Sosnowski: kogo reprezentuje Ministerstwo Rozwoju?
Ulokowanie niemieckiej fabryki mercedesa w Polsce wiąże się z wysokimi kosztami ze strony państwa Polskiego, o których nikt głośno nie mówi. Fot.: Mixabest/Wikimedia Commons Prawdziwej i wyczerpującej odpowiedzi na to pytanie mógłby udzielić przede wszystkim sam minister rozwoju i zarazem wicepremier, Mateusz Morawiecki. Pewne jest wszakże jedno: reprezentuje ono nie tylko obecny polski rząd. Nawet nie dlatego, że szef tego resortu pracował przez kilka lat jako jeden z doradców ekonomicznych premiera Donalda Tuska, który to doprowadził niemal do ruiny polską gospodarkę i tolerował megazłodziejstwo państwowego grosza. Minister Mateusz Morawiecki jest niewątpliwe bardzo przyjaźnie nastawiony do niemieckiego biznesu. Można by powiedzieć, że to dobrze, bo ma dzięki temu silne kontakty, które umożliwiają rozwój współpracy z naszym bogatym zachodnim sąsiadem. Pojawia się jednak pytanie, kto de facto korzysta na tej współpracy? Odpowiedź brzmi: Polacy również. Wtedy trzeba postawić kolejne pytanie: którzy Polacy? Bo wszyscy – naród polski, polskie społeczeństwo – na pewno nie. Naród nasz nie tylko na tym nie korzysta, ale nieraz wprost traci.
Potężne Ministerstwo Rozwoju, które stworzył i którym dowodzi wicepremier Mateusz Morawiecki podejmuje czasami kroki godzące w narodowe interesy. Jakże inaczej określić przydzielanie setek tysięcy złotych zagranicznym, głównie niemieckim koncernom mediowym, funkcjonującym bezkarnie na polskim rynku? Oto na portalach wrze, gdyż Ministerstwo Rozwoju wyasygnowało potężne dotacje dla tych mediów – w sytuacji, gdy toczy się coraz ostrzejsza batalia przeciwko zawłaszczeniu publikatorów w Polsce przez zagranicznych właścicieli. Gdy ci właściciele coraz brutalniej zwalczają rządy PiS-u i jednocześnie prowadzą za granicą antypolską kampanię. Wszystko to nie ma wszakże znaczenia dla Ministerstwa Rozwoju, które szczególnie upodobało sobie niemieckich miliarderów medialnych, takich jak choćby firma Bauer, dysponująca w Polsce m.in. portalem interia.pl oraz kolorowymi czasopismami typu „Twój Styl”, „Pani”, „PC Format”. Bauer został właśnie nagrodzony sumą 600 442 zł. Inny niemiecki biedak, Springer (onet.pl, dziennik „Gazeta Prawna” itd.), otrzymał jeszcze więcej: 722 940 zł. Ponad 417 tys. kapnęło się też szwedzkiemu właścicielowi bankiera.pl i „Pulsu Biznesu” (sprzedaż średnia to 15 tys. egz.). Wśród nagrodzonych nie mogło zabraknąć przysięgłego wroga obozu Jarosława Kaczyńskiego, Hajdarowicza, właściciela „Rzeczpospolitej” (prawie 400 tys. zł), ani kumpla Grzegorza Schetyny, niejakiego Zbigniewa Benbenka, właściciela „Super Expressu” (prawie 300 tys.). Nawet Agora załapała się na 111 tys. zł. No cóż, spółki Skarbu Państwa nie dają im reklam – trzeba więc było to jakoś rekompensować! Pod pretekstem konkursu dziennikarskiego „Na działania informacyjne dotyczące Funduszy Europejskich”.
Repolonizacja Polski
Czy można repolonizować Polskę? Cały kraj? Otóż można i trzeba, gdyż niemal cały majątek narodowy został wysprzedany (za grosze!), bo rządzący jeszcze niedawno politycy systematycznie i całkowicie podporządkowywali nasze życie gospodarcze, kulturalne czy medialne wymogom zagranicznych hegemonów.
Nie tak dawno minister Morawiecki jako swój wielki sukces obwieścił ulokowanie fabryki Mercedesa w Polsce. Oczywiście Niemcom za łaskawe skorzystanie z naszej taniej, aczkolwiek fachowej siły roboczej, trzeba było jeszcze dopłacić, poczynić potężne ulgi w podatkach, wybudować drogi dojazdowe itp. No i fabryka musiała powstać blisko ich granicy, co dodatkowo czyni tę inwestycję mało dla nas przydatną. W tamtym regionie bowiem bezrobocie jest małe, zaczyna już brakować rąk do pracy. Niemiecka fabryka odbierze pracowników polskim przedsiębiorstwom. Morawiecki mógł przynajmniej wynegocjować lokalizację w miejscu, gdzie bezrobocie jeszcze jest duże, np. w warmińsko-mazurskim albo gdzieś na wschodzie Polski. W tym przypadku wicepremier ewidentnie kroczy ścieżkami wytyczonymi jeszcze przez Balcerowicza. Ma też inne, swoje, polskie ścieżki, owszem, ale – ciągnie wilka do Niemiec. Nic dziwnego, wszak tam się doskonalił zawodowo, tam był szkolony. Jeszcze w 1995 r. miał staż w Deutsche Bundesbanku. Pod koniec lat 1990. prowadził projekty badawcze w zakresie bankowości i makroekonomii na Uniwersytecie we Frankfurcie nad Menem. Zawsze działał pod silnymi wpływami Unii Europejskiej, gdzie był wysokim funkcjonariuszem. W 1997 r. wraz z Frankiem Emmertem opublikował Prawo Europejskie, podręcznik z zakresu prawa unijnego i ekonomiki integracji gospodarczej. Czy ktoś mający za sobą taką drogę zawodową jest w stanie stanąć do walki z brukselskimi (czytaj: niemieckimi) eurokratami? Nic na to nie wskazuje. Podobnie jak słynny „Plan Morawieckiego” okazuje się bardziej zbiorem pobożnych życzeń i drobnych uwag, niż prawdziwą strategią – kiedyś zapoznałem się z nim w ok. 25 minut (prawie sama infografika), a nie jestem zawodowcem, tylko amatorem, jeśli chodzi o znajomość gospodarki i finansów. Na str. 30 w rozdziale „Zapraszamy inwestorów zagranicznych” (sic!) tymże inwestorom obiecuje się: „granty na zatrudnienie, granty na inwestycje, zwolnienie z podatku dochodowego, zwolnienie z podatku od nieruchomości, wsparcie z funduszy europejskich, granty na szkolenie”. No, cóż, tylko głupi by nie skorzystał.
