Sosnowski: Trwa okropny przechył światopoglądowy w lewo i w stronę Berlina.
Stanisław Widomski: Uchodzi Pan za człowieka radykalnego, atakującego emisję filmów typu „Ostatnie kuszenie Chrystusa” czy „Ukrzyżowanie – święty skandal”.
Leszek Sosnowski: Kto stawia się dziś w obronie chrześcijan, a katolików w szczególności, jest stygmatyzowany właśnie jako radykał, człowiek zacofany, nieokrzesany, nieoczytany, który nie rozumie, że np. pokazanie na ekranie seksu Jezusa z Magdaleną nie jest bluźnierstwem, lecz sztuką… Normalnym katolikiem można jeszcze być, owszem, ale takim cichutkim: złóż ręce do Bozi i czekaj spokojnie aż ci przyłożą z prawa lub z lewa, ale przeważnie z lewa. Jeśli zaś chcesz walczyć o miejsce Chrystusa w przestrzeni publicznej, to zostaniesz potępiony, wyszydzony, będzie się tobą ludzi straszyć. Prawicowcem możesz być, nawet trochę wojującym, ale jako katolik to idź sobie grzecznie, nie oglądając się na boki, do kościoła i schowaj się za jego murami. Tam twoje miejsce, katoliku, nie w debacie publicznej, nie w przestrzeni tak świetnie zagospodarowanej przez mniej lub bardziej lewackie idee. Ale przeważnie bardziej – od ponad 70 lat. To my, katolicy, mamy siedzieć w niszach, a nie bluźnierczy artyści i ich miłośnicy. Zapowiedziany i zaordynowany przez Antonio Gramsciego marsz przez instytucje kultury ku hegemonii marksizmu trwa w najlepsze. Także w odnawianej Polsce. Odnoszę wrażenie, iż niejeden bierze udział w tym marszu nie z przekonań, lecz obawiając się stygmatu niebezpiecznego radykała oraz wykluczenia z „elity”.
Czy to prawda, że zamierza pan zrezygnować z prezesowania Białemu Krukowi?
Myśli Pan, że czas zbierać się na emeryturę? Pewnie tak…
Nie, nie. Chodzi mi o wypowiedź pana Wildsteina kilka dni temu na portalu „wPolityce”, który w odpowiedzi Pańską na krytykę TVP Kultura stwierdził, że Pańska „polemika nie dotyczy idei, ale stanowisk oraz korzyści jakie z nich wynikają, a katolicki rygoryzm staje się wygodną maską dla zabiegania o swoje interesy”.
Pan Wildstein dobrze wie, jakie ja mam stanowisko. O żadne inne nie zabiegam i nigdy nie zabiegałem. Sam je sobie wypracowałem, nie korzystam ani z państwowych ani z samorządowych posad. Od dziesiątków lat nie biorę ani grosza z kasy podatników na żadne cele, a co dopiero na własną pensję. To się skądinąd nie podoba wielu osobom, niestety nieraz nawet w tzw. własnych szeregach. Mało tego, wielokrotnie odmawiałem już prominentnych stanowisk, ponieważ chciałem zachować niezależność. Dzięki Bogu nie muszę antyszambrować po mediach, by na tym budować swoją egzystencję. Ale pal sześć moją osobę. Jak by na to nie patrzeć, Wildstein broni prawa do emisji ateizmu i bluźnierstwa w TVP Kultura upatrując w tym – trzeba to powiedzieć wprost – jakoby świętej zasady pluralizmu, upatrując w ateizmie i bluźnierstwie równorzędnego partnera dla normalnej kultury, tradycyjnej, narodowej, chrześcijańskiej, klasycznej, posiadającej wielowiekowy dorobek. Z tym się nie mogę zgodzić tak samo, jak miliony innych ludzi. Do tego doszło, że normalności nie wolno już nawet przywoływać czy preferować, by nie okazać się wstecznikiem albo co gorsza groźnym radykałem. A może nawet nie Europejczykiem! Więc takim jak ja dobrze byłoby zamknąć gębę. Słaba ta riposta pana Bronisława. Bo do jakichże to wniosków doszedł? Uwziąłem się po prostu na człowieka, który jest dyrektorem TVP Kultura i czyham na jego stanowisko? Może na miejsce Kurskiego nawet czyham? Czyli, że jak mi się coś nie podoba w telewizji publicznej, to znaczy, że pożądam tam wysokiego stanowiska? Cóż to za logika? Na tej samej zasadzie, jeżeli narzekam na złe funkcjonowanie kolei, to znaczy, że chcę zostać ministrem infrastruktury, albo co najmniej prezesem PKP?
