Reaktywacja Adolfa Hitlera! Brednie „Mein Kampf” trafią do szkół.

Reaktywacja Adolfa Hitlera! Brednie „Mein Kampf” trafią do szkół.

Autobiografia Hitlera przedmiotem badań niemieckich naukowców oraz bestsellerem w księgarniach. Berlin wymaga natychmiastowej kontroli.

W tym samym czasie, gdy niemieccy politycy i niemieckie media atakują Polaków za brak miłości bliźniego w stosunku do tzw. uchodźców oraz za obalanie przez nowy rząd w Warszawie demokracji nad Wisłą i Odrą, sami Niemcy reaktywują ni mniej, ni więcej tylko… Adolfa Hitlera! Czynią to poprzez legalne, nieprawdopodobnie nagłośnione wydanie, na najwyższym poziomie edytorskim, wielkiego manifestu nazistowskiego „Mein Kampf”. Nie każdy wie, że jest to zarazem autobiografia Führera.

Marketing i demagogia

Książka zniknęła z księgarń już pierwszego dnia legalnej sprzedaży, czyli 8 stycznia br. Czterotysięczny nakład okazał się stanowczo za mały. Nic nie szkodzi, to było przewidziane. Drugie wydanie „Mein Kampf” oficjalnie zapowiedziano na 18 stycznia br. W jakim nakładzie – nie podano; Instytut Historii Współczesnej (Institut für Zeitgeschichte) zdradził tylko, że jeszcze przed ukazaniem się książki zebrano już 15 tys. zamówień. Wygląda więc na to, że obecnie zastosowano klasyczny chwyt marketingowy: dano najpierw tylko posmakować towaru, by zwiększyć nań apetyt. Apetyt musiał urosnąć olbrzymi, biorąc pod uwagę, że nie było w Niemczech gazety, stacji telewizyjnej czy radiowej, która nie doniosłaby o tym epokowym dla naszego zachodniego sąsiada wydarzeniu. Dwa starannie wydane tomy, a raczej grube tomiszcza – w sumie 1948 stron! – sporego, w zasadzie albumowego formatu (22,4 x 28,9 cm), zapakowane zostały w eleganckie etui. Niemiecka solidność widoczna już na pierwszy rzut oka.

Średni nakład – bo dla normalnej książki historycznej 4 tys. to nie jest nakład mały – okazał się też chwytem demagogicznym. Jeszcze przed świętami Bożonarodzeniowymi media za Odrą, zapowiadając niecierpliwie ukazanie się „Mein Kampf”, usiłowały bagatelizować to wydarzenie – nie rezygnując wszakże z jego relacjonowania – mówiąc i pisząc: czym tu się przejmować, przecież to tylko 4 tys. egzemplarzy. Za najbardziej uniewinniającą okoliczność uznano zaś fakt, że „Mein Kampf” ukaże się jako „wydanie krytyczne”. (…) Wydanie jest bez wątpienia krytyczne, opatrzono je aż 3700 przypisami ośmiu naukowców, z których czterech głównych słusznie znalazło się na okładce, bo wykonali olbrzymią pracę. Tylko co z tego?

Kto w ogóle przeczyta przypisy poza specjalistami? Media niemieckie usiłują wmówić sobie, księgarzom i całemu światu, że te 3700 przypisów zostanie pochłonięte przez czytelników w pierwszej kolejności, choć i z praktyki, i z badań zachowań rynkowych wynika jednoznacznie, że przypisy są gremialnie pomijane. Co dopiero, jak ich jest prawie cztery tysiące… Czyżby Niemcy opracowali jakiś nowatorski sposób zmuszający do czytania przypisów? Tak więc de facto „eine kritische Edition” niewiele znaczy. Oryginał Hitlera (który stanowi wielką część nowego opracowania: 780 stron) pozostaje nietkniętym oryginałem również w wydaniu krytycznym. Ewidentnie więc coś innego jest przyczyną tak gwałtownego zainteresowania sztandarową, można powiedzieć podręcznikową książką nazistowską. Co?

