Leszek Sosnowski: Na ratunek powinien pospieszyć Polski Fundusz Mediowy!
Własna telewizyjna platforma satelitarna jest drogą do naprawy mediów.
Czy ktoś do nas strzela? Czy spadają na nas bomby lub latają nad nami wrogie myśliwce? Czy najechano nas czołgami i obcy żołnierze wkroczyli na nasze terytorium? Oczywiście nie. A mimo to nieustannie mamy odczucie, raz silniejsze, raz słabsze, trwania w stanie jakiegoś ataku przeprowadzanego w skali całego kraju. To nie z prawdziwych dział lub haubic do nas strzelają, nie obrzucają nas prawdziwymi granatami, ale mimo to wstrząsają nami, ranią nasze dusze, nasze uczucia, opluwają nasze wartości, szkalują naszych dawnych i bliskich przodków, poniewierają ukochane symbole. Odnosi się czasami wrażenie, że ktoś chce nam, temu narodowi, wyszarpać trzewia.
Ostatnio zostaliśmy sponiewierani jako naród, jako społeczność, w oczach cywilizowanego świata. Nie czyniono tego ot, tak sobie, ze złośliwości na przykład albo żeby się wyżyć. Jak na każdej wojnie, tak i tutaj chodziło o grabież, o zdobycze, o łupy. I okazaliśmy się momentami wprost bezradni wobec najeźdźców. Choć mamy teraz coś w rodzaju rozejmu, to po pierwsze jakim kosztem, a po drugie – jak długo? Jeżeli ktoś sądzi, że napastnicy odpuścili na dobre, to jest mocno naiwnym człowiekiem. Choć takich nie, niestety, brakuje także w rządzących elitach; niektórzy z nich pragną po prostu świętego spokoju, biorąc go za prawdziwy i trwały pokój.
Ta wojna medialna ma bardzo określone cele, czego nasz obecny establishment zdaje się nie zauważać, sądząc, że chodzi tylko o odebranie głosów wyborców. Okazuje się jednak, że i bez nich, bez zwycięstwa wyborczego, można poprowadzić frontalną ofensywę medialną, która jest w stanie przekształcać napadnięty kraj skuteczniej, niż dawna wojna - zwłaszcza Polskę. Agresor nie wjeżdżając tu czołgami potrafi wymusić, i to stosunkowo szybko, pasujące mu reguły gry politycznej i osiągać grabieżcze cele. Napastnikowi udaje się tu zmiana rodzimego ustawodawstwa, narzuca czego mają się uczyć w szkołach nasze dzieci, co należy wykładać na uczelniach, co mamy grać w teatrach, kogo uznać za gościa w swoim domu, a kogo za personę non grata, co czytać, co jeść, kogo szanować a kogo postponować, gdzie powiesić krzyż, a gdzie go zdjąć (najlepiej wszędzie), jak zagospodarować przestrzeń publiczną itd. Nawet w kościołach księża powinni na ambonach stulić buzie; dzięki Bogu większość z nich nie trzyma się tego de facto okupacyjnego nakazu. Agresorzy chronieni parasolem medialnym lepiej niż setkami tysięcy żołnierzy budują na naszych ziemiach, co chcą, ustalają kierunki gospodarki – pod siebie. Sprzedają dowolnie wysiłek i efekty naszej pracy. Nawet ustalają polskim przedsiębiorcom, na razie transportowym, ile mają płacić swoim własnym pracownikom, zagraniczni kontrolerzy grzebią im w dokumentach, ewidentnie ktoś chce doprowadzić ich do ruiny. Lista zmian wprowadzanych w wyniku wieloletniej wojny medialnej mogłaby ułożyć się w całą księgę. Czarną księgę. (…)
Wszelka wiedza coraz bardziej masowo dociera do społeczeństwa za pośrednictwem mediów (socjologowie nazywają to wiedzą zapośredniczoną), a te od lat są u nas w przeważającej masie jednostronne i jednolite w swym antypolskim, antykatolickim froncie. Gdyby nie bardzo silny, ugruntowany wiekami instynkt przetrwania jako narodu, już bylibyśmy czyjąś republiką. Ale samym instynktem nikt się długo nie wybroni. Dlatego ten stan rzeczy trzeba natychmiast zmieniać, nie tylko z powodów wyborczych. Naród szarpany nieustannie za trzewia w końcu się wykrwawi…
Wygaszanie Polski 1989-2015
Od 1989 r., od Okrągłego Stołu, gdzie doszło do zawarcia kontraktu między komunistycznym establishmentem a częścią przedstawicieli "Solidarności", którzy zdradzili idee Sierpnia'80 i ogłosili się samozwańczo elitą narodu, rozpoczęły się powolny demontaż i wyprzedaż polskiego państwa za plecami społeczeństwa.