Ale może da się być dobrym dyrektorem niewierzącym, wystarczy spełniać kryteria fachowości, światopogląd nie jest ważny.
Może dyrektorem jakiejś fabryki. Są jednak takie stanowiska pracy, w przypadku których ważny jest nie tylko poziom wiedzy, ale również światopogląd. Próbowano np. w warunkach zachodnich zatrudniać świeckich katechetów w szkołach nie patrząc na to jakiego są wyznania i czy w ogóle wierzą w Boga. Poprawność polityczna nakazywała traktować „równo” każdego przy przyjmowaniu do pracy. Skutki okazywały się wprost dramatyczne, gdyż niektórzy tacy katecheci wręcz odwodzili dzieci i młodzież od Boga, a pozostali co najmniej byli obojętni na problemy wiary wcale zresztą tego nie kryjąc, nie egzekwując wiedzy od uczniów, nie zachęcając do świętowania nie tylko niedziel, ale i głównych świąt. Przykładów innych stanowisk, przy sprawowaniu których wyznawane poglądy odgrywają ważną, a nawet kluczową rolę nie brakuje. Ot, choćby dyrektorzy teatrów. Takim stanowiskiem jest również dyrektor wielkiego ogólnopolskiego medium TVP Kultura; jego światopogląd jest tym bardziej istotny, że telewizja publiczna przekształca się podobno w narodową. W związku z tym człowiek o kosmopolitycznych zapatrywaniach stojący na czele tej instytucji musi budzić zdecydowany sprzeciw – obudził i mój.
Spotkał się Pan z zarzutem, że nie ogląda TVP Kultura i uczepił się emisji dwóch niemiłych chrześcijanom filmów.
W ubiegłą niedzielę, 26 czerwca 2016 r., zacząłem wcześnie rano przeglądać propozycje repertuarowe TVP Kultura na cały ten dzień i wieczór. Wydaje mi się, że jako przedstawiciel milionów katolików w naszym kraju, przeszło dziewięćdziesięciu procent ludności, miałem prawo oczekiwać, że stacja ta w jakiś, nawet mniej udany sposób, choćby jednym programem, będzie dzień święty święcić. Tymczasem kolejny raz nic takiego nie znalazłem. A przecież tyle się dzieje w świecie kultury związanej z naszą wiarą! Ważne książki, wystawy, koncerty, sesje naukowe… Dla telewizji publicznej są to jednak niestety ciągle tematy kompletnie marginesowe i jakby wstydliwe, szczególnie dla TVP Kultura. Wspomnianej niedzieli, o godzinie 9.45 nadawano cykliczny program informacyjny „Eurokultura”. I oto byłem zapraszany w sposób bardzo konkretny, z podaniem godziny i adresu, na różne wydarzenia kulturalne. Okazało się, że mogę podziwiać dzieła konceptualne pewnej meksykańskiej artystki na… statku. A statek płynie sobie przez Sprewę środkiem Berlina. Mogę udać się bez problemu, data i miejsce wyznaczone, na spotkanie z wybitną niemiecką specjalistką od kolażu – do Mannheim. No, może nie pojadę do super wyposażonego studia dźwiękowego w Bergheim w Nadrenii, bo jednak hasło „Idealne miejsce na prezentację wszystkiego co głośne i gwałtowne” mnie odstrasza. Kolejne propozycje dotyczyły także niemieckich miast i niemieckiej kultury. Ponieważ wszystko w tym programie nazwanym „Eurokultura” było niemieckie, faktycznie poczułem się od razu jak prawdziwy Europejczyk... Wszystkie reportaże w tym programie podpisano: TVP Kultura i współpraca DW. DW to znaczy Deutsche Welle, Niemiecka Fala. Na stronie internetowej DW podano odwrotnie, z czego wynika, że TVP Kultura jest tylko współpracownikiem niemieckiego systemu propagandowego zaszyfrowanego jako DW. W innych edycjach „Eurokultury” można było zapoznać się także z wydarzeniami z innych krajów, jednak niemieckie sprawy w tym programie zawsze dominują. W dwunastu ostatnich edycjach doszukałem się wśród dziesiątków informacji, zaledwie jednej wiadomości dotyczącej polskiego artysty. Tak się wpaja nam przekonanie, że jesteśmy niczym nawet w radykalnej awangardzie, która de facto nie ma żadnych wyraźnych kryteriów oceny. DW to potężna państwowa instytucja propagandowa, dysponująca olbrzymim budżetem, realizująca niemiecką politykę kulturalną i historyczną na wielu polach, nadająca w przeszło 30 językach na cały świat, po polsku już od roku 1962. Z serwisu DW pełnymi garściami czerpie np. Gazeta Wyborcza i być może dla niektórych jest to rekomendacja… Ja zaś zapytam: gdzie jest Polnische Welle, Polska Fala? Kto nad nią pracuje?