Otóż Niemcy skończyli z polityką wstydu. Parszywy, totalnie antypolski trzyczęściowy film telewizyjny „Nasze matki, nasi ojcowie”, próbujący zrobić z katów ofiary II wojny światowej, był tego nader jaskrawym dowodem. Dowodem, któremu załatwiono rozpowszechnianie już w ponad 60 krajach! Mam nadzieję, że po obecnych zmianach sprawiedliwość dosięgnie również pana Brauna, byłego prezesa telewizji publicznej, który za pieniądze Polaków kupił te szkalujące nas kłamstwa i emitował w godzinach najlepszej oglądalności.

Oczywiście wydając „Mein Kampf” niemiecki instytut miał na celu tylko wypełnienie do końca luki w ocenie piśmiennictwa nazistowskiego – twierdzi szef IfZ Andreas Wirsching. Chcieliśmy Hitlera otoczyć – czyli jakby tymi przypisami odizolować. Instytut skasował w tym celu 500 tys. euro od rządu bawarskiego. A przecież można ponad wszelką wątpliwość stwierdzić, że książka na siebie zarobi. Już dziś sprzedawana jest w internecie po – uwaga! – 499,90 euro!

Trafi pod strzechy?

Książkę w nakładzie 10 tys. egzemplarzy określa się już jako bestseller. Kilkadziesiąt tysięcy to hit. Byłyby to jednak śmieszne liczby dla Adolfa Hitlera, który do końca II wojny światowej sprzedał ni mniej ni więcej, tylko ponad 10 milionów egzemplarzy swego „dzieła” powstałego w połowie lat 1920. Pomijając wszystko inne, było to fantastyczne źródło zarobku dla autora. Czy „eine kritische Edition” osiągnie takie szczyty sprzedaży? Na pewno nie. Przed laty opowiadał mi pewien zasłużony literaturoznawca niemiecki, iż pamięta, jak przed wojną u nich w domu „Mein Kampf” leżał na poczesnym, widocznym miejscu. Kiedy wyraziłem zdumienie, że w rodzinie głęboko przywiązanej do wiary chrześcijańskiej i w sposób wprost ostentacyjny antyfaszystowskiej książka Führera cieszyła się takim szacunkiem, objaśnił mnie, że wszyscy tak robili. Ze strachu. Wystarczyło bowiem, że ktokolwiek z odwiedzających jakikolwiek niemiecki dom, nawet listonosz, zauważył, iż dana rodzina nie posiada „Mein Kampf” i doniósł o tym władzom – rewizja i dalsze kary były pewne. A kto raz znalazł się na liście Gestapo, mógł w każdej chwili skończyć w obozie koncentracyjnym. Nie w polskim, nie, w jak najbardziej niemieckim.

To jest właśnie znamienne. Niemieckie media na wyścigi tłumaczą, że „eine kritische Edition” manifestu Hitlera to wielki przyczynek do denacyfikacji, ale od dawna w sposób ewidentnie zamierzony oraz złośliwy piszą i mówią o „polskich obozach koncentracyjnych”. Czy potrzeba było faktycznie eleganckiego wydania „Mein Kampf”, by zrozumieli, że łżą? Tymczasem łże się nie tylko w mediach i nie tylko na ten związany z Polską temat. Nie lepiej jest w szkołach. Kilka lat temu wpadła mi w ręce lokalna gazeta niemiecka, która przeprowadziła sondę uliczną w austriackim niewielkim mieście Braunau, na granicy z Bawarią, słynnym z tego, że urodził się tu i spędził pierwsze kilka lat swego życia Adolf Hitler. Dokładnie w 70. rocznicę wybuchu II wojny światowej zapytano na ulicy 40 osób, co wydarzyło się 1 września 1939 r.? Wiedziały tylko 3 osoby, jedną z nich był student historii… Pytano osoby dorosłe, które przecież musiały obowiązkowo co najmniej 9 lat do jakichś szkół chodzić.