Trudno ogarnąć obraz całej wojny, gdy się funkcjonuje w samym jej środku. A dowódcy siedzą właśnie w samym centrum i dlatego ciężko o plany i decyzje strategiczne. Ale stratedzy obozu patriotycznego muszą wyrwać się z tego kotła i ogarnąć całość zjawiska, któremu na imię inwazja medialna. Tej inwazji trzeba się przeciwstawić z całą mocą, a nie tylko stosować taktykę uników i kompromisów. Żeby walczyć skutecznie, trzeba kraj uzbroić w medialne armaty wszelkiego rodzaju, bo z obecnym sprzętem długo na pozycjach obronnych się nie utrzymamy. Nie mówiąc o tym, że w końcu trzeba samemu przejść do ataku! Nie tylko na przestępców VAT-owskich, ale na niszczycieli narodowej i chrześcijańskiej świadomości naszego społeczeństwa. Bo to za przyzwoleniem i z udziałem tych niszczycieli narodziła się m.in. gigantyczna kradzież pieniędzy podatników.
Co zatem robić? Działać na wielu polach i na kilku frontach, a nie próbować się dogadywać. To ostatnie przypomina - jak to obrazowo określił znakomity nie tylko ekonomista, ale i facecjonista, poseł Janusz Szewczak – wyciąganie ręki do krokodyla. Sytuacja jest o niebo lepsza niż jeszcze dwa lata temu, bowiem ukrócono gigantyczną grabież społecznej, państwowej kasy i dzięki temu pojawiły się automatycznie środki na różne propolskie inicjatywy, także na polską armię. Ale we współczesnym świecie nikt się nie obroni bez artylerii i flotylli mediowej i w nią trzeba w końcu zainwestować bardzo poważne środki, nie jakieś grosiki. W przeciwieństwie do różnych, bardzo zresztą potrzebnych, programów socjalnych nie chodzi tu o rozdawanie pieniędzy, ale o inwestowanie w przedsięwzięcia, które na całym świecie zwracają się i są w końcowym efekcie zyskowne.
W sytuacji, gdy zaniechano nie wiedzieć czemu, prawdopodobnie dla świętego spokoju - którego i tak nie ma i nie będzie - repolonizacji mediów, są, moim zdaniem, dwie drogi strategicznych i stosunkowo szybkich zmian na polskim froncie mediowym. Po pierwsze utworzenie własnej, a więc publicznej, telewizyjnej cyfrowej platformy satelitarnej. Po drugie utworzenie poważnego państwowego funduszu, który pobudzi inicjatywę obywatelską, odkryje nowych kreatorów, będzie sponsorował ich starty i w sumie da szansę całemu społeczeństwu poruszania się w innej, zdrowej atmosferze medialnej. Zobaczymy jak wtedy poczują się, gdzie się wtedy znajdą te wszystkie gadzinówki prasowo-radiowo-telewizyjne, gdy staną oko w oko z prawdziwą konkurencją, uczciwą i opartą na sprawdzonych wartościach, a nie na lewackich utopiach. Przecież te wielkie i małe gadzinówki żerują tylko na tym, że nie mają mocnego przeciwnika! A o to, żeby takiego przeciwnika nie miały, zadbali już zblatowani z nimi politycy poprzedniego układu. (…)
Aby powstały polskie media potrzebny jest potężny fundusz, nazwijmy go Polski Fundusz Mediowy. Jest to założenie biznesowe, bowiem inwestowane z tego funduszu pieniądze powinny przynosić szybciej lub wolniej, mniejsze lub większe, ale zyski. Media ani w świecie, ani w Polsce nie powstały tylko dla idei, ich właściciele, także państwowi, nie są typami poetów piszących do szuflady – ich przedsięwzięcia są zawsze komercyjne. Oczywiście, że czasem jakiś pomysł nie wypali, ale to normalne w biznesie; w żadnej branży nie jest tak, że udaje się 100 procent nowych inwestycji.
Wspieranie finansowe (de facto kredytowanie) powinno iść na bardzo konkretne projekty albo modernizacji już istniejących polskich mediów, albo w jeszcze większym stopniu na projekty nowych polskich gazet, czasopism, portali, stacji radiowych i telewizyjnych. Takie projekty powinny być weryfikowane nie przez ludzi typu „znajomi królika”, ani nie przez takich, którzy w mediach pracowali jako dziennikarze, ale nie mają pojęcia o prowadzeniu biznesu, także mediowego. (…) Kreatywność – to jest słowo kluczowe szczególnie w branży mediowej i szczególnie tam nieobecne. Nieobecne przede wszystkim na poziomie strategicznym; to jest po prostu martwe pole. Na poziomie taktycznym jeszcze czasem coś się ciekawszego wydarzy.
Utopia europejska. Kryzys integracji i polska inicjatywa naprawy
Najnowsza książka Krzysztofa Szczerskiego, politologa i polityka, profesora Uniwersytetu Jagiellońskiego, a obecnie szefa gabinetu prezydenta.Wychodząc z pierwotnych koncepcji wspólnoty europejskiej, nawiązując do myśli tzw. Ojców Założycieli, autor przestrzega - zgodnie z tym, co mówił w polskim Sejmie św.
