Prof. Marcin Gomoła: Czy nadzór finansowy poradzi sobie z bankami czy będzie odwrotnie?
W ostatnim numerze miesięcznika „Wpis” ukazała się bardzo ciekawa analiza stosunków na linii banki – klienci – państwo. Autor przestawia bardzo logiczne argumentacje i sensowne propozycje. Oto obszerne fragmenty artykułu:
(…) Wyzwań stojących przez nowym przewodniczącym Komisji Nadzoru Finansowego jest dużo, ich rozwiązanie będzie wymagało ogromnej wiedzy, sprawności działania, a także odwagi i determinacji. Realne zagrożenie kryzysem finansowym w Europie nie pozwala na liberalne podejście do kwestii nadzoru nad rynkiem. Nie ma też miejsca na nagłe reorganizacje polegające na przeniesienie nadzoru z KNF do struktur Narodowego Banku Polskiego. Przede wszystkim ze względów politycznych, albowiem relokując nadzór do NBP rząd polski (premier) oraz Sejm pozbawiają się wpływu na kontrolę nad rynkiem finansowym, przekazując ją do niezależnego banku centralnego mającego inne cele. Taka operacja wymaga szczegółowych przygotowań i nie powinna być przeprowadzona w sytuacji zagrożenia kryzysem. Uwaga KNF nie może być teraz skupiona na problemach organizacyjnych związanych z kolejną przeprowadzką i reorganizacją. To zajmie sporo czasu i m.in. dlatego reorganizacja KNF jest tak wyczekiwana przez sektor bankowy, albowiem da mu czas na czerpanie kolejnych zysków. Co jest najgroźniejsze dla stabilności systemu finansowego Polski? Głównie tzw. "kredyty frankowe", rozliczenia tzw. "polisolokat" i opcji walutowych, które w 2008 roku i później kosztowały Polską gospodarkę utratę wielu miejsc pracy i transfer za granicę ogromnej ilości wykształconych i wyszkolonych pracowników z różnych branż.
Problem niespłacalnych instrumentów pochodnych o charakterze dłużnym zwanych "kredytami walutowymi” jest obecnie największym wyzwaniem stojącym przed KNF i NBP. Daleko większym niż opisywana w mediach afera SK Banku czy Amber Gold. Brak wciąż rozwiązania tego problemu i unicestwienia ryzyka szacowanego, przypomnę, na 100 mld złotych. Opieszałość bądź niechęć w rozbrajaniu tej bomby doprowadzi do upadku nie tylko szczytne plany rozwojowe Polski, ale może na długo wepchnąć Polskę w sytuację chronicznego niedorozwoju, skazując dalej na emigrację, bądź biedę, kolejne pokolenia co zdolniejszych Polaków.
Pytanie o kurs franka szwajcarskiego stało się ostatnio w naszym kraju kwestią nie tylko ekonomiczną, ale i polityczną. (…) Obserwujemy osoby zdołowane materialnie i psychicznie z tytułu niespłacalnego kredytu – poczucie beznadziei, wyalienowania, braku pomocy - te dramatyczne przeżycia są dla wszystkich takie same. Mimo, że większość osób obciążonych zobowiązaniem wobec banku, denominowanym lub indeksowanym do franka szwajcarskiego, wciąż jeszcze sumiennie spłaca swoje zadłużenie (98.6%), to dramat ich położenia się pogłębia. Tych ludzi w większości nie stać już na nic, tylko na niekończące się spłacanie tzw. kredytu. Pomóc może tylko szybka i skuteczna interwencja państwa w kierunku arbitrażu w trudnym sporze banków z konsumentami, którzy finansowali swoje potrzeby mieszkaniowe. Celowo pomijam tu tzw. "ustawę spreadową" zaproponowaną przez Kancelarię Prezydenta ustami Prezesa NBP Adama Glapińskiego i Macieja Łopińskiego, gdyż propozycja ta nie tylko nie rozwiązuje problemu ryzyka systemowego "kredytów walutowych", ale jeszcze sytuację pogarsza, zamykając drogę sądowego dochodzenia przez kredytobiorców swoich roszczeń. Spełni się wtedy marzenie banków a pogłębi dramat konsumentów
Należy jednak pozbyć się emocji, którymi przesycona jest obecna dyskusja na ten temat i z chłodnym umysłem rozważyć jak to się stało, że Polacy padli ofiarą epidemii instrumentów pochodnych o naturze hazardowej, które były im przedstawiane jako kredyty bankowe. Dlatego w niniejszej publikacji będziemy używać termin „kredyt” w cudzysłowie dla oddania rzeczywistego charakteru tegoż zobowiązania.
