Matko, masz tu 500 zł na dziecko, ale haruj w niedzielę! Czy tak powinna wyglądać polityka prorodzinna?
Niedziela w galerii handlowej. Fot.: Biały Kruk Druga połowa października obfitowała w piękne, słoneczne dni; w jedną z niedziel tego klasycznego babiego lata pani Marta, matka dwójki dzieci, wyszła rankiem z domu. Spiesznym krokiem udała się do tramwaju, by niebawem znaleźć się w Tesco. Nie spieszyła jednak na zakupy. Miała obsługiwać tych, którzy postanowili sobie i innym zamienić wolną niedzielę w niedzielę handlową, w niedzielę zakupów. Pani Marta zasiadła za kasą nieco poirytowana i rozkojarzona. Nie mogła się uwolnić od myśli, co tam w domu, ponieważ mąż, kierowca tira, nie zdążył jeszcze wrócić z trasy, a teściowa, która często jej pomagała, akurat się rozchorowała. Dwie córki, jedna jedenastoletnia, druga trzy lata młodsza, jeszcze spały jak wychodziła – nic dziwnego; one mają w szkole każdą niedzielę wolną i mogły dziś pospać trochę dłużej. Czy starsza przygotuje porządne śniadanie, czy odgrzeje potem obiad, jak ją o to prosiła, czy też obie poprzestaną na chipsach i batonach – zastanawiała się pani Marta. Prosiła, by dzieci same nie wychodziły z domu, zwłaszcza dla młodszej nie jest to bezpieczne, ale czy jej posłuchają w tak piękną i ciepłą pogodę? Jeśli tak, będą na pewno całymi godzinami siedzieć przed telewizorem; też fatalnie. Do kościoła również nie pójdą same, bo to jednak trochę za daleko. Nawet zadzwonić do nich nie ma jak, ponieważ przy kasie stoi cały czas spora kolejka klientów z wyładowanymi koszykami i nie daj Boże wyciągnąć przy nich komórkę – dopiero by się podniósł wrzask. Irytacja pani Marty rosła, co rzecz jasna odbijało się także na klientach skądinąd wielce z siebie zadowolonych. Czy oni naprawdę nie mogą obkupić się w inne dni, przecież nie sprzedaje się tu w niedzielę niczego innego, czego nie można by kupić od poniedziałku do soboty – myślała z żalem pani Marta szybkimi ruchami kasując towary.
Pani Krystyna wynajęła w supermarkecie powierzchnię pod sklep z odzieżą. Ponieważ konkurencja stała się olbrzymia, ruch w interesie wielki nie jest, kiedyś jej interes kręcił się lepiej. Obecnie wystarczyło zatrudnić tylko jedną ekspedientkę; to młoda dziewczyna, która pracuje jednakże pod warunkiem, że wszystkie niedziele będzie mieć wolne. Powiedziała bowiem, że pracując poprzednio w innym sklepie zgodziła się na co drugą niedzielę, a i tak skończyło się to tym, że straciła chłopaka; takiej głupoty nie zamierza ponownie zrobić. Tak więc pani Krystyna chcąc nie chcąc sama stoi za ladą. We wszystkie niedziele. W domu zostaje sam mąż z dwójką dzieci. Krystyna przeklina swój los, ale co ma robić, jak się przebranżowić po kilkunastu latach w handlu, jak zaczynać wszystko od nowa? Sklep zaś od kliku lat przez całe niedziele świeci pustkami! Gdyby go jednak zamknęła, otrzymałaby niemałą karę finansową; w umowie z centrum handlowym zobowiązała się bowiem, że w każdą niedzielę jej sklep będzie otwarty. Innej umowy nie było, negocjacji także. Pani Krystyna nie może pojąć, po co taki wymóg, skoro czynsz płaci miesięcznie, niezależnie ani od ilości dni handlowych, ani od obrotów. Chyba po to to wymyślili, żeby z mężem i dziećmi nie mogła pójść w niedzielę do kościoła – inny powód nie przychodzi jej do głowy. Owszem, bywają niedziele, ale tylko w okresie przedświątecznym, kiedy ruch jest duży, jednak nieraz bywa i tak, że do sklepu nie przychodzi prawie nikt, a ona cały dzień stoi sama za ladą – i nie ma nawet złotówki wpływu do kasy!