Nie wiem, to chyba są na razie pytania retoryczne.
Poza tym w niedzielnym repertuarze TVP Kultura wszystko po staremu. Dalszy ciąg trwającego od paru lat permanentnego festiwalu filmów Andrzeja Wajdy na wszystkich kanałach telewizji publicznej (poza sportowym) ustanowionego w uznaniu zasług mistrza dla minionej epoki PO-PSL. Po raz chyba setny puszczany jest „Człowiek z żelaza” a na dokładkę po raz chyba siedemdziesiąty „Ziemia obiecana” okraszona rozmową z Wojciechem Pszoniakiem, niewątpliwie wybitnym aktorem, który jednak, jak się okazuje, niewiele ma do powiedzenia poza kokieteryjnymi zdankami kierowanymi do starego reżysera… Tego dnia był jeszcze w programie film z PRL-u, ale na szczęście nie propagandowy, a późnym wieczorem odstraszający obraz o prostytutkach wśród studentek wyreżyserowany przez Małgorzatę Szumowską. Jak zwykle także sporo nudnej gadki. Każdej tej pozycji z osobna można by jakoś bronić, jednak program tej anteny jest generalnie, jako całość po pierwsze nudny, po drugie wyzbyty z patriotyzmu, miejscami nawet antypolski (DW) i w żadnym stopniu chrześcijański. Raczej odwrotnie, nawet w dzień święty nie ma takiego charakteru. To oczywiście może się komuś podobać, ale ten ktoś na pewno nie należy do tych milionów ludzi, którzy oczekują dobrej (i szybszej!) zmiany. TVP Kultura to niestety program niszowy, nakierowany na awangardę i eksperymenty, a na dodatek, jak wynika z wypowiedzi dyrektora tego programu i jego zwolenników, takie jest też założenie dla tego narodowego medium. Na to jednak na pewno nie będzie – i już nie ma – społecznej zgody. Tym też sposobem nie zgromadzi się wokół kultury szerokiej widowni.
Łatwo powiedzieć, ale może trudniej zrobić, bo to przecież także kwestia finansów.
Dlaczego zatem w telewizji publicznej prawie nie istnieje olbrzymi dorobek klasyki filmowej, przynajmniej europejskiej, której filmy można by zakupić całymi pęczkami za nieduże pieniądze (nie mówiąc o tysiącach filmów oświatowych)? Ano dlatego, że owa klasyka – dla której TVP Kultura byłaby bardzo odpowiednim miejscem – oparta jest na wartościach uznawanych dziś za staromodne czy zgoła szkodliwe; jeszcze nie tak dawno bowiem za rodzinę uznawano tylko związek kobiety z mężczyzną, inne związki były potępiane, rozbite rodziny, zwane teraz niezbyt elegancko pozszywanymi (patchworkowymi), były powodem smutku, żalu albo nieszczęścia, podśmiewano się z homoseksualistów (można było!). W owej niechcianej dziś klasyce często na ekranie pojawiał się ksiądz (normalny!), wisiały na ścianach krzyże, które pojawiały się też w przestrzeni publicznej. W owej niechcianej dziś klasyce odwoływano się w wielu sytuacjach do Boga, szanowano bardzo prawdziwy i głęboki patriotyzm nie uznając za jego przejaw sprzątania kupy po psie. Także ofiary wojny i przemocy nie stawały się same sobie winne, unikano też epatowania okrucieństwem i ohydą itd. Proszę zwrócić uwagę, że rugowanie klasyki z programów telewizyjnych ma wymiar powszechny, ogólnoeuropejski, prawie nie uświadczy się dziś w repertuarach internacjonalnych stacji telewizyjnych filmu nakręconego przed rokiem 2000. Polska dopiero niedawno dołączyła do tego awangardowego trendu. Miejmy nadzieję, że była to tylko chwila zapomnienia, że – jak ostatnio na portalu SDP pisze, ku memu zdumieniu, Krzysztof Kłopotowski – „dekonstrukcja wartości okazała się modą mijającej epoki”. Ta dekonstrukcja sama jednak nie minie, trzeba się do tego przyłożyć. Natomiast rugowanie przebogatej klasyki wielu narodów z repertuarów filmowych, to element usuwania z przestrzeni publicznej wartości chrześcijańskich, tradycji, dawnego obyczaju, kultury narodowej (nie tylko polskiej) opartej na wielowiekowym dorobku, to podcinanie korzeni naszej tożsamości.