Czy aby wiedzieć, co wydarzyło się 1 września 1939 r., trzeba studiować „Mein Kampf”? Wydaje się to bezsensowne. Ale nie dla Niemieckiego Związku Nauczycieli, który słowami swego przewodniczącego Josefa Krausa domaga się, by „eine kritische Edition” stało się obowiązkową lekturą dla wszystkich niemieckich uczniów! Już widzę, jak uczniowie czytają te 3700 przypisów… Oczywiście przewodniczący nie jest bezkrytyczny i ma swoje zastrzeżenia: dla wszystkich uczniów, ale dopiero od 16. roku życia. Tym samym jednak niechcący przyznaje, jak niebezpieczną rzecz, jak wybuchową, oddaje się do rąk społeczeństwa. Tłumaczy, że przecież „Mein Kampf” od dawna dostępny jest w internecie, więc z czego tu robić problem. W Ameryce można było od wielu lat manifest Hitlera kupować i sprzedawać bez zakazów. Nawet dla teatrów od dawna nie jest to żadne tabu; najnowsza inscenizacja „Mein Kampf” miała swoją premierę we wrześniu 2015 r. w Weimarze. O co więc chodzi?

____________________________________________________________________________________________________

 

Wzrastający niemiecki imperializm, szkodliwą dla Polski współpracę Brukseli z Berlinem oraz zerwanie Niemiec z polityką wstydu szczegółowo i dramatycznie opisano w książce "Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej", której autorami są prof. Krzystof Szczerski i Leszek Sosnowski. Specjalna akcja tylko dla Czytelników tego artykułu! Możecie nabyć książkę "Dialogi o naprawie Rzeczypospolitej" za jedynie 39 zł (zamiast 69 zł ceny detalicznej)! Aby ją nabyć za 39 zł (+ 12 zł kosztów przesyłki) wystarczy wysłać nam maila na marketing@bialykruk.pl, wpisać swój adres dostawy i słowo klucz "Akcja promocja". Płatność nastąpi za pobraniem.

_____________________________________________________________________________________________________

Ano chodzi o to, żeby nie wzmacniać i nie propagować zła i to w sposób systematyczny, metodyczny, dotowany, a nawet, jak w przypadku uczniów, obowiązkowy. Jak młode, niedoświadczone umysły przyjmują ten temat, może świadczyć taki oto internetowy komentarz: U nas w szkole na lekcjach historii czytaliśmy fragmenty „Mein Kampf”. To były godziny nieprawdopodobnego napięcia… To jest również odpowiedź na argumenty, że książka Hitlera napisana jest niezwykle nudnie, chaotycznie, ma tasiemcowe zdania, jest ciężka do czytania. Faktycznie tak jest, ale nie dla młodych, którzy podchodzą do sprawy w sposób mocno emocjonalny. Nie wolno zapominać, że „Mein Kampf” oprócz nudnie prowadzonych wywodów nazistowskich, zawiera w całej pierwszej części autobiografię Hitlera, a to już czyta się inaczej. Opisane jest dość sugestywnie dojrzewanie młodego człowieka do nacjonalizmu, do nienawiści rasowej i do wodzostwa – obserwujemy, jak można było dojść do wielkiego zła, to prawda, ale i do niespotykanej kariery! Nikt mi nie wmówi, że 3700 przypisów „wydania krytycznego” zniechęci wszystkich młodych ludzi do marzeń o takiej karierze.

Proszę zgadnąć, w kim Niemiecki Związek Nauczycieli znalazł największego swego sojusznika? W partii dobrze nam znanego pana Martina Schultza, w SPD, w Socjaldemokratycznej Partii Niemiec, którą, nawiasem mówiąc, Hitler w „Mein Kampf” postponuje w sposób brutalny. Rzecznik SPD wyjaśnia na łamach „Handelsblattu”, że to jest okropna, monstrualna książka. Historycznie zdemaskować i objaśnić mechanizmy propagandy tego antysemickiego, pogardzającego prawami człowieka utworu, to obowiązek nowoczesnego nauczania szkolnego prowadzonego przez wykwalifikowanych pedagogów. Póki co jednak, SPD najlepiej demaskuje faszyzm w Polsce, w żadnym razie na własnym podwórku. Jakoś też nie przeciwstawiło się nigdy używaniu określenia „polskie obozy koncentracyjne”. Już widzę, jak np. co drugi „wykwalifikowany pedagog” wchodzi do klasy i pozdrawia uczniów słowami „Heil Hitler!” – oczywiście w ramach walki z antysemityzmem i łamaniem praw człowieka.

Reakcje

Jeśli chodzi o środowiska żydowskie, to przyjęły one „eine kritische Edition” jak najgorzej, a już pomysły wprowadzenia „Mein Kampf” do szkół wywołały wprost oburzenie. Charlotte Knobloch, do niedawna przewodnicząca Centralnej Rady Żydów w Niemczech, powiedziała wprost: Wychowanie uczniów na ludzi świadomych historycznie i odpowiedzialnych jest możliwe i pożądane bez takiej lektury.