Aby uporządkować dyskusję na temat „kredytów we franku szwajcarskim”, należy przede wszystkim przedstawić podstawowe fakty:
1. W latach 2006 – 2009 kredyty hipoteczne denominowane/indeksowane w walutach obcych (głównie franku szwajcarskim) stanowiły znakomitą większość wszystkich kredytów hipotecznych udzielanych przez banki.
2. Banki zachęcały kredytobiorców do zaciągania takich „kredytów” nie tylko niższą niż złotówkowa ratą, ale i innymi, zaniżonymi progami zdolności kredytowej.
3. „Kredyty” były udzielane w większości na pokrycie 100% wartości zakupowanej nieruchomości (w późniejszym okresie także na kwoty przekraczające wartość 100% „kredytowanej” nieruchomości). To zaś znaczy, że nie żądano jakiegokolwiek wkładu własnego kredytobiorcy.
Frank stał się walutą spekulacyjną. Szef SNB (Szwajcarski Bank Narodowy) sam przyznaje, że frank jest obecnie znacznie przewartościowany. Oznacza to automatycznie, że przewartościowane są wszelkie zobowiązania odnoszone do tej waluty. Zagrożenia związane z obecną sytuacją dotyczącą kursu franka szwajcarskiego mają co najmniej dwa aspekty. Pierwszym z nich jest transferowanie dużej ilości środków pieniężnych z realnej polskiej gospodarki do sektora finansowego i na konta przeważnie zagranicznych udziałowców banków działających na naszym rynku. Drugim zagrożeniem jest możliwość wystąpienia spirali obniżki cen nieruchomości i sprzężonego z nią pogarszania się jakości portfeli „kredytów’ powiązanych z innymi walutami obcymi.
Istota umowy o „kredyt frankowy”
Zgodnie z art. 69 ust. 1 ustawy Prawo Bankowe: „Przez umowę kredytu bank zobowiązuje się oddać do dyspozycji kredytobiorcy na czas oznaczony w umowie kwotę środków pieniężnych z przeznaczeniem na ustalony cel, a kredytobiorca zobowiązuje się do korzystania z niej na warunkach określonych w umowie, zwrotu kwoty wykorzystanego kredytu wraz z odsetkami w oznaczonych terminach spłaty oraz zapłaty prowizji od udzielonego kredytu.” W analizowanych sytuacjach, bank oddawał do dyspozycji kredytobiorcy kwotę w złotówkach, będącą odpowiednikiem określonej w umowie kwoty we frankach szwajcarskich. Nie istniała możliwość otrzymania do dyspozycji, do ręki lub na konto, kwoty naprawdę w CHF. Ponadto, przeliczenia kwoty w CHF do PLN dokonywał bank, po ustalonym przez siebie kursie sprzedaży (spread). W tej sytuacji prawnej powinno się zatem uznać, że przedmiotem świadczenia banku była kwota rzeczywiście udostępniona kredytobiorcy, a więc wyrażona w złotych.
