Ludzie, którzy nie mają żadnego pojęcia o historii Polski, pojawili się wśród elit politycznych dopiero teraz

Ludzie, którzy nie mają żadnego pojęcia o historii Polski, pojawili się wśród elit politycznych dopiero teraz

Premiera trzeciego tomu Premiera trzeciego tomu "Dziejów Polski" w auli św. Jana Pawła II w Łagiewnikach. Od lewej: prof. Andrzej Nowak, fotografik Adam Bujak, poseł Janusz Szewczak, minister Krzysztof Szczerski, marszałek sejmu Marek Kuchciński, metropolita krakowski abp Marek Jędraszewski, historyk prof. Krzysztof Ożóg. Fot.: M. Klag Pomysł napisania przeze mnie syntezy dziejów Polski wynikał z pewnego zadania, jakie postawiła mi nieżyjąca już dziś niestety znakomita badaczka naszej XVI-wiecznej historii, śp. prof. Anna Sucheni-Grabowska. Zwróciła ona kiedyś moją uwagę na to, że nie powstają dzisiaj całościowe syntezy historyczne. Uważała, że ktoś powinien to zrobić, bo ona sama już z tym nie zdąży. Choć to zadanie wyglądało może na zbyt ambitne, bo życie koryguje zawsze takie plany, podjąłem się go. Nie tylko ze względu na autorytet i ogromny szacunek dla pani profesor, ale i na przyjęcie jej argumentu, że istotnie brakuje takich osobistych, indywidualnych spojrzeń na całość dziejów Polski.

Myśli, z jakimi przystępowałem do pisania „Dziejów”

Jako historyk próbuję specjalizować się w historii stosunków polsko-rosyjskich XIX i XX w., szczególnie od stycznia 1919 r. do marca roku 1921; w tej dziedzinie prowadzę intensywne własne badania archiwalne. Wydaje mi się jednak, że ograniczenie spojrzenia na dzieje Polski tylko do tego kawałka podwórka, który samemu się uprawia, jakoś nas zubaża. Pozbawianie się pełnej historycznej perspektywy powoduje, że często słyszymy niezbyt przemyślane sądy, iż żyjemy w najlepszej epoce polskich dziejów albo odwrotnie, żyjemy w epoce najgorszej.

Jeśli spojrzeć na naszą Ojczyznę z perspektywy głębszej, z perspektywy co najmniej 1050 lat, możemy chyba mądrzej i lepiej zastanowić się nad tym, co dobrego jest nie tylko w tamtych, ale i w naszych czasach. Bo wiele jest bardzo dobrych rzeczy, a wiele też nam nie wychodzi dobrze, warto więc zastanowić się, w czym nie potrafimy sprostać największym osiągnięciom naszych przodków. Myślę, że potrzeba poznania historii, znalezienia tego szerokiego kontekstu, konieczna jest, by zrozumieć znaczenie naszego zadania dziejowego. To rzecz ważna dla każdego z nas, kto zastanawia się nad sensem swego życia w Polsce, nad jego znaczeniem w szerszych relacjach z tymi, którzy nas otaczają. Zrozumienie, ile zawdzięczamy poprzednim pokoleniom, jak wiele bogactwa duchowego one nam zostawiły, pomaga zrozumieć także naszą dzisiejszą odpowiedzialność wobec naszej wielopokoleniowej politycznej wspólnoty. To pozwala nam głębiej zastanowić się nad tym, jak powinniśmy się starać, by dziedzictwo przodków na tyle, na ile potrafimy, wzbogacić i przekazać dalej następnym pokoleniom. Wszyscy przecież mamy nadzieję, że ta historia na nas się nie skończy, ale będzie trwała.

To są myśli, z jakimi w roku 2013 przystępowałem do pisania „Dziejów Polski”. Uznałem, że zadanie to powinno być najważniejszym w moim dalszym życiu, choć oczywiście także inne obowiązki staram się spełniać i nie brakuje mi ich… Kiedy zacząłem pisać „Dzieje”, dość szybko okazało się to trudniejsze niż początkowo myślałem. Pierwotnie rozmawialiśmy z prezesem Leszkiem Sosnowskim o dwóch dużych tomach „Dziejów Polski”, ale rychło zaproponowałem wydawcy 6 tomów. Dzisiaj zaś, kiedy trzeci tom dociera do roku 1468, mogę przewidywać, że dalszych tomów powinno być jeszcze 8. Zakładam więc, że łącznie z trzema już napisanymi będzie tych tomów, jak Bóg da, 11.

