Przedsiębiorca Józef Pyzik: "Byłem mistrzem w udowadnianiu, że handel potrzebuje niedzieli."

Przedsiębiorca Józef Pyzik: "Byłem mistrzem w udowadnianiu, że handel potrzebuje niedzieli."

Przedsiębiorca i kupiec Józef Pyzik: Byłem mistrzem w udowadnianiu, że niedziela jest handlowi potrzebna. Byłem totalnym niewolnikiem.

 

W najnowszym numerze miesięcznika „Wpis” znalazła się bardzo ciekawa rozmowa na temat sprzedaży w niedzielę; rzadki to głos, bo wypowiada się przedstawiciel handlowców broniąc niedzieli… niehandlowej. Wypowiedź przedsiębiorcy przeczy obiegowej opinii, że wszyscy kupcy ignorują dzień święty. Okazuje się, że właśnie praca w niedzielę uderza w wiele polskich sklepów, nawet w całe ich sieci oraz że ma podłoże ideologiczne.

 

Leszek Sosnowski: Ile sklepów Pan posiada?

Józef Pyzik: W tej chwili mamy dziewięć; to już jest rodzinna firma, bo weszli w nią żona, syn i córka, a inni się uczą… Są to sklepy spożywcze.

Z jakiego powodu zamknął Pan w niedzielę swoje sklepy – i to już wiele lat temu?

Przede wszystkim ze względów etycznych. Rozmawiałem wcześniej dużo na ten temat, poszukiwałem rozwiązań. Oczywiście na początku przemian, po 1989 r. wszyscy nam wmówili, że jesteśmy zapóźnieni, więc musimy nadrobić stracony czas i trzeba pracować świątek, piątek i w niedzielę. Ja też w to uwierzyłem.

Zapóźnieni? Na Zachodzie, np. w Austrii, w latach 1990. wszystkie sklepy zamykano w już sobotę o godz. o 12 w południe, a w niedzielę pracowała jedynie obsługa ruchu turystycznego czy pielgrzymkowego.

Ale ja tego wtedy nie wiedziałem. Poza firmę nigdzie nie wyjeżdżałem, pracowałem 363 dni w roku, świętowałem tylko w pierwszy dzień Bożego Narodzenia i Wielkanocy. To był mój pierwszy sklep, więc sam prowadziłem też księgowość – najpierw stałem za ladą, a później robiłem buchalterię, rozliczałem wszystko. Byłem totalnym niewolnikiem. W tamtym okresie kierunki i sposoby naszego zachowania wyznaczały media, niewielu ludzi upomniałoby się wówczas o świętość niedzieli. Ale w miejscowości, gdzie prowadziłem sklep, był fantastyczny kapłan, ks. Stanisław Jewuła. Prowadziłem z nim dyskusje, a on bardzo delikatnie coś mi sugerował, zwracał się do mnie przy pomocy przykładów. Pewnie gdyby był nachalny, nic by z tego nie wyszło. Mówił „Wiesz, mój ojciec był rolnikiem. Pewnego razu w Przemienienie Pańskie, kiedy jest odpust w Nowym Sączu i wielkie święto, na naszym polu była świeżo skoszona trawa. Nadchodziła burza, więc poszliśmy postawić kopy, by ratować siano. Jak schodziliśmy z pola, uderzył piorun i kopa spłonęła. Wtedy ojciec powiedział, że na pracy w niedzielę nikt jeszcze się nie dorobił”. Ks. Stanisław zostawił mnie tak po prostu z tą opowieścią. Gdyby powiedział, że mam sklep zamknąć, pewnie bym się burzył i znalazłbym sto argumentów za pracą w niedzielę. Byłem zresztą wtedy mistrzem w udowadnianiu, że niedziela jest handlowi potrzebna. Umiałem robić to, co media – zagadać wszystkich, nawet kapłanów, dostosować ludzi do swoich potrzeb. Jednak otworzyły mi się oczy i dzisiaj, po osiemnastu latach niehandlowania w niedzielę mogę już powiedzieć, ile dobra z tego wypływa. Wtedy miałem jeden sklep i oddałem niedzielę Panu Bogu. Dzisiaj mam ich dziewięć i to dużo większe niż tamten.