Znak, któremu sprzeciwiać się będą
Unikatowe wydanie ze wzruszającym listem Jana Pawła II o tym albumie napisanym trzy dni przed śmiercią! Watykan, Wielkanoc 2005 Drogi Panie Adamie, Bardzo dziękuję za życzenia i dedykację na ofiarowanym mi albumie "Znak, któremu sprzeciwiać się będą". Wdzięczny jestem za towarzyszenie mi modlitwą i cierpieniem w tym czasie zmagań z chorobą.
Faktem jednak jest, że uprzednio ostro skrytykował Pan tylko dwa filmy. A reżyser jednego z nich, Martin Scorsese, uchodzi nie bez racji za bardzo utalentowanego twórcę o bogatym dorobku.
Jakże można bronić bluźnierstwa argumentacją o świetnym warsztacie bluźniercy, skoro ten warsztat to bluźnierstwo tylko wzmaga? Przypomnijmy, że ten udany warsztatowo film powstał na podstawie powieści wielbiciela Lenina, człowieka wyklętego przez grecki Kościół prawosławny, Nikosa Kazandzakisa. Jezus jest zohydzony niemal w całym filmie; brudny, obszarpany, po prostu włóczęga wałęsający się bez większego sensu po Palestynie, a nie Syn Boży. Jego Matka zaś przypomina – przykro to pisać – starą wiedźmę. Katolik by tak Jezusa i jego Matki w żadnym dziele nie przedstawiał, byłby to bowiem przekaz bluźnierczy. Katolik by takiego filmu również nie dopuścił do emisji, a tym bardziej nie eksponował w godzinach najlepszej oglądalności w ogólnopolskiej stacji kulturalnej; to jest dla katolika poważny grzech. Obowiązkiem katolika było przeciwstawić się bluźnierstwu, tym bardziej, że przecież nie była to pierwsza projekcja „Ostatniego kuszenia Chrystusa” na antenie TVP Kultura. No, chyba, że ktoś uznaje, iż w pracy nie wolno być katolikiem… Broniąc wolności decyzji nowego dyrektora nie mylmy kosmopolityzmu z katolicyzmem. A bez katolicyzmu nie ma polskiego narodu; bez niego możemy się od razu wpisać w proponowany właśnie przez Niemców system jakiejś transnarodowości (oczywiście z nimi na czele).
Tu wkraczamy na trudne pole granic wolności w sztuce.
Ależ nie. Po prostu nie należy wolności tworzenia utożsamiać z promowaniem lub deprecjonowaniem określonych wartości. To są dwie różne sprawy. Pozwolę sobie stwierdzić, że trzeba być radykałem poprawności politycznej, aby bronić tego utworu (nie reżysera w ogóle). Prawda jest bowiem taka, że film potępiły przeróżne środowiska katolickie na całym świecie i to w zdecydowanych słowach tak, że trafił on na czołówkę list utworów antykatolickich. To są fakty.
Podobno domaga się Pan „wyeliminowania z przestrzeni publicznej heretyków, a więc wszystkich, którzy proponują debatę”?