Dlaczego postanowiłem nie pisać skrótowo i uproszczeniami, choć wiadomo, że ludzie dzisiaj nie mają czasu, zwłaszcza młodsze pokolenie potrzebuje skrótu? Odpowiedź jest prosta: zanim sam nie poznam lepiej, głębiej, dokładniej całości naszych dziejów, nie będę potrafił napisać ich skrótu. Przygotowania do pisania zajmują bardzo dużo czasu, a moją ambicją – na ile spełnioną, ocenią krytycy, czytelnicy – jest, aby każdy tom odzwierciedlał nie tylko moją interpretację, ale także aktualny stan badań historycznych. Staram się więc przeczytać to, co najważniejsze i najnowsze w dorobku historiografii polskiej i światowej na temat poszczególnych branych w kolejnym tomie na warsztat fragmentów dziejów Polski.

Ktoś może zapytać o moje kryteria doboru. Staram się czytać jak najwięcej rozmaitych przeglądów historycznych. Sam mam zaszczyt zasiadać w radzie redakcyjnej najpoważniejszego chyba i najstarszego takiego periodyku w Polsce, „Kwartalnika Historycznego”, gdzie taki przegląd historiografii ciągle się dokonuje. Korzystam też bezpośrednio z wiedzy znakomitych kolegów historyków, specjalistów od poszczególnych epok. Niektórzy są wymienieni na stronie redakcyjnej kolejnych tomów jako recenzenci lub konsultanci naukowi. Nie odważyłbym się przecież, że tak powiem, zanurzyć w bardzo bogatą i szybko rozrastającą się literaturę mediewistyczną (akurat wieki średnie w historiografii Polski rozwijają się niesłychanie dynamicznie), potrzebuję więc przewodników. I znajduję znakomitych, nie tylko prof. Krzysztofa Ożoga, któremu szczególnie jestem wdzięczny, bo bardzo mi pomagał swoimi radami w znajdowaniu nowej literatury, którą koniecznie powinienem przeczytać i przemyśleć. Także powinienem wspomnieć autorów spoza Krakowa – jak profesorów Tomasza Jasińskiego i Tomasza Jurka z Poznania, wybitne autorytety w dziedzinie historii średniowiecznej; bardzo wiele korzystam z ich rad. Jeśli idzie o pierwszy tom, niezwykle inspirująca była także konsultacja archeologiczna prof. Janusza Kruka z Polskiej Akademii Nauk.

Dzieje Polski. Tom 3. Królestwo zwycięskiego orła

Dzieje Polski. Tom 3. Królestwo zwycięskiego orła

Andrzej Nowak


Kolejny tom wspaniałej historii Polski opowiedzianej piórem profesora Andrzeja Nowaka liczy 464 strony, czyli o 80 więcej niż poprzednia część. Podobnie jak dwa poprzednie tomy charakteryzuje się wysokim poziomem edytorskim.

 

Niezrozumiałe luki w historiografii

By poznać aktualny stan badań, potrzeba sporo czasu, także czasu czytelników, którzy czekają na kolejne tomy. Jednak nie da się tego zrobić ot tak, z tygodnia na tydzień. Wydawca słusznie się niecierpliwi w imieniu czytelników, zachęca mnie do jak najszybszego postępu. Jednak moje możliwości fizyczne są jakie są, potrafię pracować dziennie tylko określoną liczbę godzin. W związku z tym potrzebuję realnie mniej więcej rok – półtora roku na przygotowanie kolejnego tomu. Powiem od razu o pewnej trudności, która jest przede mną, a polega ona na tym, że o ile historia średniowieczna rozwija się w ostatnich kilkudziesięciu latach fenomenalnie, o tyle niewytłumaczalna jest dla mnie zapaść historiografii polskiej, a co za tym idzie, światowej, jeśli idzie o naszą najwspanialszą epokę – złoty wiek. Bardzo mało jest nowych prac na ten temat, stąd potrzeba opierania się na pracach starych, przedwojennych. Prof. Sucheni-Grabowska nie dokończyła biografii Zygmunta Augusta, tak więc nawet ten król nie ma monografii ostatniego dziesięciolecia swego panowania, które było może najświetniejszym dziesięcioleciem w dziejach Polski. Również Jan Kochanowski, choć są monografie jego twórczości, nie doczekał się do dzisiaj naukowej biografii!!! A uważamy się, i słusznie, za naród posiadający kulturalną elitę o długiej tradycji…