W tzw. Planie Morawieckiego najbardziej rzuciło mi się wówczas w oczy, że ani razu nie padło tam słowo „repolonizacja”… Ani razu. Nic dziwnego, że prawdziwe wpływy do budżetu przyniósł nie ten plan, lecz energiczne działania resortu sprawiedliwości i likwidacja potężnych karuzel wyłudzania VAT-u już nie w milionach, lecz w miliardach zł.
Minister Morawiecki, jak powszechnie wiadomo, ma także olbrzymie kontakty wśród zagranicznych bankowców (wszak sprzedał im gładko wielki polski bank WBK). Też można by powiedzieć – to świetnie, że ma tam kontakty, bo wykorzysta swe znajomości dla narodowych celów. Każdy z nas chciałby, żeby tak było, ale na razie wicepremier wykorzystał swe stosunki, by również chronić niektórych zachodnich bankierów. No bo jak inaczej nazwać odsunięcie się od 700 tys. polskich rodzin, odsunięcie się od ludzi nazywanych „frankowiczami”, pozostawienie ich własnemu losowi? Lub popieranie projektu tzw. ustawy spreadowej, chroniącej de facto banksterów, a nie uczciwych, choć może zbyt naiwnych rodaków? Frankowicze nie oczekiwali od państwa żadnej łaski, a zwłaszcza jakiejś „pomocy najbardziej potrzebującym” – jak sformułował to kiedyś w Klubie Ronina wicepremier Matusz Morawiecki. Oni chcieli sprawiedliwości i egzekucji finansowych w niektórych bankach. Zwróćmy uwagę, że w cytowanej wypowiedzi minister nie użył adekwatnego do sytuacji słowa „poszkodowani”, lecz „potrzebujący” – a to różnica kolosalna. Takie potraktowanie problemu oznacza albo całkowite jego niezrozumienie – co oczywiście w przypadku wicepremiera i ministra rozwoju jest niemożliwe – albo mimowolne lobbowanie w sprawie banków handlujących toksycznymi „produktami”. A wśród tych toksycznych „produktów” ewidentnie wygaszana jest sprawa przestępczych poliso-lokat (znów naród został naciągnięty na ok. 50 mld zł). Szkoda, że na ten temat Ministerstwo Rozwoju nie ogłosiło konkursu, bo mógłby napłynąć o wiele ciekawszy materiał dziennikarski, w tym nawet bardzo dramatyczne reportaże z ciężkiego życia „frankowiczów”.
Od wielu miesięcy Niemcy próbują totalnie osłabić polskich przewoźników towarów – segment usług, w którym polscy przewoźnicy osiągnęli czołową pozycję w Europie. Niemcy wszelkimi sposobami usiłują narzucić polskim firmom niemieckie warunki płacowe wspierając te starania uśmiercającą biurokracją. Bezczelność ta nie spotkała się jednak z żadnym protestem ze strony polskiego Ministerstwa Rozwoju, choć jego szef ma tak rozbudowane za Odrą stosunki! Może właśnie na ten temat ministerstwo rozpisze jakiś konkurs i przeznaczy w nim parę milionów na nagrody? Albo na temat Nord Stream 2?
Chciałbym przy tej okazji zwrócić uwagę na totalne nowatorstwo konkursu Ministerstwa Rozwoju. Otóż dotychczas takie konkursy organizowano dla dziennikarzy i oni też otrzymywali nagrody (nieporównywalnie mniejsze!). Teraz nagradza się miliardowe koncerny! Tym sposobem kupuje się rzecz jasna przychylność mediów. Za całą pewnością jednak na tym dealu w najmniejszym stopniu nie korzysta PiS, w który nagrodzone media walą regularnie jak w bęben. Kto więc kupuje sobie ich przychylność? Pytanie poza konkursem.
Leszek Sosnowski
Autor jest od 20 lat prezesem Białego Kruka, od 30 menadżerem, a od 40 publicystą, m.in. miesięcznika „Wpis”, w którego numerach systematycznie ukazują się kolejne jego rozmowy na tematy ekonomiczne oraz polityczne.
Komentarze (1)
Szanowny Panie, Mam nadzieje ze to co pan opisał w tym artykule jest prawda. Dziwie sie tylko ze nie napisał pan otwarty list do pana ministra z prośba o wyjaśnienie tych zarzutów. Dziekuje Kazik
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.