W literaturze podkreśla się, że umowa kredytu bankowego jest zobowiązaniem o charakterze wzajemnym, w rozumieniu art. 487 § 2 k.c., a więc stosunkiem prawnym, w którym świadczenie jednej ze stron jest odpowiednikiem świadczenia drugiej. Za świadczenie ze strony banku, polegające na oddaniu do dyspozycji kredytobiorcy określonej kwoty środków pieniężnych, bank otrzymuje świadczenie wzajemne, w postaci zwrotu kwoty wykorzystanego kredytu (tzw. kapitał). Z kolei odsetki od kwoty kredytu oraz prowizje stanowią wynagrodzenie należne bankowi za wykonane przezeń świadczenie.
„Zwrot kwoty wykorzystanego kredytu” należy więc interpretować w taki sposób, że świadczeniem ze strony konsumenta winna być suma pieniędzy odpowiadająca wysokości rzeczywistego świadczenia ze strony banku. To prowadzi do prostego wniosku, że kwota kapitału, jaką kredytobiorca spłaca, nie może ulegać zmianie w czasie (oprócz pomniejszenie jej o części już spłacone), zaś elementem podlegającym zmianie na zasadzie określonej w umowie mogą być jedynie odsetki. Na brak możliwości zmiany wysokości kapitału w trakcie funkcjonowania umowy kredytowej zwraca uwagę min. wybitny specjalista prof. Witold Modzelewski. W niedawnym wyroku Sąd Okręgowy w Szczecinie (choć już nie tylko tam) również uznał, że wysokość świadczenia banku należy traktować jako kwotę rzeczywiście udostępnioną kredytobiorcy, wyrażoną w złotych.
Kwestia różnic kursowych (spread)
Uprawnienie banku do samodzielnego ustalania kursu wymiany przy udostępnieniu kredytu, jak i przy spłatach rat, stanowi klauzulę abuzywną (czyli niedozwoloną), która nie powinna być stosowana w umowach z konsumentami. Potwierdza to wyrok Sądu Okręgowego - Sądu Ochrony Konkurencji i Konsumentów z dnia 14 grudnia 2010 r. (sygn. XVII AmC 426/09), zgodnie z którym:
„Klauzule [...] są sprzeczne z dobrymi obyczajami i rażąco naruszają interes konsumenta, gdyż wzorzec nie precyzuje sposobu ustalania kursu wymiany walut wskazanego w Tabeli Kursów Walut Obcych. Bank może wybrać dowolne kryteria ustalania kursów (…). Kursy wykorzystywane przez Bank nie są kursami średnimi, lecz kursami kupna i sprzedaży, a więc z zasady zawierają wynagrodzenie - marżę Banku za dokonanie transakcji kupna lub sprzedaży, której wysokość jest zależna tylko i wyłącznie od woli pozwanego.”
Można zatem powiedzieć innymi słowy, że bank tak naprawdę nie przeliczał kolejnych rat z franków na złotówki, lecz te franki, każdą ratę, sprzedawał kredytobiorcy. Zarabiał więc podwójnie, na standardowym oprocentowaniu kredytu oraz na narzucanej przez siebie marży przy sprzedaży.
Repolonizacja Polski
Czy można repolonizować Polskę? Cały kraj? Otóż można i trzeba, gdyż niemal cały majątek narodowy został wysprzedany (za grosze!), bo rządzący jeszcze niedawno politycy systematycznie i całkowicie podporządkowywali nasze życie gospodarcze, kulturalne czy medialne wymogom zagranicznych hegemonów.
Kwestia umów
W przypadku umowy kredytu bankowego, swoboda umów jest ograniczona przez przepisy prawa bankowego. Wynika to z faktu, że w relacji z konsumentem bank jest podmiotem profesjonalnym i uprzywilejowanym. Bank dysponuje również potężnym narzędziem dochodzenia swoich roszczeń, jakim jest bankowy tytuł egzekucyjny. W tej sytuacji, równość stron umowy kredytu bankowego w praktyce nie istnieje.
