Ryszard Legutko: Polacy wiedzieli bardzo mało o Parze Prezydenckiej
Maria i Lech Kaczyńscy. Para Prezydencka podczas swoich ostatnich Świąt Bożego Narodzenia. Fot.: z albumu "Hołd Katyński" Charakterystyka Lecha Kaczyńskiego jako człowieka i męża stanu nie jest łatwa. W swoim życiu występował w wielu rolach. Był ministrem rządowym i ministrem prezydenckim, nauczycielem akademickim i naukowcem, opozycjonistą i działaczem podziemia, samorządowcem i Pierwszym Obywatelem. Gdybym miał wymienić najważniejsze czynniki, które go uformowały, wskazałbym trzy: uczestnictwo w „Solidarności”, wykształcenie prawnicze oraz żywe i wieloletnie zainteresowanie historią Polski. To na tych czynnikach budujących tożsamość polityczno-intelektualną opierała się jego prezydentura.
Z „Solidarnością” związany był od samego początku, pełniąc w niej, jak wiemy, najważniejsze funkcje. Jeszcze przed powstaniem „Solidarności” działał w Biurze Interwencji KOR oraz w Wolnych Związkach Zawodowych. Jakkolwiek włączał się w polityczny program ruchu, zwłaszcza w latach osiemdziesiątych, kiedy był przez pewien czas w ścisłym kierownictwie „Solidarności”, czyli tzw. Tymczasowej Komisji Koordynacyjnej, to sprawy związkowe były mu najbliższe. Kilka lat życia spędził wśród działaczy związkowych, spotykając się z środowiskami pracowniczymi, załogami i strajkującymi. Szczycił się tym, że znał tych ludzi, że potrafił z nimi rozmawiać, że doskonale rozumiał ich język, potrzeby oraz wrażliwość. Z wieloma był po imieniu, czego nie zmieniła prezydentura i wymogi protokołu. Ta związkowa empatia została odwzajemniona. Zdarzało mi się towarzyszyć Prezydentowi, gdy gościł u związkowców i widziałem na własne oczy, jak był serdecznie witany. Traktowano go jako przyjaciela, dobrego znajomego, a także wielkiego orędownika ich spraw. Odczuwano dumę, że to właśnie z ich grona pochodził ten, który sprawował najwyższy urząd w państwie.
Korzenie związkowe wyjaśniają, dlaczego Prezydentowi bliska była idea Polski socjalnej. Uważał, iż losy polskiej reformy potoczyły się w ten sposób, że zbyt duża liczba ludzi stała się jej ofiarami, a w każdym razie nie została jej beneficjentami. O ile jednak dla wielu polityków w Polsce perspektywa socjalna miała charakter doktrynerski i wyrastała z wyboru jakiejś ideologii, o tyle dla Prezydenta taka perspektywa wynikała z doświadczenia z działalności w ruchu „Solidarność”. Broniąc ubogich, słabszych i zmarginalizowanych – również w czasach, gdy był ministrem sprawiedliwości – Prezydent zawsze miał przed oczami te obrazy losów ludzkich, z jakimi zetknął się w swojej pracy wśród ludzi. To doświadczenie odegrało także wielką rolę w czasie jego prezydentury, skłaniając go do oporu wobec ustaw, które, według niego, pogłębiały marginalizację grup społecznych, którym niezbyt się powiodło.
Drugą wyraźną składową osobowości Prezydenta stanowiły jego zainteresowania prawnicze. Wiemy, że skończył studia w tym kierunku na Uniwersytecie Warszawskim, że uzyskał stopnie doktora i doktora habilitowanego oraz stanowisko profesora. Jego specjalnością było prawo pracy, lecz żywo interesował się także teorią prawa oraz relacjami między prawem i polityką. Znał osobiście wszystkich najbardziej popularnych polskich prawników – praktyków oraz naukowców – niektórych jeszcze z czasów studenckich. Chętnie opowiadał o nich rozmaite anegdoty, zabawne i nieco bardziej poważne. Niektórych zapraszał na spotkania, konferencje czy seminaria lucieńskie. Te seminaria – nazwa pochodzi od Lucienia, miejscowości w rejonie Płocka, gdzie znajduje się ośrodek prezydencki – sam wymyślił i sam odpowiadał za ich program. W Lucieniu prawnicy gościli często, również tacy, którzy uchodzili w oczach opinii publicznej za surowych krytyków Prezydenta. Tam dyskutowali z Lechem Kaczyńskim i spierali się z nim w przyjaznej atmosferze, zupełnie inaczej – dodam od siebie – niż czynili to w wypowiedziach publicznych.