Na swoich sklepach Pan nie poprzestał…

Tak, domagamy się wszędzie zniesienia handlu w niedzielę, zbieram podpisy. Dwa lata temu zebraliśmy za świętością niedzieli130 tysięcy podpisów. Jednakże już po pierwszym czytaniu w Sejmie zostało to wrzucone do kosza.

Chciałbym jeszcze wrócić do chwili, kiedy zdecydował Pan, że nie będzie sprzedawał w niedzielę.

Miałem wtedy tylko jeden sklep i była to bardzo trudna decyzja. To była moja ofiara…

Uważał Pan, że to jest ofiara?

Tak, bo myślałem, że nie będę się rozwijał.

A okazało się, że jest zupełnie odwrotnie, że właśnie dlatego zaczął się Pan rozwijać?

No, właśnie. Wówczas, w roku 1997, niedziela była po sobocie drugim dniem w tygodniu pod względem wysokości obrotów handlowych. Niedziela była najbardziej zyskowna, bo w niedzielę kupowano dużo alkoholu, który był wysoko marżowany. Oszacowałem, że rezygnowałem wówczas z 17% mojego dochodu. Tak więc logika, rachunek ekonomiczny mówiły mi, że nie handlując w niedzielę nie mam szans na rozwój jako firma. Jednak dla świętego spokoju – bo i moi rodzice w tej decyzji mieli swój udział – oraz dla spokoju sumienia, zdecydowałem się zamknąć sklep w niedzielę.

Przypuszczam, że w pierwszych tygodniach stracił pan na obrotach, ale czy w perspektywie czasowej faktycznie odbiło się to Panu na wynikach finansowych? Przecież ludzie i tak kupią to, co mają kupić; chodzi tylko o to czy rozłożą sobie czas zakupów również np. na piątek, sobotę czy na jakiś inny dzień tygodnia, czy zdecydują się robić zakupy w niedzielę.

Zgadza się. W niedzielę kupuje się wiele rzeczy niepotrzebnych. Światowy Bank Żywności podaje, ile żywności jest marnowanej i na jakich etapach. Ok. 20% marnujemy ze względu na złe zakupy. Kupujemy wiele żywności, która wcale nie jest nam potrzebna, nie możemy jej spożyć. Im więcej razy jesteśmy w sklepie, tym więcej zakupów dokonujemy.

 

Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej

Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej

Krzysztof Szczerski

Tom, który Biały Kruk oddaje w Państwa ręce, to długa i ważna dla Rzeczypospolitej tradycja: poważnej, nacechowanej troską o wspólne dobro rozmowy, zaczyna się od formy dialogu politycznego, który wprowadził do języka polskiego Stanisław Orzechowski (1513-1566).

Dodajmy też, że różnymi sposobami jesteśmy w sklepie do tego nakłaniani.

Tak, reklama jest agresywna. Zewsząd wołają: „Jesteś tego wart, masz sobie to kupić”. Umówiliśmy się, że reklama może kłamać, bo przecież wszyscy wiemy, że nie mówi prawdy. Inżynierowie od reklamy doskonale to wiedzą. Najlepiej kupujemy przychodząc do sprzedawcy i prosząc go o to, czego potrzebujemy. To są najlepiej trafione zakupy ze względów ekonomicznych. Jeśli zaś sami „chodzimy po półkach”, to bombardowani jesteśmy samym ich ustawieniem, a także grą świateł i kolorów, muzyką itp. Nie ma dzisiaj na to mocnego. Zdarza mi się, pomimo że znam handel, iż też temu ulegam i dokonuję złych zakupów. Bo ze złem nie da się paktować – żeby nie przegrać, nie wolno grać. To jest jedyny sposób. Ale dzisiejszy świat krzyczy, że mamy jak najwięcej sprzedać. Przemysł jest w stanie wyprodukować kilka razy więcej żywności niż potrzebujemy jej skonsumować. (…) My, Polacy, jesteśmy bardziej „nowocześni” i proeuropejscy niż cała Europa. Mamy dzisiaj problem chociażby z patriotyzmem gospodarczym. Ludzie są zdziwieni, bo u nas przez ostatnie 25 lat nikt o takim patriotyzmie nie mówił i nie pisał, tym bardziej zresztą za komuny, bo wtedy był totalny niedostatek. To jest właśnie zapóźnienie – my mamy całe pokolenie ludzi, którzy mówią, że jest mu obojętne, czy będzie wyprodukowane w Chinach czy w Stanach Zjednoczonych, byle było tanie.