Pokazuje to skalę luk, z którymi jakoś będę musiał się mierzyć; zwierzam się z tego z pewnym wyprzedzeniem. Zdaję sobie sprawę, że wielu moich potencjalnych czytelników czy w ogóle czytelników historii Polski najbardziej zainteresowanych jest historią najnowszą, XX wieku. W tej dziedzinie powstaje mnóstwo prac, ale ja celowo przyjąłem założenie, że będę posuwał się chronologicznie i nie ulegnę naciskowi, by zacząć, powiedzmy, od II wojny światowej, od sporów o „Solidarność” czy od Żołnierzy Wyklętych. To są szalenie ważne tematy, ale mnie się wydaje, że będę mógł je zrozumieć dopiero, gdy wcześniej doczytam i odczytam całą historię Polski. Ludzie bowiem, którzy podejmowali swoje wyzwania w XX wieku, robili to, mając w świadomości wcześniejsze dzieje, bohaterów, o których słyszeli, czytali, którzy ich poprzedzili, zostawili wzór albo przestrogę. A zatem, żeby ich zrozumieć, żeby zrozumieć także dylematy (a czasem usprawiedliwienia, racjonalizacje) tych, którzy podejmowali kolaborację z władzą zaborczą czy później z władzą sowiecką, która dominowała nad Polską, trzeba także poznać historię wcześniejszą.

Mam wrażenie, że ludzie, którzy nie mają żadnego pojęcia o dziejach Polski, pojawili się wśród elit politycznych dopiero w ostatnich dekadach. Dawniej ogromna większość społeczeństwa polskiego nie mogła dużo wiedzieć o historii Polski, bo większość tę tworzyli niepiśmienni chłopi, z których ogromna większość z nas się przecież wywodzi. Ale ja mówię o elitach, u których to zjawisko kompletnego wyprania ze świadomości historycznej jest nowe. Dlatego jeśli miałbym opisywać dzisiejsze wydarzenia, dzisiejszą scenę polityczną, historia Polski nie byłaby może aż tak konieczna do ich zrozumienia… Może jako kontrast?

Tak więc w trakcie pisania „Dziejów Polski” wychodzę obecnie z mroków średniowiecza, jestem w drugiej połowie wieku XV. Bardzo jestem z tego kontent, mnóstwo się bowiem dowiaduję i mam mnóstwo powodów do wdzięczności wobec tych, których odnajduję. Warto choćby uświadomić sobie, dlaczego Kazimierz był Wielki. Muszę przyznać, że sam przekonałem się o tym dopiero pisząc ostatnie dwa tomy. Z punktu widzenia chłopca, któremu bardziej imponowały militarne zmagania, wydawało się, że to taki niewojenny pan. Wielkość tego króla jakoś mi nie odpowiadała, myślałem, że mieliśmy większych od niego, wspanialszych królów, a żaden nie doczekał się przydomka Wielki. Osobistej cnoty człowiekiem też na pewno nie był. Ale trzeba przyznać, że za wszystkie swoje porywcze grzechy pokutował. Wchodząc głębiej w jego historię, zrozumiałem, że on po prostu fenomenalnie umiał wykorzystać swój czas, te 37 lat na tronie, i stworzyć podstawy wielkości Polski, którą opisuję w tomie trzecim. Bo wtedy Polska jest już wielka i w moim przekonaniu nie ma co obawiać się tego słowa w odniesieniu do tamtych czasów. Dlaczego o tym mówię z taką śmiałością? Bo myślę, że nie powinno być żadnego problemu z uznaniem wielkości tych, którzy byli przed nami. Gorzej, jeśli sami o sobie mówimy, że jesteśmy wielcy i nasze czasy są najwspanialsze. Ciągle słyszymy to z ust polityków czy ludzi kultury, którzy sami siebie uważają się za najwspanialszych w historii. Myślę, że niekoniecznie tak jest… A w każdym razie za wcześnie, by o tym coś powiedzieć – potrzeba bowiem dystansu. Dziś prawdziwą wielkość w naszych dziejach możemy dostrzec w tych, którzy tę wielkość tworzyli przed nami. Polska między rokiem 1340 – tu mówię o trzecim tomie – a 1468 stała się wielka nie tylko w wymiarach najprostszych, terytorialnych, chociaż wtedy terytorium państwa, którego stolicą był Kraków, urosło ono dwunastokrotnie z około 100 tys. km kw. do 1 mln 200 km kw. Wzrost niewątpliwie imponujący.

