwarcia jamy brzusznej i udzielił Ojcu Świętemu pierwszej pomocy chirurgicznej. Prof. Francesco Crucitti, kierownik oddziału chirurgii w poliklinice Gemelli, w tym czasie wracał właśnie samochodem z pracy do domu i gdy usłyszał w radiu wiadomość, że na jego oddział wieziony jest ranny Papież, natychmiast zawrócił i w zawrotnym tempie udał się do szpitala. Policjant chciał go ukarać mandatem, ale gdy dowiedział się, dlaczego i dokąd profesor pędzi, natychmiast podjął się eskortowania go aż do samej polikliniki. Profesor po przybyciu niezwłocznie dołączył do zespołu i kierował operacją. W tym dniu nieobecny był w Rzymie dyrektor Instytutu Chirurgii, prof. Giancarlo Castiglioni.
Wierzymy i jesteśmy przekonani, że Opatrzność Boża naprawdę czuwa nad Ojcem Świętym. Na każdym kroku są tego widoczne znaki. Tak było i w czasie tamtych dramatycznych, majowych dni.
Jeep, jadąc zygzakami, by uniknąć ewentualnych dalszych kul, skręcił z Placu św. Piotra przez Bramę Dzwonów do Watykanu, gdzie Papieża przeniesiono natychmiast do będącej zawsze w pogotowiu karetki. Do polikliniki Gemelli Ojciec Święty przewieziony został nadzwyczaj szybko. Z opisów ks. prałata Stanisława Dziwisza oraz drugiego sekretarza,
o. Johna Magee, wynika, że nie trwało to nawet 10 minut, mimo szczytu rzymskiego ruchu ulicznego. Trasę tę w różnych porach dnia pokonuje się nie szybciej niż w ciągu 19-24 minut...
Ojciec Święty stwierdził później, że w drodze do szpitala był świadom, że nie został ugodzony śmiertelnie. Pan Bóg przekazał Mu, że nie umrze. W drodze do polikliniki modlił się cicho aktami strzelistymi, wzywając Matkę Najświętszą. Ojciec Święty był w wielkim bólu. W szpitalu stracił przytomność. Wówczas ks. Stanisław Dziwisz przed rozpoczęciem operacji udzielił Mu Sakramentu Namaszczenia Chorych na sali operacyjnej.
Z relacji naocznych świadków wiem, że choć karetka wioząca rannego Ojca Świętego dojechała w rekordowym tempie, niekiedy jadąc także pod prąd, nie obyło się bez niemiłych przygód; z niewiadomych przyczyn najpierw przestał działać tzw. kogut ze świetlnym sygnałem, a potem klakson. A przecież była to zupełnie nowa karetka! Dosłownie dzień wcześniej Ojciec Święty poświęcił ją w Watykanie...
Operacja trwała bardzo długo, przeciągała się, od godziny 17.55 do 23.25. Ciśnienie krwi gwałtownie spadało, a puls bardzo słabł. Potrzebna była też krew; poszukiwano dawców, co nie było takie łatwe, bowiem Ojciec Święty ma rzadką grupę krwi. Jak się później okazało, człowiek, od którego ją pobrano, był nosicielem wirusa cytomegalii, o czym oczywiście nikt nie mógł wiedzieć, bo wówczas nie było to wykrywalne. Podczas transfuzji krwi wirus został Ojcu Świętemu wszczepiony, co spowodowało późniejszą, bardzo ciężką chorobę wirusową, jeszcze groźniejszą niż rany postrzałowe. To był naprawdę pech. Organizm Ojca Świętego jednakże w cudowny sposób zniósł „zawirowania”, jakie panowały w obejściu operacyjnym.
Zamach, czyli jak zło w dobro się obróciło. Spełnienie przepowiedni fatimskiej.
Opowieść o tragicznym wydarzeniu z 13 maja 1981 r. – strzały płatnego mordercy Alego Agcy, ból, strach, niepewność, modlitewne wsparcie wiernych, rekonwalescencja Ojca Świętego i ponowny niepokój o jego zdrowie, gdy wrócił do Polikliniki Gemellego z groźnym zakażeniem wirusowym, radość z wyzdrowienia, dziękczynienie Matce Bożej Fatimskiej za ocalenie.