I tu się właśnie różnimy bardzo od Zachodu. Jak reklamuje się np. lokalny polityk zachodni? Że wspiera produkcję lokalną, a nie chińską, która jest tania. Domaga się wyższych zarobków dla swoich wyborców, by stać ich było na kupowanie produktów własnych, regionalnych. Wszyscy mają przecież świadomość: zapłacimy swoim. Dziś np. płacę Frankowi za wykonanie stołu, który coś na tym zarobi i dzięki temu jutro będzie mógł kupić coś u mnie. Tak to się kręci.

Zgadzam się z panem. Wie pan, czym się różni np. Lidl w Szwajcarii od Lidla w Nowym Sączu, a mamy ich tu trzy? Tym, że szwajcarski Lidl jak wchodzi tam na rynek, obowiązuje go umowa o pobieraniu towaru z lokalnego rynku. Tam jest ścisły zapis – ile ma być szwajcarskiego towaru, ile ma być lokalnego, regionalnego, a ile reszty. A u nas? Nowy Sącz na przykład, 80 tysięcy mieszkańców, ma na swoim terytorium dziesięć Biedronek, trzy Lidle, cztery galerie – największa galeria liczy 30 tysięcy metrów kw. Proszę popatrzeć, ile tam jest naprawdę naszych produktów – niewielkie ilości.

Czy ma to jakiś wpływ na pracę w niedzielę?

Oczywiście. Nie tylko ja, ale i wielu moich kolegów mówi, że w niedzielę handel jest nieopłacalny. Dlaczego zatem nie zamkną sklepów? Ponieważ boją się, że klient, który nie przyjdzie w niedzielę, nie przyjdzie i w tygodniu, że przeniesie się do konkurencji handlującej w siódmy dzień tygodnia. Handel w niedzielę prowadzony w zagranicznych sieciach to jeden ze sposobów na wykańczanie polskiego handlu.

Jeżeli zamknie się sklep w niedzielę, sprzedaż w pierwszych tygodniach spada, potem wraca do normy.

Po pół roku wraca, to jest sprawdzone, tak wynika i z naszych obserwacji. Przywrócenie wolnego dnia w święto Trzech Króli było wielkim sukcesem religijnym, to oczywiste. Również kulturowym oraz – czego nikt się nie spodziewał – biznesowym. Handel odnotowuje bowiem kolejny rok wzrost obrotów w styczniu – o tym mówią analizy ekonomiczne. Powiem więcej: są klienci, którzy mówią, że robią zakupy tylko u nas, ze względu na to, że w niedzielę nie handlujemy. Czyli jest w społeczeństwie wielka grupa ludzi, która ceni naszą postawę.

Przestawia się, krótko mówiąc, na chrześcijańskiego właściciela. Wróćmy jeszcze do jednego aspektu pracy w niedziele, o którym zbyt mało się mówi, ubolewając nad stratami pracodawcy. Ale przecież jest cała wielka rzesza pracowników i ich rodzin, setki tysięcy ludzi, którzy w niedzielę idą do pracy, a wcale by nie musieli. Sprzedaż w supermarketach nie jest przecież koniecznością, jak praca np. na kolei, w policji lub w pogotowiu ratunkowym.

Żeby dowiedzieć się, czy moi ludzie chcą pracować w niedzielę, zrobiłem w swojej firmie ankietę; ok. 4% odpowiedziało, że tak.

Wielkie supermarkety twierdzą, że jeśli w niedzielę zamkną sklepy, kilkadziesiąt tysięcy pracowników pójdzie na bruk, bo będzie dla nich mniej pracy.