Ważnym elementem relacji konsumenta z bankiem jest domniemanie, zgodnie z którym bank stanowi instytucję zaufania publicznego, utrwalone zarówno w systemie prawnym, jak i w tzw. „miękkich regulacjach”, którym podlegają banki. I tak na przykład, Kodeks Etyki Bankowej, uchwalony przez Związek Banków Polskich, stanowi, że:
Mechanizmy rynkowe są koniecznymi, lecz niewystarczającymi wyznacznikami działalności banków. Stąd niezbędne jest uwzględnienie także wartości etycznych w procesie podejmowania decyzji ekonomicznych. (…)
Analiza wolumenu kredytów udzielonych przez banki w latach 2006-2008 wskazuje na istnienie wyraźnych preferencji stosowanych przez sektor finansowy przy zawieraniu transakcji opartych o kurs franka szwajcarskiego. Istotnym elementem tej preferencji było zróżnicowanie kryteriów oceny zdolności kredytowej tego samego gospodarstwa domowego w zależności od waluty, w jakiej kredyt zostanie „udzielony”. Osoby decydujące się na zawarcie z bankiem transakcji „kredytowej” związanej z kursem franka szwajcarskiego mogły liczyć na otrzymanie znacząco większej kwoty, czyli banki specjalizujące się w szacowaniu ryzyka uznawały, że lepiej poradzi sobie polska rodzina ze zobowiązaniem wyrażonym we franku niż w złotówce. W powiązaniu z początkowo niską wartością raty, stanowiło to potężny bodziec do zawierania z bankami ryzykownych transakcji. Należy podkreślić, że wszelkie odniesienia do hazardu, pojawiające się nader często w dyskusji publicznej na temat „kredytów frankowych”, są kompletnie nieuzasadnione i wyjątkowo niesprawiedliwe w stosunku do ludzi obciążonych zobowiązaniami, które w międzyczasie okazały się toksyczne. Zgodnie z prawem, kredytu udziela się na określony w umowie cel, którym w przeważającej większości przypadków było zaspokojenie potrzeb mieszkaniowych, a nie wzrost wartości własnych (bankowych) aktywów.
Coś dla Ministerstwa Sprawiedliwości
Zanim zostanie wprowadzone rozwiązanie systemowe, co w polskich warunkach może zająć dużo czasu, jako że będzie ono siłą rzeczy dotykać żywotnych interesów bardzo wpływowego lobby bankowego, pilnie działania powinno podjąć Ministerstwo Sprawiedliwości. Chodzi o umożliwienie jednolitego rozstrzygania przez sądy sporów pomiędzy bankami i konsumentami uwikłanymi w denominowane w walucie obcej instrumenty pochodne o charakterze dłużnym, niesłusznie zwane „kredytami”. Także postępowania prowadzone przez prokuratury w celu stwierdzenia przestępstwa oszustwa w wielkich rozmiarach popełnionego przez banki wobec konsumentów usług finansowych, powinny zostać wsparte przez NBP i KNF oraz jak najszybciej zostać zakończone wnioskami procesowymi.
Równolegle z doraźnym rozwiązaniem sytuacji na rynku „kredytów frankowych”, należałoby rozpocząć pracę nad strukturalnym rozwiązaniem, które na dłuższą metę ureguluje stosunki wynikające z zawartych w latach 2006-2008 umów o „kredyty” denominowane lub indeksowane kursem franka szwajcarskiego i wyeliminuje związane z nimi kolosalne ryzyko dla polskiej gospodarki. (…)
Poniżej przedstawiam zarys propozycji, idee takiego rozwiązania:
a. Potwierdzenie kredytów denominowanych/indeksowanych w walutach obcych jako zobowiązania wzajemne, w których świadczenie ze strony banku zostało spełnione poprzez udostępnienie kwoty w złotówkach.