Obie panie łączy nie tylko wspólny, smutny los ponad czterystu tysięcy pracowników centrów handlowych, którzy powoli zapominają, że jest coś takiego, jak święto, dzień Boży, niedziela z rodziną, niedziela w teatrze, w muzeum, na wycieczce, z wizytą u przyjaciół, z książką w ręku… Obie panie łączy także to, że są obdarowywane co miesiąc pięciuset złotymi na drugie dziecko.
No cóż, obecna Polska ma różne przedziwne ideały. Jednym z największych są sklepy otwarte cały tydzień i najlepiej całą dobę.
*
Premier Beata Szydło, jedna z polskich matek, opowiada się, jak sama twierdzi, za wszystkimi niedzielami wolnymi od handlu – czyni to jednak dość nieśmiało. Widać, że przytłoczona jest męskim punktem widzenia, mocno dominującym w jej otoczeniu. Panowie ci jednakże sami na zakupy nie chodzą ani w niedzielę, ani kiedykolwiek, a udział w wielkiej polityce oderwał ich najwidoczniej od problemów i bolączek codziennego życia. A szkoda; myślę, że kilkanaście, a nawet kilka niedziel pod rząd na kasie np. w Tesco dobrze by im zrobiło i odmieniło nieco widzenie świata.
Banksterzy. Kulisy globalnej zmowy
Niezłomny wojownik o polski Skarb Narodowy, o dynamiczny rozwój gospodarczy Polski oraz uczciwe zasady funkcjonowania banków, poseł na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia PiS, a zarazem wybitny publicysta ekonomiczny - Janusz Szewczak - napisał książkę, która wstrząśnie wieloma Czytelnikami. Nie zdajemy sobie bowiem sprawy, jak niewielu ludzi trzyma świat w garści, jak niewyobrażalnych spekulacji dopuszczają się międzynarodowe korporacje.
Wszystkie tzw. argumenty za handlowymi niedzielami nie są warte funta kłaków. Ostatnio padł nowy, chory pomysł, żeby wolna od handlu była tylko co druga niedziela. Ktoś wykoncypował, że tym sposobem zarówno wilk (czyli miliarderzy, właściciele potężnych sieci) będzie syty, jak i owca (czyli pracownicy handlu oraz otumanieni gorączką zakupów klienci) będzie cała. Tak naprawdę trzeba to jednak skwitować zupełnie innym przysłowiem: Panu Bogu świeczkę i diabłu ogarek. A zatem jedna niedziela Panu Bogu, a druga – diabłu. To mi przypomina nieco system wolnych sobót w PRL-u, sobót, bo jednak w niedziele handlowało się wówczas tylko dwa razy w roku, przed samymi świętami Bożego Narodzenia i Wielkanocnymi.
Z badań wynika, że niedziela jest w handlu faktycznie najbardziej zyskowna, ale dlaczego? Bo wtedy sprzedaje się najwięcej… alkoholu! To nie wymaga chyba specjalnych komentarzy. Może oprócz jednego; w takim np. Krakowie działa aż 2500 (słownie dwa tysiące pięćset!) punktów sprzedaży alkoholu, wiele całodobowych. Dostęp do gorzałki poprzez zamknięcie galerii w niedziele nie zostanie zatem utrudniony. A np. księgarń w milionowym Krakowie jest zaledwie kilkanaście, w tym niektóre całkiem maleńkie! Nikt jakoś nie domaga się jednak ani otwierania nowych placówek, ani otwierania ich w niedzielę, albo chronienia ich przez państwo – wprost przeciwnie, padają jedna po drugiej, całymi „pakietami” (jak np. ostatnio prawie 200 księgarń Matrasa).