Celowo używam tego określenia: państwa, którego stolica była w Krakowie. Można by je nazwać po prostu Polską, ale ja chcę podkreślić, że to było państwo polsko-litewskie, powstałe w wyniku unii, dopełnionej chrztem Jagiełły i jego braci na Wawelu. I to jest drugi tytuł do naszej chwały – rozwój przez unię, a nie podbój.

Wielkość Polski w różnych wymiarach

Rozwój przez unię, która trwa przez 410 lat, dłużej niż jakakolwiek inna unia w historii Europy, zaczyna się w 1385 r. Dopiero pracując nad tą książką mogłem przyjrzeć się z bliska, jak unia ta była zawiązywana, jak trwała i jak przetrwała. Jak niełatwo było ją utrzymać, ile potrzeba było zabiegów, wyrzeczenia, ograniczenia, powściągnięcia chęci dominacji nad słabszymi. Litwini wadzili się z Polakami o to właśnie – nie chcieli dać się zdominować. I przecież – słusznie! Trzeci tom jest właściwie historią ciągłej kłótni Litwinów z Polakami. Nie było miłości od pierwszego wejrzenia, nie było tego, co może zbyt łatwo ukryć da się pod pięknym tekstem wstępu do Unii Horodelskiej, gdzie jest mowa o tajemnicy miłości, misterium caritatis. Dobrze, że tak się ta Unia zaczynała, a jeszcze ważniejsze, że w ślad za tą deklaracją poszły konkretne czyny, a więc przyjęcie 50 litewskich rodzin bojarskich do polskich rodów szlacheckich. To było rzeczywiście praktyczne spełnienie miłości bliźniego. Była to jednak trudna miłość rodzinna, w której nierzadko się kłócimy, spieramy się i próbujemy bronić we wspólnocie swojej autonomii. Wiele dało mi pisanie tego fragmentu dziejów przy ocenie dzisiejszych sporów o Unię Europejską. Myślę, że mężowie stanu dzisiejszej Unii Europejskiej dużo mogliby się nauczyć z dziejów unii polsko-litewskiej. Oczywiście w pewnym sensie łatwiejszej, bo to były tylko dwa człony, ale w członach tych grały rolę bardzo różne i niejednolite interesy i trzeba było próbować je wszystkie zaspokoić. Udawało się to przez 410 lat. To jest rekord europejski, jeśli użyć sportowego określenia.