Przemyślenia natury prawnej skłaniały Prezydenta do przekonania, że w Polsce przyjęto powszechnie takie rozumienie roli prawa, które miało skutki niekorzystne z punktu widzenia dobra wspólnego. Kiedyś Prezydent wygłosił na ten temat wykład inauguracyjny na KUL-u, ale wątek ten przewijał się również często w rozmowach o prawie i polityce w Lucieniu. Prezydent uważał, iż doszło do nałożenia się na siebie procesu tworzenia prawa i stosowania prawa, czyli że innymi słowy, instytucje, które powinny prawo interpretować, w istocie je tworzą. Zwrócił uwagę na rolę Trybunału Konstytucyjnego, który w pewnych swoich orzeczeniach ulegał pokusie aktywizmu prawniczego, czyli wykraczał poza to, do czego został powołany. Te opinie Prezydenta nie przysparzały mu sympatyków wśród prawników, zwłaszcza tych najbardziej wpływowych. Znalazło się jednak także niemałe grono przedstawicieli branży prawniczej, którzy podzielali jego stanowisko. Było ono dobrze uargumentowane, a co ważniejsze i co należy przypominać, wyrastało z pragnienia obrony ładu prawnego.
Trzecim składnikiem tworzącym profil intelektualny i ideowy Prezydenta była historia. Prezydent nie miał formalnego wykształcenia historycznego, lecz dzieje Polski znał wybornie. Mawiał, że czuł się w tej dziedzinie na tyle dobrze, iż mógł potykać się na wiedzę historyczną z zawodowymi historykami. Dodawał jednak zawsze z uśmiechem, iż dotyczyło to tylko historyków zawodowych z tytułem magistra. Rzeczywiście do tematyki historycznej chętnie powracał, nie tylko w rozmowach czy lucieńskich spotkaniach, lecz także w swoich wystąpieniach publicznych. Zainteresowanie dziejami naszego narodu i państwa nie było wyłącznie intelektualne. Historia stanowiła dla niego zapis zbiorowego doświadczenia, pozytywnego i negatywnego, które należało znać, by wiedzieć, czym jest dzisiejsza Polska, jakie błędy popełniono w przeszłości oraz jakie godne naśladowania wzory wytworzono.
Wiele pisano i mówiono o zainteresowaniu Prezydenta historią i o jego wynikającej stąd trosce o polską tożsamość. Przejawem tej troski była budowa Muzeum Powstania Warszawskiego, polityka historyczna oraz polityka odznaczeniowa, oddająca sprawiedliwość zapomnianym bohaterom polskiej drogi do niepodległości. Historia wpływała też na myślenie Prezydenta o państwie. W trakcie jednego z zamkniętych spotkań konferencyjnych powiedział, że w swoich oficjalnych wystąpieniach wielokrotnie wspominał o utracie niepodległości przez Polskę, lecz nigdy nie przyznawał, że niepodległość tę jego kraj stracił dwukrotnie w ciągu stosunkowo krótkiego czasu. Nie wolno Mu było, jako Prezydentowi, powiedzieć czegoś takiego publicznie, ponieważ w świadomości europejskiej nie powinien utrwalać się obraz Polski jako nieudacznika czy ofiary. Lecz ten dwukrotny upadek państwa polskiego był faktem, który dla Prezydenta stanowił podstawowe wyzwanie, jakie wywiódł z historii. Dlatego z takim uporem mówił o podmiotowości, suwerenności, bezpieczeństwie. Dlatego sceptycznie podchodził do wszystkich ideologii politycznych, ciągle przecież popularnych, głoszących, że suwerenność i podmiotowość to kategorie przestarzałe. W kraju, którego doświadczenie zawierało dwukrotną utratę niepodległości, podobne myślenie Prezydent uważał za niebezpieczne i szkodliwe.