Zgodziliśmy się, że za pracę w niedzielę pracownik dostaje w tygodniu dzień wolny. Ale co to jednak za porównanie – praca w niedzielę za wolne w poniedziałek czy wtorek? Dla mnie to jest chore. Co innego sytuacje wyjątkowe, wyjątkowe zawody, które ludzie wykonują – to rozumiem, ale poza tym za pracę w niedzielę powinny być minimum dwa, a może i trzy dni wolnego. To by skutecznie zniechęciło. Jeżeli mama w niedzielę ma wolne, wszyscy mogą tego dnia usiąść przy jednym stole, bez względu na wyznawane wartości i religię. Ten czas powinien być dla rodziny. Praca w niedzielę jest dla rodziny destrukcyjna.

Jeśli chodzi o pracowników, oczywiście.

O pracowników, bo pracodawca, dyrekcje, zarządy nie pracują – ja np. nie muszę pracować w niedzielę. Dodam, że kupcy sądeccy zaangażowali się obecnie w społeczną inicjatywę zbierania podpisów pod wnioskiem NSZZ Solidarność przywrócenia „wolnej niedzieli”.

Zamknięcie wielkich sklepów w niedzielę, to z kolei szansa dla innych branż.

Otóż to, w niedzielę wzrośnie gwałtownie zapotrzebowanie na inne sposoby spędzania czasu – odrodzi się kultura, teatry, kina, wstawy, koncerty – to wszystko ożyje. Będzie więcej czasu na uprawianie sportu i zażywanie ruchu na świeżym powietrzu.

Zastanawiam się też nad sprawą zmniejszenia zakupów przez likwidację niedzieli handlowej. Jeżeli wtedy faktycznie sklepom zmaleją obroty, to oznacza, że dziś kupujemy z dużo. Przecież nie jest tak, że niektóre produkty są sprzedawane tylko w niedzielę i inaczej nie można byłoby ich nabyć. Przez 6 dni w tygodniu można się bez problemu zaopatrzyć we wszystko, co nam potrzebne. Jeżeli mam określoną pulę pieniędzy przeznaczoną na zakupy, i tak ją wydam, bez niedzieli.

W pierwszej fazie wmawiano nam, że sklepy muszą być w niedzielę czynne, ponieważ Polacy muszą mieć możliwość kupienia wtedy żywności. Dzisiaj handlują wszyscy, a dla sklepów handlujących sprzętem RTV AGD czy odzieżowych niedziela jest najważniejsza, jeśli chodzi o obrót. Proszę zauważyć, co się stało – handel z dni powszednich przeniósł się na niedzielę. Komu to służy, proszę mi powiedzieć? Osoby, które otworzyły sklepy w różnego rodzaju galeriach handlowych, podpisały umowę, w której zobowiązały się, że nie zamkną go w niedzielę. Gdyby to uczynili, zapłacą ogromne kary. Mam znajomą, dla której, jako właścicielki sklepu, handlowa niedziela jest przekleństwem. Zatrudnia jedną ekspedientkę, której w niedzielę daje wolne, i sama stoi za ladą. „Wszystkie niedziele mam przekichane, one nie istnieją” – mówi. Ma dwoje dzieci, męża. Owszem, bywają niedziele w okresie przedświątecznym, kiedy ruch jest duży, jednak nieraz do galerii nie idzie prawie nikt, a moja znajoma stoi cały dzień sama w sklepie i czasami nie ma nawet złotówki wpływu do kasy, musi tam jednak być. Dobrze wie, że ciuchy w innym terminie i tak zostaną sprzedane, bo przecież ludzie muszą w coś się ubrać…

Trzeba zatem zapytać, dlaczego właściciele potężnych korporacji handlowych tak bardzo naciskają na to, by w niedzielę sklepy były otwarte; ich argument, że robią to ze względów ekonomicznych, jest łatwy do obalenia. Może kryje się za tym raczej ideologia zwalczająca chrześcijańskie obyczaje i nakazy religijne?

Odpowiem pytaniem: dlaczego chrześcijanie mają dać się wyzuć ze swoich wartości, a przyjmować to, co narzucają nam ateiści lub inne wyznania? Czekamy na stosowną decyzję posłów.

 

Józef Pyzik jest przedsiębiorcą, przewodniczącym Kongregacji Kupieckiej w Nowym Sączu. Cały artykuł opublikowany został w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis”.

Numer 9/2016

Wiara Patriotyzm i Sztuka

Numer 9/2016

 


Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.