W tym samym momencie dziejowym powstała unia kalmarska (1397 r.) narodów skandynawskich, bez porównania bliższych sobie kulturowo, językowo i religijnie. Przetrwała faktycznie tylko pięćdziesiąt kilka lat, choć formalnie istniała jeszcze sto lat. Dzisiaj unia brytyjska łącząca Szkocję z Anglią i Walią, druga pod względem długości, zawiązana formalnie w 1707 r., trzeszczy w szwach. Nie wiem, czy doczeka 400-lecia, na razie liczy 310 lat i jest w krytycznym momencie. Przypominam o tym wszystkim, żeby uświadomić, jak fenomenalnym osiągnięciem było zbudowanie unii między narodami i wspólnotami politycznymi tak różnymi w punkcie wyjścia – poziomem i charakterem rozwoju kulturowego, a także pod względem wyznaniowym. Prawosławni Rusini, pogańscy Litwini, łacińska, silna kulturowo w tym związku Polska, Ormianie, Tatarzy i Żydzi – wszyscy oni składają się na wspólnotę polityczną, w której żyło się na tyle dobrze, że poszerza się ona przez imigrację do tej wspólnoty. W XV w. zaczyna się bowiem ruch imigracji do Polski, a nie emigracji z Polski. Ludzie w poszukiwaniu karier, spokojnego życia, dobrobytu, sukcesu finansowego przyjeżdżali tutaj ze Szkocji, Niemiec, Czech, Włoch i różnych innych krajów. Przybywali tu, by znaleźć spokojne (na tle Europy), dobre miejsce.

Okres opisywany przeze mnie w trzecim tomie to rzeczywiście okres, w którym można znaleźć wielkość Polski w różnych wymiarach. Nie znaczy to, że piszę hagiografię, żywot świętej Polski, która nie ma wad i nie popełnia błędów. Pod koniec tomu znaleźć można bardzo twardą krytykę Polski pisaną w roku 1468 przez Jana Ostroroga, który znajduje wiele powodów do narzekań. Dwa lata wcześniej Jan Długosz napisał druzgocącą krytykę społeczeństwa polskiego, które jest zniewieściałe, słabe, niemoralne, niepatriotyczne. Pisze tak w roku 1466 o swoich współczesnych, którzy dopiero co wygrali z Zakonem Krzyżackim wielką wojnę o Pomorze. Odnieśli właściwie największy triumf geopolityczny w ciągu poprzednich dwóch wieków, a Długosz mówi: jesteśmy słabi, beznadziejni, coraz gorsi, nie to, co pod Grunwaldem…

Zawsze są więc powody do narzekań i krytykowania, sam staram się ich w tej książce nie przemilczać. Kieruje mną jednak zasada, którą znalazłem u mistrza Wincentego Kadłubka, mówiąca o tym, jak trzeba pisać historię. Zacytuję zatem Mistrza: „[…] obawiam się, żebyśmy więcej, niż to jest słuszne, nie starali się podobać sobie samym. Boję się, byśmy nazbyt wzajem sobie nie potakiwali, żeby w chwili, gdy się głupio do siebie uśmiechamy, jeszcze głupsza przyczyna niepodobania się sobie wzajem nam nie urągała. Albowiem przymilnością wykarmiamy głupotę, a mówieniem na przekór – roztropność; ganiący jednak niech będzie przyjazny i mądry; to błędy z miłością poprawi, to łając przypomni; niech pochopnie nie obszczekuje jak bezwstydna zjadliwość, która sęka w trzcinie poszukuje i dziury w całym; niech raczej pamięta zarówno o swoim, jak i o naszym człowieczeństwie, i o tym, że w ludzkim rozeznaniu nie ma nic doskonałego”. Przypominając te słowa, upewniam się, że „Kronika polska” powinna być, moim zdaniem, najważniejszą lekturą wyjściową w polskim kanonie; nie tylko dlatego, że jej autor jest pierwszym polskim pisarzem, ale jest także jednym z najmądrzejszych pisarzy w całej naszej literaturze. Przypomnę, że jego „Kronika” zaczyna się od przywołania wizji Platona z „Timajosa”, jak ustalili to dzisiaj ponad wszelką wątpliwość filolodzy i historycy literatury średniowiecznej. Ta wspaniała wizja sięgnięcia w przeszłość przez niejako sondę czasową coraz starszych ludzi przypominających sobie wspomnienia coraz starszych swoich niegdysiejszych rozmówców pozwala stworzyć wielki mit Lechii, Kraka, Wandy…

Dzieje Polski. Tom 1. Skąd nasz ród

Dzieje Polski. Tom 1. Skąd nasz ród

Andrzej Nowak

Pierwszy tom pomnikowych "Dziejów Polski", napisanych przez wybitnego historyka z Uniwersytetu Jagiellońskiego i Polskiej Akademii Nauk prof. Andrzeja Nowaka, obejmuje okres od początków państwa polskiego do 1202 r. (śmierć Mieszka III Starego). Jest on częścią zaplanowanej na sześć tomów monumentalnej panoramy dziejów naszego narodu, od jego czasów najdawniejszych aż do współczesnych.