b. Zobowiązanie banków, posiadających w swoich aktywach takie „kredyty” do obliczenia wysokości raty miesięcznej przy pomocy algorytmów zawartych w umowach (przeważnie wskaźnik z rynku międzybankowego + marża banku), dla kwoty kredytu w PLN. Wysokość marży banku stanowi pole do negocjacji z bankiem.
c. Symulacja strumienia przepływów należnych bankowi i porównanie go ze strumieniem faktycznie wykonanych przepływów.
d. W przypadku, gdy różnica w danym elemencie strumienia jest dodatnia, należy ją zaliczyć na kapitał, w przypadku różnicy ujemnej, podlega ona zwrotowi.
e. Rozliczenie na wyznaczony dzień.
Charakterystyczne dla obecnego dyskursu publicznego w sprawie „kredytów frankowych” jest stwierdzenie, że kredytobiorcy oczekują pomocy od państwa lub współobywateli. Prowadzi to do dzielenia społeczeństwa poprzez wywołanie wrażenia, że uregulowanie sytuacji odbędzie się kosztem osób, które nie posiadają toksycznych „kredytów”. Niesłusznie każda dyskusja zmierza w kierunku „pomocy dla kredytobiorców”, skoro należałoby przede wszystkim rozważyć oddanie im tego, co się słusznie należy, a następnie pomóc bankom w zaabsorbowaniu skutków ich nieuczciwego działania. Komitet Stabilności Finansowej i inne gremia decyzyjne zajmując się sytuacją sektora bankowego nie mogą abstrahować od sytuacji płatników tego sektora – klientów banków. Banki – przedsiębiorstwa sektora finansowego nie są w żaden sposób uprzywilejowanym uczestnikiem obrotu gospodarczego, pełnią w tym obrocie rolę służebną.
Należy w tym miejscu zwrócić uwagę na przekazy jakie nieprawdziwie serwują media w sprawie kredytów frankowych. Pierwszy z nich to, że podatnik będzie płacił za „kredytobiorców”, za „frankowiczów”. Otóż jest to nieprawda, ani podatnik, ani budżet nie będą dopłacać do kredytów frankowych. Trzeba też wyraźnie stwierdzić, że spłacający zobowiązanie „kredytowe” indeksowane w CHF, poniosą koszty odsetkowe takie jak wszyscy inni kredytobiorcy.
Jakie koszty mogą ponieść banki? - Istnieją trzy stopnie „kosztów" bankowych:
1. Strata gigantycznych, potencjalnych zysków przyszłych – wystąpi przy przewalutowaniu niespłaconej części „kredytu” po kursie z dnia zawarcia umowy.
2. Opcja zerowa dla banków – jeśli dokonane dotychczas spłaty kapitałowe (raty) pozostawimy w złotych, a powiększymy minione lata o odsetki takie jak w przypadku kredytów złotowych.
3. Strata faktyczna banków, choć niewielka – jeśli uznamy cały dotychczasowy kredyt za złotowy i oprocentowanie takie, jak dla kredytów frankowych.
Ważna uwaga: nie uwzględniamy tu tego, co banki za stratę sobie poczytują, a mianowicie utratę nielegalnych zarobków.
Nade wszystko należy zdać sobie sprawę, że problem dotyczy 44 miliardów złotych (jak twierdził NBP), może nawet ponad 100 mld złotych (jak twierdził KNF), które mogą opuścić realną gospodarkę narodową i zostać wytransferowane poza granice Polski w przypadku biernej postawy polskiego państwa. Problemy „frankowiczów” uderzają w 770 tysięcy rodzin – przeszło 2 mln Polaków, obecnie eksploatowanych w systemie niewolniczym, zadłużonych wysoko ponad rynkową wartość mieszkań, na które pobrali kredyty, a których nie wolno im sprzedać, by się poratować. W tym kontekście wszelkie stwierdzenia, że uregulowanie sytuacji „kredytobiorców walutowych” byłoby „niemoralne”, świadczą o niezbyt wysokim poziomie moralności oceniającego oraz o jego zerowej trosce o kondycję materialną polskiego społeczeństwa. Nie tak trudno sobie wyobrazić, jak zostałaby rozhuśtana w Polsce konsumpcja i indywidualne inwestycje, jak zostałaby pobudzona gospodarka, gdyby te 100 mld zł zamiast na zagraniczne konta bankierów trafiło do obywateli i następnie na polski rynek.