Ale to temat na inną okazję. Choć jest tu także element wspólny: księgarnie padają i bezpośredni dostęp do książki jest totalnie ograniczony w ramach tego samego programu: odsuwania Polaków od prawdziwej kultury i bałamucenia ich neoliberalnymi gadkami o nieograniczonej wolności np. w handlu – tak samo jak w seksie, w sztuce, w gospodarce, w polityce... Wszystko wolno, hulaj dusza, piekła nie ma!
Nie ma powodu obawiać się, że ludzie nagle będą wydawać mniej pieniędzy, a to z kolei odbije się na państwowym budżecie. Nic bardziej mylnego. Przecież w niedzielę w centrach handlowych nie spadają nam banknoty z nieba; wydajemy tylko to, co zarobimy. A zarabiamy tyle, że chyba wszyscy bez wyjątku jesteśmy w stanie zarobione środki wydać w ciągu „zaledwie” 6 dni w tygodniu. Zresztą i w ten siódmy dzień, w niedzielę, też można dużo wydać, choć na coś innego, znacznie pożyteczniejszego: na kina, teatry, rodzinne wycieczki, muzea, na czytanie książek, jeżdżenie rowerami itp. – słowem: na wszelakie formy kultury, oświaty i sportu, które marnieją. Rodziny rezygnując ze szwendania się po supermarketach, zdobędą na nowo czas na inne zajęcia przynoszące im prawdziwy odpoczynek i większą wiedzę oraz ogładę. Można będzie wówczas mówić o nowym bodźcu ekonomicznym w instytucjach tworzących dobra kultury. A więc w instytucjach w olbrzymiej większości dotowanych przez państwo! Bardzo się dziwię, że wicepremier i minister kultury prof. Piotr Gliński nie opowiedział się jeszcze ani razu za wszystkimi wolnymi niedzielami – właśnie w interesie podniesienia poziomu uczestnictwa Polaków w kulturze. Tak jak zdecydowanie wypowiedział się w tej kwestii Episkopat Polski. Cały Episkopat, a nie np. tylko prymas Polski…
Również Solidarność od lat walczy o uwolnienie niedziel z piętna handlu. I nic z tego nie wynika. Poprzedni układ władzy oczywiście nie był przyjazny Solidarności. Ale dwa lata temu wywalczono władzę przychylną związkowcom. Miałem możliwość kilka dni temu zagadnąć przewodniczącego Piotra Dudę, co dalej z wolnymi niedzielami, czy coś się dzieje nowego, czy jest jakiś postęp, bo cóż to za polityka rodzinna teraz obowiązuje: daje się pieniądze, ale zabiera niedziele. Tak właśnie jest, wszyscy to mówią, ale nic się nie zmienia – odpowiedział i machnął poirytowany ręką.
Czyżby zatem PiS uznał nagle, zadufany w sondaże, iż może się obejść bez sojuszu z Solidarnością i Kościołem? Nie sadzę, choć podkreślę jeszcze raz: najnowsza koncepcja co drugiej niedzieli niehandlowej (lub jak ktoś woli, co drugiej handlowej), która się ostatnio przebija w rządzie, to dawanie diabłu ogarka.
Zupełnie nieadekwatny do obecnej sytuacji gospodarczej stał się argument o utracie pracy przez ileś tam osób w wyniku zamknięcia w niedzielę handlowych centrów. Podkreśla to coraz częściej wielu praktyków gospodarczych, że obawy o zwolnienia pracowników w supermarketach są całkowicie bezpodstawne. Nawet jeśli bowiem nastąpią one w jakiejś niewielkiej skali, to zwolnieni pracownicy natychmiast znajdą gdzie indziej zatrudnienie, gdyż w Polsce już odczuwa się narastający brak rąk do pracy. Zwłaszcza w rejonach wielkomiejskich, czyli najbardziej nasyconych supermarketami. Właśnie teraz ogólnopolski rynek ubożeje o blisko 300 tys. doświadczonych pracowników przechodzących na przyspieszone nową ustawą emerytury – to może być dramatyczna strata spowalniająca rozwój gospodarczy. Uwolnienie w supermarketach trochę rąk do pracy staje się potrzebą.