 

To nie są wcale bezsensowne bajki. Mistrz Wincenty tworzy je jak najbardziej świadomie, jak Platon tworzył w „Timajosie” mit pokonanej przez wspaniałych niegdysiejszych Ateńczyków Atlantydy, by postawić pewien wzór przed oczami współczesnych mu obywateli Aten. Taki wzór tworzy z mitu mistrz Wincenty, przechodząc do historii już nie mitycznej, ale tej, której był świadkiem i którą starał się odtworzyć z innych tekstów lub świadectw. Pisze to wszystko w przekonaniu, że nie można patrzeć na historię własnej wspólnoty politycznej wyłącznie okiem krytyka, bowiem pierwsze, co człowiek powinien uczynić, przystępując do jakiegokolwiek dzieła, to przypomnieć sobie, że w ludzkim poznaniu i działaniu nie ma nic nieomylnego. Musimy spojrzeć na siebie samokrytycznie, nasze własne dzieła w pierwszej kolejności mogą i powinny być poddane osądowi krytycznemu. Nie można jednak pisać historii wspólnoty politycznej, z którą się utożsamiam, choć nie bezkrytycznie, jeśli absolutnym punktem wyjścia będzie przekonanie, że ta historia jest zła, że jest „garbata”, że dopiero ja, moje pokolenie ją wyprostuje. Bardzo wielu dzisiaj jest takich – mniej historyków, częściej publicystów, którzy koncentrują się na prawdziwych, ale jeszcze częściej wyimaginowanych błędach polskich. Oczywiście trzeba pisać i o błędach także, ale można nie robić z nich elementów dominujących nad całością naszych dziejów, bo nie ma do tego podstaw. Powtórzę: kiedy potrafię pojąć wielkość moich przodków, kiedy zdobywam poczucie zobowiązania i wdzięczności wobec tego dobra, które zostawili po sobie, wtedy mogę bardziej krytycznie ocenić siebie i swoje czasy, a to jest zawsze zdrowsze dla swoich czasów, dla naszego w nich miejsca.

 1340 rok też nie jest typowym rokiem, w którym się stawia cezurę w naszej historii, ale data ta łatwiej znajduje zrozumienie wśród kolegów historyków, bo wiadomo, co się wtedy stało, to znaczy Kazimierz Wielki wkracza na Ruś, wkracza do Lwowa, zajmuje część Rusi Czerwonej. Na zasadzie spadku, nie na zasadzie podboju. To ważne. Ale ten zwrot na wschód zmienia w każdym razie cały geopolityczny wektor Polski, ponieważ jednocześnie Kazimierz Wielki jest zmuszony do rezygnacji ze Śląska (chociaż zakładał, że nie ostatecznie, to jednak okazało się, że Polska pożegnała się ze Śląskiem aż na 605 lat…). Kazimierz nie wymyślił sobie: rezygnujemy ze Śląska, on jest nieważny, nie; Śląsk nie był wtedy do odzyskania, zbyt potężne siły go przechwyciły, przede wszystkim siły królestwa czeskiego, wtedy jednej z największych potęg w Europie, które omal nie doprowadziły do zniszczenia Polski 9 lat wcześniej, czemu zapobiegła tylko bitwa pod Płowcami w 1331 roku. Sojusz krzyżacko-czeski rzeczywiście mógł wtedy położyć kres historii Polski.