Po faktycznym powrocie do kursu z dnia uruchomienia kredytów, utworzy się w Polsce ogromny rynek nieruchomości, obecnie spętany sztucznymi związkami z kursem franka szwajcarskiego („frankowicze” nie mają dziś prawa sprzedawać swoich kredytowanych nieruchomości). (…) Czasu nie ma wiele, a oglądanie się na spadek kursu franka w najbliższej przyszłości należy rozpatrywać wyłącznie w sferze pobożnych życzeń. Konieczne jest współdziałanie z KNF jak i proaktywna rola NBP w rozwiązaniu problemu. Podniesienie kapitałów banków w sytuacji odwalutowania kredytów - konieczne i wymuszone przez KNF - powinno spotkać się z odzewem ze strony NBP polegającym na gotowości do „awaryjnego" objęcia emisji ratunkowej banku na wypadek gdyby obecni akcjonariusze nie mogli bądź nie chcieli wykonać swoich obowiązków dokapitalizowania. Wówczas bank taki zostałby przejęty przez NBP, który stałby się pełnoprawnym akcjonariusze, z pożytkiem dla depozytów. Mogłaby to być ścieżka repolonizacji banków.
Pomysły, aby jeszcze rok poczekać i delikatnie zniechęcać banki domiarami kapitałowymi, by te dogadały się z kredytobiorcami, można włożyć między bajki. Zyski generowane przez te kredyty są na tyle kuszące, a nadzór do tej pory był na tyle posłuszny lobby bankowemu, że nie ma z punktu widzenia banków potrzeby by rezygnować z łatwych pieniędzy. I nie będą zwracać uwagi na ryzyko jakie generują dla finansów państwa, które nie przeszkadza im robić wielkiego biznesu kosztem własnych obywateli. Ich biznes to ryzyko dla państwa sięgające, według wyliczeń KNF, nawet 1/3 rocznego budżetu Polski!
Warto tu zauważyć, że w październiku 2015 r. KNF nałożyła na banki posiadające znaczące hipoteczne ekspozycje walutowe tzw. domiary kapitałowe (add-on). Domiary oznaczały dodatkową kwotę kapitału, którą bank musi utrzymywać w celu pokrycia ryzyka związanego z ekspozycjami walutowymi. Łączna kwota domiarów wyniosła ok. 9 mld zł. Niestety, żaden z banków nie zgodził się na taką propozycję. (…) Brak zgody banków na restrukturyzację należy odczytać jako porażkę działań podjętych przez nadzór finansowy w Polsce.
Padające czasami propozycje przedstawicieli sektora bankowego („zerowe oprocentowanie”, brak konieczności przedstawiania dodatkowych zabezpieczeń) świadczą o tym, że branża zdaje sobie sprawę z bezprawności i ryzyka swoich działań związanych z udzielaniem kredytów w walutach obcych. Siłę i sprawność polskiego nadzoru finansowego poznamy po tym jak poradzi on sobie z bankami, czy zrobi to wystarczająco sprawnie i profesjonalnie. Zanim stanie się odwrotnie: banki poradzą sobie z nadzorem. (…)
Marcin Gomoła
Marcin Gomoła to b. doświadczony ekonomista i prawnik, był wiceprzewodniczący Komisji Nadzoru Finansowego w latach 2006 – 2007, jest m.in. założycielem Stowarzyszenia Fair Play, przewodniczącym Rady Edukacji i Ładu Informacyjnego.
Cały artykuł ukazał się w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis”.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.