Życie św. Brata Alberta. Biografia ilustrowana
Biograficzna, ilustrowana opowieść o polskim świętym - Bracie Albercie Chmielowskim.
Bohater, artysta, święty. Powstaniec styczniowy, utalentowany malarz, opiekun nędzarzy. Tak można najkrócej opisać niezwykłą i do dziś fascynującą postać Adama Chmielowskiego, którego imię zakonne Brat Albert stało się w Polsce powszechnie znane już pod koniec XIX wieku.
Opowieści o tym, że wolne od handlu niedziele odbiją się w jakikolwiek sposób na naszym rozwoju gospodarczym, należy traktować jak oszukańcze banialuki. Było to już ćwiczone, także w Polsce, że przestawienie się ogółu klientów na robienie zakupów w pozostałe dni tygodnia trwa zaledwie kilka, góra kilkanaście tygodni. Po tym okresie obroty wracają do normy. I to miałoby rujnować naszą gospodarkę?!
Jeżeli już dochodzi do jakiejś rujnacji, to tylko niejednej kieszeni klienta galerii handlowych. Doświadczony kupiec i przedsiębiorca, właściciel sieci sklepów dużopowierzchniowych, Józef Pyzik z Nowego Sącza, stwierdza z całą odpowiedzialnością: „W niedzielę kupuje się wiele rzeczy niepotrzebnych. Ok. 20% zakupów marnujemy ze względu na złe decyzje. Kupujemy np. wiele żywności, która wcale nie jest nam potrzebna, nie możemy jej spożyć. Funkcjonuje zasada, że im więcej razy jesteśmy w sklepie, tym więcej zakupów dokonujemy. Bombardowani jesteśmy samym ustawieniem towarów, a także grą świateł i kolorów, muzyką itp. Nie ma dzisiaj na to mocnego. Nawet mnie, pomimo że znam handel, zdarza się, iż temu ulegam i dokonuję złych zakupów”. Skoro zatem doświadczony handlowiec ulega presji marketingu, to co dopiero zwykły klient!
Ponadto na kupowanie wszystkiego, co tylko nam zręcznie podsuną i zareklamują (innymi słowy wszystkiego, co pod ręką), wpływają także dzieci oraz nieroztropni partnerzy; ich chwilowe zachcianki drenują naszą kasę, a napełniają kabzy miliarderów będących właścicielami centrów handlowych. Dlatego tak się stale zachęca, aby do supermarketu udawać się całą rodziną. Rodzina kupi więcej.
W niedziele nie chodzi się po centrach handlowych, by zaspokajać swoje potrzeby, ale żeby po prostu kupować. Kupowanie staje się celem samym w sobie, przyjemnością, nałogiem w końcu. Na tym żerują ci bogacze, którzy w niedziele wygrzewają swoje wypielęgnowane cielska na plaży, a którym bogactwo rośnie nawet w siódmy dzień tygodnia dzięki pracy m.in. pani Marty i pani Krystyny.
Wygaszanie Polski 1989-2015
Od 1989 r., od Okrągłego Stołu, gdzie doszło do zawarcia kontraktu między komunistycznym establishmentem a częścią przedstawicieli "Solidarności", którzy zdradzili idee Sierpnia'80 i ogłosili się samozwańczo elitą narodu, rozpoczęły się powolny demontaż i wyprzedaż polskiego państwa za plecami społeczeństwa.