Otóż Kazimierz wyciągnął z tego wnioski – trzeba najpierw odbudować fundamenty i chciał szukać sił do budowy w okazji, która się wtedy nastręczyła. W momencie wygaśnięcia dynastii Rurykowiczów na Rusi halicko-włodzimierskiej to Kazimierz był najbliższym krewnym do przejęcia spadku na tym terenie – i wykorzystał to. Polska wchodzi na Ruś – to jest początek naszej przygody ze wszystkimi jej wspaniałymi, fenomenalnymi dla naszej kultury, dla naszej tożsamości, skutkami po dzień dzisiejszy – i z dramatami z tym związanymi. Tak zaczyna się przyszłe dziedzictwo Mickiewicza, Moniuszki, Słowackiego, ale także dziedzictwo oczywiście Chmielnickiego, Gonty i Bandery, trudnych stosunków z naszymi wschodnimi sąsiadami. Nie będę teraz w to wchodził, uzasadniam tylko, że ta data 1340 jest jedną z ważniejszych dat w naszej historii.

550 lat i więcej

Dlaczego stawiam kolejną cezurę na roku 1468? Odświeżam w pewnym sensie datę, którą podkreślał już mistrz Jan Długosz, on bowiem w swoich rocznikach pod rokiem 1468 odnotował zwołane i przeprowadzone po raz pierwszy, usystematyzowane w następnych latach, obrady dwuizbowego sejmu, w którym delegaci, czyli posłowie do Izby Poselskiej, byli wybierani po dwóch z każdej ziemi – sejmiku. Czyli tak, jak to potem będzie funkcjonować jeszcze przez mniej więcej 334 lata i będzie tych sejmów blisko 300, tyle się zbierze w ciągu następnych lat istnienia Rzeczypospolitej, co warto przypomnieć tym, którzy próbują uczyć Polaków demokracji po 1989 roku. Polska demokracja, a w każdym razie polski parlamentaryzm, tradycje demokracji szlacheckiej mają nie tylko te 550 lat, które upłynie w przyszłym roku. Będzie to ważna rocznica, ale oczywiście ta historia jest głębsza, bo Sejm Walny, zwołany na 9 października 1468 roku do Piotrkowa, nie wyskoczył jak Atena z głowy Zeusa od razu w pełnej zbroi, doskonale uformowana, tylko dojrzewał do swej formy przez dziesięciolecia. Takim okresem dojrzewania polskiego sejmu był przede wszystkim czas bezkrólewia po śmierci Ludwika Węgierskiego, kiedy przez kilka lat ziemie polskie znalazły się bez pana i to właśnie fenomenalna samoorganizacja społeczeństwa, nie samej szlachty tylko, zapobiegła chaosowi. Wtedy wymyślono komisje pilnujące porządku w każdej ziemi, czyli jak byśmy to powiedzieli, w każdym powiecie, po trzech reprezentantów szlachty i jednym reprezentancie miast. Oczywiście tradycyjne wcześniej sejmy generalne, odbywające się na zasadzie zjazdu wszystkich, zwoływano wtedy coraz częściej. To nie była jeszcze forma Sejmu wybieranego, przyjeżdżał kto mógł i kto oczywiście miał takie prawo z tytułu urodzenia szlacheckiego.

W formie wybieranej, z jasną procedurą wybierania posłów z każdej ziemi, z sejmików, zatem w formie nowoczesnej, pierwszy polski sejm zbiera się 9 października 1468 roku. To ważna data, o której nie powinniśmy zapomnieć w przeddzień stulecia odzyskania polskiej niepodległości. Chciałbym przestrzec, by stulecie odzyskania polskiej niepodległości nie było świętowane, kojarzone jakby z poczuciem, że Polska jest dopiero od 100 lat niepodległa. Czyli co, Polska istnieje od 100 lat? Nie, Polska ma w tym momencie grubo ponad 1000 lat tradycji państwowej i od 550 lat zna i praktykuje porządek parlamentarny, który w innych krajach powstanie dużo, dużo później. Przypomina się, jak były prezydent Stanów Zjednoczonych Bill Clinton pouczał na wiecu swojej małżonki publiczność, że kraje takie jak Polska i Węgry, które zawdzięczają parlamentaryzm i demokrację Stanom Zjednoczonym, powinny iść za głosem Stanów Zjednoczonych, czyli Billa Clintona i Hillary Clinton w roku 2016. Przypomnę, że w roku 1468 tylko Indianie hasali za bizonami po Ameryce, parlamentaryzmu tam nie było jeszcze przez następnych 308 lat.