Centralna Rada Żydów w Niemczech słowami swego obecnego przewodniczącego Josefa Schustera zażądała stanowczo zakazu rozpowszechniania „Mein Kampf” oświadczając, że organy ścigania powinny z całą konsekwencją wystąpić przeciwko rozpowszechnianiu tej książki w jakiejkolwiek postaci. Tymczasem państwowe organy wychodzą z zupełnie przeciwnego stanowiska. Ponieważ prawa autorskie zgodnie z konwencją berneńską wygasły 70 lat po śmierci autora, uznały, że nie mają już obowiązku dalszego zajmowania się zabranianiem oraz ściganiem rozpowszechniania, i same wypuściły na rynek ową „eine kritische Edition” jako swoiste alibi. Wygląda to tak, jakby właśnie z powodu obowiązywania praw autorskich Hitlera trzeba było dotychczas chronić społeczeństwo przed wpływami jego katastrofalnie niebezpiecznych, zdegenerowanych idei.

Najlepiej skomentował całą sprawę Ronald S. Lauder, przewodniczący Światowego Kongresu Żydów (WJC): Trzeba było 90 lat temu sensownie przebadać i skomentować „Mein Kampf”. Ta podburzająca książka nie ma czego szukać w księgarniach. Na stronie internetowej WJC dodał, że byłoby najlepiej „Mein Kampf” tam zostawić, gdzie on przynależy: w komorze gazowej historii.

W Niemczech nie wszyscy są w tej kwestii tak radykalni, zwłaszcza ci, co sprzedają „Mein Kampf”. Co prawda wszystkie większe sieci oficjalnie odżegnują się od rozpowszechniania „wydania krytycznego”, ale faktem jest, że książka zniknęła w parę godzin. Pewien księgarz stwierdził, że nie obawia się, iż do jego księgarni ściągną teraz prawicowi ekstremiści, ponieważ tekst otoczony jest 3700 przypisami, które suchej nitki nie zostawiają na Hitlerze i jego ideologii. To żadna przyjemność dla prawicowego ekstremisty czytać tę książkę z takimi komentarzami. A jednak! Są tacy, którzy znajdują w tym przyjemność, komentarzami się nie przejmują. I to w całym świecie.

Można nawet powiedzieć, że im dalej od epicentrum nazistowskiego terroru znajdują się czytelnicy, tym życzliwej wypada ich krytyka. Oto internetowe wydanie „Focusa” przytacza wiele pozytywnych komentarzy pochodzących z… Indii.

Aamir Ali, Hindus, przyznaje w swej ocenie „Mein Kampf” 4 gwiazdki (na 5 maksymalnych) i pisze: Bardzo interesująca i inspirująca książka. Książka Adolfa Hitlera ukazuje, jak ludzie znajdują sobie źródła utrzymania i jak bardzo trudzą się w życiu. Jak można mimo ciężkich warunków osiągnąć w życiu swój cel.

Harsha, też z Indii, daje zaś 5 gwiazdek i komentuje: O ile większość z nas zna tylko złe strony Hitlera, książka ta opowiada, że jak na swój wiek był on dojrzały, tak jak i wizja jego kraju oraz jego idee odnośnie polityki, wychowania, sztuki i kultury. Niezależnie od prawdziwości tej książki daje ona wiele informacji na temat wyżej wymienionych spraw.

A najlepszym, choć ironicznym, podsumowaniem różnych reakcji jest komentarz pewnego niemieckiego internauty: Kto obecnie wstępuje do księgarni, jest mocno podejrzany. Logicznie rzecz biorąc, wszyscy walczący-kupujący będą rejestrowani przy kasie. Moja rada: razem z „Mein Kampf” kupujcie od razu Koran, a będziecie do końca życia konstytucyjnie chronieni, nic nie może się wam więcej stać.

Poza kontrolą

Niemcy od lat żyją niestety, praktycznie rzecz biorąc, poza jakąkolwiek międzynarodową kontrolą. I to może mieć fatalne skutki zarówno dla samych Niemców, ich sąsiadów, jak i dla całego świata.