Nakłanianie do rodzinnego spędzania czasu w centrach handlowych ma niestety jeszcze inne podłoże, starannie ukryte, o którym prawie się nie mówi. Otóż w świecie toczy się dramatyczna walka światopoglądowa, w którą mocno zaangażowani są posiadacze sieci centrów handlowych. Nie znam przypadku, aby choć jeden z największych właścicieli tych instytucji był chrześcijaninem; prawie wszyscy zwalczają etykę katolicką, optują za zgenderyzowanym widzeniem świata i człowieka. Według ich koncepcji to zakupy jako przyjemność i głębsze doznanie, mają zaspokoić nasze potrzeby duchowe oraz religijne. Czynne w niedziele supermarkety są więc ich wielkim narzędziem antyewangelizacyjnym, bowiem we wciąż silnej wiarą Polsce odciągają od kościoła nie tylko ponad 400 tys. pracowników centrów handlowych, ale także parę milionów klientów.
Niektórzy bałamutnie argumentują w tym momencie, że skoro jesteśmy chrześcijanami, to i bez stosownych zakazów nie powinniśmy kupować w niedzielę. To prawda, nie powinniśmy, i na szczęście wielu trzyma się tej zasady. Ale niestety ani świat, ani człowiek nie są tak prosto skonstruowani; jesteśmy ciągle wystawiani na różne pokusy, na podszepty i namowy złych ludzi, którym zbyt często ulegamy.
Z punktu widzenia nauczania Kościoła człowiek przychodzi na świat obarczony grzechem pierworodnym, czyli ma wrodzoną możliwość popełnienia grzechu. Tę możliwość trzeba w sobie nieustannie zwalczać. Nauka Chrystusowa bardzo w tym właśnie pomaga – aż do pełnego sukcesu. I dlatego ludzie dobrzy, ludzie mądrzy powinni tworzyć także ustawowe, prawne zapory oparte na chrześcijańskich wartościach i broniące dostępu zła. To oczywiście dotyczy bardzo wielu obszarów naszego życia, nie tylko wielkich sklepów.
*
Kościół jest przeciw handlowi w niedzielę, Solidarność też – kogóż zatem jeszcze trzeba wezwać na pomoc? Może prezydenta? Osobiście żałuję, że prezydent, który z takim zaangażowanie walczy o prawa nieporównywalnie mniejszej grupy zawodowej, nazwanej nawet kastą, o niebo lepiej uposażonej, prezydent, za którego odprawiane są nieustannie Msze św., jakoś do tej pory nie zabrał głosu w obronie niedzieli, jako dnia Bożego.
Miejmy nadzieję, że premier Beata Szydło przewalczy jednak fałszywe argumenty podsuwane przez lobbystów centrów handlowych i na tegoroczne święta Bożego Narodzenia Polacy, a zwłaszcza Polki, zwłaszcza matki, otrzymają mądry prezent w postaci ustawy o zakazie handlu w supermarketach w siódmy dzień tygodnia. Bo teraz wytworzyła się taka sytuacja, że pani Marcie, pani Krystynie, że wielu, wielu matkom daje się dodatkowe pieniądze na drugie dziecko, ale równocześnie każe się im harować w niedzielę. Pięćset plus, niedziela minus?
Leszek Sosnowski
Artykuł ukazał się w aktualnym numerze miesięcznika „Wpis”.
Komentarze (2)
Oj tam, oj tam jest na to prosty sposób nie chodźmy na zakupy w niedzielę problem zniknie. Nie podoba się co piszą w GW ? Nie czytajmy , nie kupujemy... Nie podoba się TV ? wyłączamy anteny, oddajemy dekodery, wyrejestrowujemy a pudła nie wyrzucamy bo przyda się do wyświetlania filmów które chcemy oglądać
Sama racja. Czy zauważyliście Państwo, że kiedy PIS wprowadza pod głosowanie jakąs ustawę to obowiązuje dyscyplina partyjna, ale nie jest ona wprowadzana w sprawach najważniejszych t.zn. dotyczących zdrowia, życia i rodziny ? To są dla rządzących tzw. sprawy światopoglądowe, które każdy sam musi rozstrzygać w sumieniu. Jeżeli tak mówią to czy gdyby pod głosowanie poddać przepis, który pozwalałby zabijać łysych też by nie było dyscypliny partyjnej ?
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.