Tymczasem na Placu św. Piotra licznie zgromadzeni wierni modlili się żarliwie w oczekiwaniu na wiadomości o Ojcu Świętym. Początkowo podano tylko, w komunikacie o godzinie 20.00, że Jan Paweł II został ranny od kuli zamachowca. Oświadczenie było względnie uspokajające. Na podium, gdzie stał fotel papieski, o. Kazimierz Przydatek ustawił obraz Matki Boskiej Częstochowskiej oraz bukiety białych i czerwonych kwiatów, przywiezione przez pielgrzymów z Polski. Przez sześć godzin zgromadzeni głośno modlili się z różańcami w rękach. Po północy podano przez megafon informacje z drugiego biuletynu lekarskiego, że: Ojciec Święty nie został ugodzony w żaden z żywotnych narządów, że operacja zakończyła się pomyślnie, a stan chorego jest zadowalający. Z tłumu dał się słyszeć głos: „Uratowała go Madonna”.
Przyleciałem do Watykanu w sobotę, 16 maja, w trzy dni po zamachu. Dzięki przychylności prefekta policji watykańskiej (poznałem go dobrze, gdy w roku 1980 i następnie w 1981 byłem zaproszony przez Ojca Świętego do uczestniczenia w Jego pierwszej Pielgrzymce Apostolskiej do Afryki oraz na Daleki Wschód) zostałem zawieziony do polikliniki Gemelli policyjnym samochodem, pokonując bez trudu wszelkie kordony. Gdy wszedłem do sali intensywnej opieki pooperacyjnej, zobaczyłem leżącego tam Ojca Świętego. Przyklęknąłem przy Jego łóżku. Ogarnęła mnie wielka żałość i współczucie na widok obolałego i cierpiącego Namiestnika Chrystusowego. Gdy mnie zobaczył, zaczął się ze mną żegnać... Powiedział, bym pozdrowił moją żonę Bożenę oraz wszystkich w Krakowie! Ponieważ miałem prawo mówienia do Niego „Wujku”, jako jeden z członków owej grupy, która spędzała z Nim przez lata wakacje i tworzyła „Wujkowe środowisko”, odparłem:
– Wujku, ja dopiero przyjechałem, będę tutaj przy Ojcu Świętym.
– To dobrze – odparł Jan Paweł II i usnął.
Od tego właśnie momentu rozpoczęła się moja posługa Ojcu Świętemu w Rzymie. Do końca nie bardzo rozumiałem, dlaczego tak się stało. Wiedziałem, że taka była wola Bożej Opatrzności. Zostałem w Rzymie, z krótkimi przerwami, przez trzy miesiące.
Następnego dnia była niedziela. W biuletynie lekarskim podano oficjalnie, że stan zdrowia Papieża ulega stopniowej poprawie oraz że spędził w fotelu pół godziny. Ciężko chory Ojciec Święty nie chciał opuścić odmawianej w każdą niedzielę w południe modlitwy Anioł Pański, która gromadziła zwykle na Placu św. Piotra wielkie tłumy wiernych. Mimo ogromnego wyczerpania, przygotował specjalny, krótki tekst, który z sali reanimacyjnej odczytał do mikrofonu słabym i drżącym głosem. Przebaczył w nim zamachowcowi. Słowa Ojca Świętego zostały wyemitowane o dwunastej w południe przez Radio Watykańskie; wierni zgromadzeni na Placu św. Piotra wysłuchali ich z głośników, a także z radia w całych Włoszech. Od tej pory ocenialiśmy powrót do zdrowia Ojca Świętego po zmieniającym się głosie. Kiedy w miarę upływu czasu stawał się on silniejszy, donośniejszy – byliśmy pewni, że Papież czuje się coraz lepiej i wraca do zdrowia.
W tę właśnie niedzielę odbywało się we Włoszech referendum w kwestii aborcji, w którym większość głosujących opowiedziała się za rozszerzeniem prawa do przerywania ciąży. Był to kolejny ból, kolejny cios zadany Ojcu Świętemu, zaangażowanemu w nauczanie o świętości poczętego życia.
W poniedziałek, 18 maja o 13.30, Ojciec Święty został przeniesiony z oddziału reanimacji Instytutu Anestezjologii, którym kierował prof. Corrado Manni, na oddział internistyczny, na zarezerwowane tylko dla „niecodziennego pacjenta” 10. piętro. Właśnie tego dnia przypadały 61. urodziny Ojca Świętego. W imieniu wszystkich Jego przyjaciół ze „środowiska Wujkowego” miałem zaszczyt dokonać wpisu do Księgi Życzeń naszych najgorętszych, z głębi serca płynących życzeń, wyrazić naszą wierność i oddanie.
Jest to tylko część wspomnień prof. Gabriela Turowskiego. Całość można przeczytać w książce "Zamach. Czyli jak zło w dobro się obróciło"
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.