Te trzy źródła i inspiracje tworzyły sylwetkę Lecha Kaczyńskiego jako polityka. Nakładały się one na siebie i współgrały w podejmowanych przez niego decyzjach i w wybranej linii politycznej. Była to linia spójna, a spójność wynikała z celu nadrzędnego, którym była jedność Rzeczypospolitej. Uważał, że ignorowanie przez polityków aspektu socjalnego, przyjęcie błędnej koncepcji roli prawa oraz odwracanie się od historii osłabiało nasze widzenie Rzeczypospolitej jako wspólnego dobra, fragmentaryzowało strukturę społeczną, utrwalało niedobre dziedzictwo PRL-u, antagonizowało relacje między jednostkami i między grupami. Paradoks polegał na tym, iż głosząc swoje poglądy i broniąc jedności Rzeczypospolitej, Prezydent szedł pod prąd głównemu nurtowi myślenia o Polsce, a w każdym razie temu nurtowi, który dziś uchodzi za ortodoksję. Ortodoksja głosiła, iż jedność to sprawa przeszłości, zarówno w odniesieniu do państwa, jak i w odniesieniu do społeczeństwa. Zdawał sobie więc sprawę, że narażał się wpływowym środowiskom, lecz – jak twierdził – prezydentura była sprawą zbyt poważną, by podporządkować ją gestom pochlebczym.
Prezydent Kaczyński był najbardziej intelektualnie świadomym z dotychczasowych polskich prezydentów i nie chodzi tu wcale o formalny status wykształcenia, jakie uzyskał. Jego prezydentura była przemyślana, a stały za nią głębokie refleksje nad Polską, życiem społecznym i porządkiem prawnym. Nie miał serca do taktyki politycznej, doraźności decyzyjnej czy polityki rozumianej jako reagowanie na wydarzenia i okoliczności. Sprawowanie władzy pojmował jako konsekwencję ogólniejszych zasad i założeń, których zrozumieniu i uporządkowaniu poświęcił wiele lat życia. Była to polityka, za którą stała dobra tradycja inteligencka, dobre wykształcenie oraz subtelna refleksja. Miał ogólny obraz całości tego, co chciał zrobić oraz doskonale pojmował, dlaczego Rzeczpospolita takich działań z jego strony potrzebowała.
Inteligenckość sprawiała, że Prezydent miał trudności z dotarciem ze swoim przekazem do szerokich kręgów. On, który tak doskonale czuł się na seminariach, konferencjach, spotkaniach negocjacyjnych, ale także na wiecach, zgromadzeniach, również tych międzynarodowych na najwyższym szczeblu, podczas których jasno i przekonująco wykładał swoje racje, niezbyt dobrze pasował do świata obrazków, reklam, klipów i całego tego sztafażu, gdzie słowo przestaje się liczyć, gdzie nie ma wymiany zdań i możliwości argumentacji, i gdzie główną rolę odgrywają czynniki pozaracjonalne. Jego wystąpienia na spotkaniach publicznych, świetnie przygotowane, ciekawe i spotykające się z żywą reakcją słuchaczy, nie docierały jednak do szerokiej rzeszy Polaków, bo nie mieściły się w formule przekazu medialnego. Słowo systematycznie przegrywało z obrazem i prześmiewczym grymasem.
Z tego też powodu nie trafiły do publicznego przekazu cechy osobowościowe Prezydenta, które stanowiły jego wielki atut. Wśród tych cech na pierwszym miejscu wymieniłbym prostotę. U Lecha Kaczyńskiego nie było nigdy pozy, gry czy ukrywania się pod różnymi maskami w zależności od rozmówcy, sytuacji czy celu spotkania. Nigdy nie miało się wrażenia, iż rozmawia się z graczem czy politykiem tkwiącym w konwencjach uprawianego zawodu. Nawet najlepszy gracz ludzkimi charakterami zawsze zdradzi się – przy jakiejś kolejnej okazji – ze swoją nieautentycznością, kiedy okazuje się, że jego pozy są wyuczone. U Prezydenta w kontaktach z innymi nie było niczego wyuczonego, jeśli oczywiście nie liczyć dobrego wychowania. Był absolutnie naturalny jak każdy człowiek, który przyjmuje szczerość jako oczywistą podstawę kontaktów z ludźmi. Dlatego wszyscy, którzy z nim rozmawiali – a Prezydent był świetnym interlokutorem – szybko ulegali jego urokowi osobistemu. Gdy rozmowa się przedłużała i gdy toczyła się dobrze, ta prostota Prezydenta nabierała cech ciepła i serdeczności.