Kraj, w którym największy instruktaż masowej zbrodni potraktowany został przez oficjalne czynniki jak każde inne dzieło literackie, a nie jako narzędzie zbrodniczej, okrutnej propagandy, które powinno zostać zniszczone raz na zawsze, a przynajmniej surowo zabronione i maksymalnie ograniczone, kraj taki pobłądził. Bardzo pobłądził, pogubił się. Zabrania się tam wyznawać publicznie wiarę w dobrego Boga, a za państwowe pieniądze angażuje się naukowców, by badali i upowszechniali płody umysłu szalonego, chorego… Ponieważ jednak jest to kraj bogaty, gdzie żyje się na szczególnie wysokim poziomie, jego mieszkańcy mniemają – kolejny raz w historii – że przez to automatycznie znaleźli się na wyższym poziomie rozwoju intelektualnego. Jeśli się to połączy z niemiecką dumą narodową, którą niektórzy nazywają butą, otrzymujemy niezwykle niebezpieczną, wybuchową mieszankę. Znów Niemiec musi mieć rację, jest bowiem – Niemcem.

Prawda jest zaś taka, że Niemcy nie powinni nigdy zakończyć polityki wstydu, bowiem w przeciwnym razie tracą kontrolę nad samymi sobą, stają się śmiertelnym zagrożeniem, nawet sobie tego nie uświadamiając. Z racji zaś swego bogactwa – są zagrożeniem dla każdej nacji i każdego kraju.

Jeśli natomiast ktoś się odważy, tak jak teraz Polska, zakwestionować ich „mądrość” polityczną, ekonomiczną, światopoglądową, historyczną, to nie spotyka się z rzeczową argumentacją, ale z napaścią, z odwetem. A więc będą nas kontrolować i nadzorować, oni, rasa wyższa, bo bogatsza. Historia jednak kołem się toczy i jeśli spojrzeć na dzieje naszych obu krajów, to na pewno dużo dłużej Rzeczpospolita była krajem bogatszym niż Rzesza, zresztą nie tylko w dobra materialne. A co będzie jutro, nie wiecie, drodzy bracia zza Odry, mimo tego waszego mniemania o własnej nieomylności. Może już na wiosnę hordy tzw. uchodźców przetoczą się jak potężna, demolująca burza z piorunami przez wasz piękny kraj… Oby tak się nie stało!

Koniecznie trzeba otrzeźwić niemieckie umysły i wyhamować ich kolejne szalone kroki. Kraj, w którym „Mein Kampf” trafia pod strzechy, jest zagrożeniem nie tylko dla naszego kontynentu. Normalne słowa Jarosława Kaczyńskiego domagające się szacunku dla Polski budzą w nich bezgraniczne oburzenie, ale sami będą studiować każdą frazę „dzieła” szaleńca Hitlera i upowszechniać je pod płaszczykiem „krytycznego wydania”. Oni przywołują nas do porządku na podstawie jakichś artykułów gazetowych, które jakże mają się do „Mein Kampf”? To Niemcy wymagają niezwłocznej międzynarodowej kontroli i systematycznej obserwacji, nie Polska. Ponieważ sprawa wykracza daleko poza ramy naszego kontynentu, to upowszechnianiem w Niemczech antysemityzmu, nacjonalizmu i podżeganiem do wojny – bo ta hybrydowa praktycznie już trwa – powinna zająć się jak najszybciej nie Rada Europejska, ale Rada Bezpieczeństwa ONZ, tym bardziej, że Bundesrepublika zabiega nie od dziś o stałe członkostwo w Radzie Bezpieczeństwa. Zaś systematycznymi próbami rozbijania Sojuszu Atlantyckiego przez rząd berliński powinien zająć się najbliższy szczyt NATO w Warszawie. Dla ich dobra i dla dobra nas wszystkich.

Leszek Sosnowski

Artykuł w całości został opublikowany w styczniowym numerze miesięcznika „Wpis” wydawanego przez Białego Kruka. Więcej informacji tutaj.

Komentarze (0)

  • Podpis:
    E-mail:
  • Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.

Zamknij X W ramach naszego serwisu stosujemy pliki cookies. Korzystanie ze strony bez zmiany ustawień dotyczących cookies oznacza, że będą one zamieszczane w Państwa urządzeniu końcowym.