Ale można zapytać: no dobrze, ale dlaczego ta data, 1468, się nie utrwaliła, dlaczego jej nie ma w podręcznikach? Ano dlatego, że w drugiej połowie XIX wieku historycy z Adolfem Pawińskim na czele, wybitnym zresztą historykiem archiwistą warszawskim, uznali, że Długosz się mylił, że Długosz nie miał racji, że pierwszy taki zorganizowany sejm miał miejsce dopiero w 1493 roku – i ta data się utrwaliła. Tę wizję obalił, w sposób całkowicie przekonujący, prof. Wacław Uruszczak, w moim przekonaniu i nie tylko w moim, najwybitniejszy dzisiaj historyk prawa polskiego XV-XVI wieku, już emerytowany profesor Uniwersytetu Jagiellońskiego. W pracy wydanej 3 lata temu ostatecznie wykazał, że jednak pierwszy sejm Rzeczpospolitej, nowocześnie zwołany na zasadzie samorządności i wyboru przez każdą ziemię dwóch posłów jako delegatów na sejm walny, obradował 9 października 1468 roku. W dodatku znakomity inny badacz, z Wielkopolski, profesor Antoni Gąsiorowski, odnalazł w archiwum miejskim w Poznaniu coś w rodzaju stenogramu sejmowego. To jest rzecz niesłychanie rzadka; nie mamy informacji o przebiegu większości sejmów w XV wieku, a tu się zachowała bardzo dokładna zapiska, którą uzupełnia sprawozdanie z obrad, które również dokładnie przedstawił Długosz.

Mamy więc dwa źródła do tego jednego sejmu, bardzo ścisłe, pokazujące, jak fenomenalnie szeroki był zakres spraw, którymi posłowie się zajmowali. Czyli zakres obywatelskiej samorządności! Wcale nie jest tak, że zajmowali się tylko podatkami, chociaż to było najważniejsze, ale zajmowali się także sprawami zagranicznymi, zajmowali się nawet sprawami kryminalnymi; bardzo różne sprawy trafiały pod obrady. Myślę, że trzeba uświadomić sobie skalę samorządności społeczeństwa w tym momencie historycznym. Rozstrzygano nawet o tym, czy król ma starać się o tron w Czechach (ponieważ wtedy taka okazja się nastręczyła) – czy też nie. Czy to będzie dobre dla polskich obywateli, czy nie? To był kraj wolnych ludzi. Oczywiście, ktoś może powiedzieć: chłopi nie byli wolni. To prawda, chłopi jednakże w tym sensie nie byli wolni, niestety, nigdzie. Problem niewoli chłopskiej, niedoli chłopskiej, to jest problem, który rzeczywiście stanie się palący, palący nas dzisiaj wstydem – ale tak stanie się dopiero w drugiej połowie XVI wieku i w wieku XVII. Jeśli idzie o położenie chłopa na ziemi polskiej w wieku XV i na początku wieku XVI, to jak wykazują nowsze prace, w szczególności profesora Andrzeja Wyczańskiego, chłop żył tu w tamtym okresie wyjątkowo dobrze. Wciąż jeszcze mógł się np. obrazić na swojego pana gruntowego, spierać z nim przed sądem – to nie były jeszcze czasy chłopskiej niewoli. Natomiast politycznej reprezentacji chłopi nie mieli jeszcze nigdzie w Europie. A więc zgłaszanie pod tym względem zastrzeżeń dla polskiego parlamentaryzmu w roku 1468 jest po prostu niemądre. Był to, w moim przekonaniu, jeden z najlepiej rozwiniętych, najbardziej, powiedziałbym, zaawansowanych systemów parlamentarnych, jakie wytworzyły się w Europie. Jest powód, żeby tę datę podkreślić, uwypuklić, i dlatego też na tej dacie, na roku 1468 zamknąłem narrację tego tomu.

 

Artykuł pochodzi z numeru 5 miesięcznika WPIS

Numer 5/2017

Wiara Patriotyzm i Sztuka

Numer 5/2017

 

 

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.