Drwić jest łatwo; mając dobre i ostre pióro trzeba uważać, bo łatwo kogoś zranić nawet we własnych szeregach. Jeśli chodzi o debatę publiczną, to ewidentnie widać, że ktoś tu chce wyeliminować z niej takich jak ja, strasząc rządzących polityków radykałami żądnymi panowania dyktatury. Niestety odnoszę wrażenie, że jestem znacznie mniejszym radykałem katolickim, niż mój adwersarz – kosmopolitycznym. A utwierdza mnie w tym przekonaniu następny zabieg myślowy związany z młodzieżą. Otóż młodzież ma podobno odejść od wiary, jeśli nie dostanie czegoś super nowoczesnego, czegoś kontrowersyjnego, jakiejś bliżej nieokreślonej „innej” wizji. Jakbym Tygodnik Powszechny czytał… Rozumie się, że masowe emitowanie bluźnierstw w postaci „dzieł” tu omawianych może zapobiec tej degrengoladzie młodzieży. Chodzi zapewne o taką wizję np. św. Jana Pawła II, jaką zaproponowali w ubiegłym roku reformatorzy kulturalni z Warszawy publikując bilbordy Ojca Świętego w garniturku i krawacie, jako nowoczesnego menadżera. Bo inaczej młodzież nie będzie wiedziała o kogo chodzi, nie będzie podążać Jego śladem, po prostu Go odrzuci – tłumaczyli. Zdecydowana postawa m.in. kustosza Sanktuarium św. Jana Pawła II na Białych Morzach ks. Jana Kabzińskiego zapobiegła takiemu „uwspółcześnianiu” Ojca Świętego na masową skalę. To bowiem w rzeczywistości nie jest przybliżanie, lecz przeciwnie: podstępne osłabianie autorytetu, pospolitowanie dzieła i postaci wielkiego Polaka, odzieranie go ze świętości. To są teorie, którym przeczy całkowicie praktyka katolickiego życia religijnego w Polsce. Młodzi z lubością uczestniczą w tradycyjnych obrzędach, pielgrzymkach, modlitwach, całują relikwie, uczestniczą w naukach przedmałżeńskich, nie chcą żadnych dziwolągów, lecz po prostu wiary przodków. Nie wracają do „poczciwego księdza Pirożyńskiego”, pewnie nawet niewielu o nim wie, ale siłę swej wiary uzewnętrzniają np. na spotkaniach oazowych, wspólnotowych, na Lednicy; radośnie, spontanicznie, śpiewając pieśni dawne i nowe, ale zawsze głębokie w wierze, nasze. Na Zachodzie wcześniej zaczęto stosować owe „unowocześnienia” w duszpasterstwie; skutkiem są puste kościoły. Czy o to chodzi? Takie podejście do kultury jakie proponuje całej Polsce obecna TVP Kultura to niej jest żadna „szansa na przejęcie dusz zwłaszcza młodego widza”. Chyba, że ktoś inny te dusze przejmie…
Z tej rozmowy wyraźnie wynika, że jest Pan przeciwnikiem awangardy w sztuce.
Nie sądzę. Chodzi mi tylko o to, by awangardą nie zastępować wszystkiego, co było. Awangarda musi mieć i znać swoje miejsce; jak sama nazwa wskazuje nie jest to główny człon armii, bo gdyby tak było, to klęska gotowa. Samą awangardę przeciwnik rozjedzie raz dwa. Polska tożsamość narodowa w najmniejszym stopniu nie jest związana z radykalną awangardą, z ateizmem lub bluźnierstwem przeciwko Chrystusowi. Jeśli więc tworzymy narodowe media, polską telewizję, nie może nią na żadnym odcinku kierować człowiek obojętny wobec wartości, które ten naród i ten kraj ukształtowały. To, że ktoś wykształcił się jako nowoczesny filozof i zajmuje się awangardową kulturą nie jest w żadnym wypadku wystarczającą rekomendacją. Równie dobrze polską reprezentację w piłce nożnej można by powierzyć młodzianowi, który jest specjalistą od piłki ręcznej. A czemu nie? Też jest trenerem. Też zajmuje się sportem, rozegrał wiele meczów, jest ambitny. Też uprawia piłkę, choć trochę inną. Też skończył jakieś sportowe studia. Zatem tyle wspólnych elementów, a więc dlaczego upierać się przy trenerze, o nazwisku Nawałka? Pytanie retoryczne.
Jeśli jednak ten tok myślenia przenieść na pole teatru, telewizji, kina, w ogóle sztuki, okaże się, że z powodu obowiązkowej równości w podejściu do obsadzania stanowisk nie wolno nikogo dyskryminować.