W świecie krzykliwości, ostentacji, wulgarności i medialnego hałasu te przymioty Prezydenta nie zostały odnotowane. Jeśli już ktoś o nich nadmieniał, to często opatrywano je komentarzem mówiącym o ich anachroniczności. Była to jedna z najbardziej zastanawiających niesprawiedliwości, jakie wyrządzono Prezydentowi. W czasach, kiedy zewsząd dawały się słyszeć głosy o nieszczerości polityków, o ich cynizmie, dwulicowości, pojawił się polityk, który tych wszystkich cech był całkowicie pozbawiony. I zamiast stać się przedmiotem powszechnego szacunku, bywał krytykowany jako ten, który nie pasuje do naszych czasów.
Wiele z ignorowanych, niedostrzeganych lub fałszywie przedstawianych cech Prezydenta zaczęło po jego śmierci docierać do szerszego odbioru społecznego. Odkryto jego prostotę i szczerość, jego patriotyzm i oddanie Rzeczypospolitej, jego prawość i rozumność. Odkryto także ten aspekt życia, który w społeczeństwach dzisiejszych bywa zwykle obiektem szczególnego zainteresowania, a mianowicie życie rodzinne. Wiemy już dzisiaj, że Lech Kaczyński był dobrym mężem i ojcem, że jego małżeństwo było szczęśliwe, i że oboje państwo Kaczyńscy stanowili parę zgodną, połączoną więzami przyjaźni i czułości. Zdjęcia i krótkie filmy pokazujące parę prezydencką prywatnie zrobiły takie wielkie wrażenie na Polakach nie tylko z tego powodu, że dowiedziano się o czymś, co wcześniej było nieznane, lecz przede wszystkim dlatego, iż tchną one autentycznością, że nie ma w nich niczego ustawianego, pozowanego i przygotowanego na użytek politycznej reklamy. Pokazują one prawdę o parze prezydenckiej jako o kochającym się małżeństwie, i nikt co do tej prawdy nie ma wątpliwości. Może też jest i tak – kto wie – że w czasach, kiedy instytucja małżeństwa przeżywa kłopoty, takie obrazy wywołują dodatkowe wzruszenie, niekiedy zazdrość, a nierzadko tęsknotę.
Pani Maria Kaczyńska nie była w Pałacu Prezydenckim osobą wszechobecną, jak niektóre inne pierwsze damy, lecz ilekroć się pojawiała, zawsze spotykało się to z życzliwą reakcją obecnych. Uśmiechnięta i pogodna, nawet w zdawkowych rozmowach umiała zdobywać sympatię tych, z którymi się stykała. Była prawdziwą damą i to nie tylko w tym znaczeniu, iż ubierała się tak nienagannie, że tylko wprawne oko mogło dostrzec klasę i wysmakowanie, ale także i z tego powodu, iż każdego, z kim się spotykała – niezależnie od jego pozycji i statusu – traktowała indywidualnie i z ujmującą serdecznością.
W tragicznych okolicznościach odszedł od nas Prezydent, o którym, gdy żył, było głośno w mediach, ale o którym Polacy wiedzieli wówczas bardzo mało, a to, co wydawało im się, że wiedzą, było fałszem. Zaczęli Go poznawać, gdy umarł. Życie polityczne bywa niesprawiedliwe, a często okrutne. Fakt, że dopiero po śmierci Lecha Kaczyńskiego odkrywamy, jakim był człowiekiem i prezydentem, prawdę tę potwierdza. Pewne pokrzepienie przynieść może świadomość, iż Polacy poznając Prezydenta, zaczynają oddawać Mu sprawiedliwość. Tę sprawiedliwość, której odmówiono Mu za życia.
Esej pochodzi z książki „Hołd Katyński”
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.