Ktoś, kto jednak nie jest zakochany w polskiej tradycji, klasyce, w wielkich polskich twórcach od Wincentego Kadłubka poczynając, ten po prostu nie jest profesjonalistą, ma zbyt małe kwalifikacje na stanowisko dyrektora TVP Kultura. Ale to przecież nikogo nie deprecjonuje; może Mateusz Matyszkowicz gdzie indziej będzie świetnym dyrektorem, a może w ogóle nie musi być dyrektorem, lecz np. zostanie świetnym krytykiem broniącym awangardy? To, że ktoś akurat nie nadaje się na jakieś stanowisko, naprawę nie oznacza, że jest mniej wart od innych, że gdzie indziej się nie sprawdzi. Nie są to uwagi ad personam, jak sugeruje mój adwersarz, ponieważ osoba piastująca stanowisko publiczne podlega z natury rzeczy publicznej ocenie efektów swojej działalności. Ocena polityki repertuarowej stacji tv i dociekanie jej źródeł nie jest działaniem ad personam (w przeciwieństwie np. do insynuowania komuś karierowiczostwa i pazerności…). Mnie osobiście poza kontekstem telewizyjnej działalności pan Matyszkowicz w najmniejszym stopniu nie interesuje.
Wśród wielu komentarzy internetowych na portalu wpolityce.pl znalazłem jeden, który zwrócił moją uwagę. „Pluralizm ma odnosić się do całych mediów a nie tylko do mediów publicznych. I pana Wildsteina głos też proponuję przenieść do mediów niepublicznych. A media publiczne niech przekształcą się wreszcie w media patriotyczne i wtedy dopiero osiągniemy pluralizm w mediach,” pisze internauta określający się jako EmanuelCzyżo.
O to właśnie chodzi. Weźmy za przykład tylko trzy główne stacje telewizyjne. Dla każdego jest jasne, że TVN i Polsat nie reprezentują obozu patriotycznego i poglądów prawicowych, chrześcijańskich. Jeśli zatem ktoś żąda, aby trzecia wielka telewizja, TVP, była pół na pół lewicowa i prawicowa, to de facto żąda proporcji 2,5 do 0,5 na korzyść lewicy i antypatriotyzmu. Chyba nie o to chodzi? Do tego dodajmy olbrzymią przewagę „transnarodowego” mainstreamu nad gazetami i czasopismami patriotycznymi, a obraz sytuacji jeszcze bardziej się zaczerwieni. Pluralizm musi istnieć między mediami, a lepiej powiedziawszy – musi istnieć równowaga między nimi. Oto potrzeba chwili. Wewnątrz media są i będą jednolite światopoglądowo, w tym nie ma nic złego. Zła jest ta straszna nierównowaga na rynku medialnym. Istnieje przecież okropny przechył światopoglądowy w lewo oraz w stronę Berlina i Paryża. Dlatego natychmiast należy wrócić do zaniechanej jakby idei repolonizacji mediów. Nie pomogą w tym na pewno kosmopolityczne dążenia dyrektorów telewizji – wprost przeciwnie. Jedno jest pewne: nie wolno uczynić z TVP Kultura niszowej anteny, by dogodzić bardzo małej części narodu. Nie można łączyć tam relatywizmu z poprawnością polityczną oraz chorym pluralizmem stojącym w opozycji do demokratycznych wyborów całego społeczeństwa. W obliczu nowej polityki kulturalnej i historycznej konieczne jest przestawienie się na wielki narodowy zryw, a nie epatowanie siebie i telewidzów lewackimi lub pluralistycznymi zabawami.
Na koniec sam pozwolę sobie zadać pytanie, ale słowami biskupa Piotra Libery wypowiedzianymi w Radomiu podczas uroczystości rocznicy zrywu robotników w 1976 roku przeciwko ateistom i proletariackim dyktatorom: „Jaka dziejowa konieczność może popierać lewacką politykę multi kulti, dla której wszystkie religie, kultury są jednakowo ważne, tylko nie ta, w której wyrośli – Chrystusowa, chrześcijańska?”.
Rozmawiał Stanisław Widomski
Leszek Sosnowski to laureat 57 krajowych i międzynarodowych nagród fotograficznych, nagród literackich, publicysta, recenzent, wielokrotny juror zakopiańskich Przeglądów Filmów o Sztuce, założyciel i od 20 lat prezes Białego Kruka, autor ponad tysiąca publikacji, wielu książek, w tym o filmie, m.in. współautor i wydawca monumentalnej „Encyklopedii kina”, a także redaktor 27-tomowych „Dziejów Pontyfikatu JP II” oraz ponad 100 innych pozycji poświęconych św. Janowi Pawłowi II. Sześć lat temu założył miesięcznik opinii publicznej „Wpis. Wiara, patriotyzm i sztuka”. Publikuje także na portalu „wPolityce”. Zasłużony dla miasta Krakowa. Nie posiada żadnych odznaczeń państwowych. Trener piłkarski, niezmiennie kibicuje Cracovii.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.