Proszę mi powiedzieć, gdzie jest agencja przygotowująca i podpowiadająca materiały prasowe, w tym m.in. całe programy telewizyjne, dla zagranicy, taka jak np. Deutsche Welle (Niemiecka Fala)? Już nie chodzi o to, żeby treści takiej agencji były rozpowszechniane w 30 (!) językach, jak w DW, ale przynajmniej w kilku podstawowych. Deutsche Welle jest instytucją publiczną, sponsorowaną przez państwo niemieckie, ekspansywną bardzo także w Polsce i oczywiście dbającą tyleż starannie, co inteligentnie o jak najlepszy wizerunek swego mocodawcy: Bundesrepubliki. W Polsce istnieją setki, a prawdopodobnie tysiące biur prasowych, od kancelarii prezydenta i premiera poczynają, poprzez wszystkie ministerstwa, urzędy państwowe, samorządowe itd. Żadne z nich, nawet na najwyższym poziomie zarządzania krajem, nie zajmuje się promocją Polski w świecie, tak samo nie zajmuje się obroną dobrego imiennie Rzeczpospolitej, żadne z nich nie posunęło się dalej niż produkowanie od czasu do czasu nudnych komunikatów oraz organizowanie od przypadku do przypadku jakichś konferencji z wystąpieniami ich szefów, ale to też bardzo rzadko. Najczęściej i najchętniej takie biura, ich dyrektorzy, prezentują sami siebie, dając do zrozumienia jacy to są ważni – co najmniej jak ci, dla których niby pracują. Piszę „niby”, bo te biura poobsadzane są prawie wyłącznie nicponiami, nieskorymi do wysiłku, na dodatek beztalenciami. Gdyby zwolnic choć połowę z tego towarzystwa, to po pierwsza jedna połowa wzięłaby się może z obawy o utratę posady do prawdziwej roboty, a po drugie z zaoszczędzonych pensji pozostałej połowy uzbierał by się piękny kapitalik na założenie jakiegoś Polnische Welle, agencji która potrafiłaby przynajmniej obalić na Zachodzie mit o polnische Wirtschaft, czyli synonimie wyjątkowego burdelu gospodarczego, które to pojęcie zrodzone jeszcze przez ostrą, antypolską politykę Bismarckowską, w najlepsze funkcjonuje za Odrą do dziś, także w największych mediach. Ale i na taką agencję, i na inne pomysły potrzebna jest kreatywność - to warunek sine qua non.
Z kreatywności tymczasem nikt nie jest rozliczny z telewizją publiczną na czele. Królują schematy, banalne pomysły, najczęściej powielane, po prostu popłuczyny po jakichś RTL-ach, Bildach, BBC itp. Co ktoś gdzieś tam usłyszał, że się za granicą udało, to od razu przeflancowuje na polski grunt nie bacząc, że na naszym gruncie i w naszym klimacie co innego dobrze owocuje niż np. nad Renem albo nad Sekwaną. Zresztą pomysły kopiowane są nieudolnie, bez inwencji, i na dodatek tylko pomysły najprymitywniejsze. Stąd np. w naszej telewizji publicznej nie uświadczysz pięknych filmów o Polsce, wybitnych dzieł światowej klasyki, czy ciekawych informacji i bogatych reportaży z szerokiego świata. Można się natomiast napawać się do znudzenia, a nawet do nudności, tzw. debatami publicznymi, czyli pyskówkami z udziałem polityków w olbrzymiej większości głupawych choć wyszczekanych, tanich demagogów i ciągle tych samych. Ci inteligentniejsi w ogóle się nie garną do takich dyskusji, i słusznie.
Tak więc kreatywność oraz, użyjmy ulubionego słowa premiera Mateusza Morawieckiego, innowacyjność, powinny cechować projekty możliwe do zaakceptowania przez niepowołany na razie do życia Polski Fundusz Mediowy. Idzie o projekty opatrzone w solidne biznesplany, przewidujące poziom kosztów i sprzedaży, rokujące dobrze także ekonomicznie, czego zresztą bez kreatywności się na pewno nie osiągnie. Fundusz nie powinien dawać, lecz pożyczać na dogodnych warunkach. Być może najambitniejsze realizacje mogłyby mieć kredyty częściowo umarzane – ale po wykazaniu się konkretnymi rezultatami. Pospolitego rozdawnictwa mamy w Polsce ostatnimi czasy aż nadto.
Korzystanie z Funduszu musiałoby oznaczać rozliczanie się i spłacanie pożyczki, niechby i przez 20 lat. Ale bardzo proszę nie za darmochę, bo ona w biznesie w ogóle się nie sprawdza. Między innymi dlatego, że nie mobilizuje. A poza tym przyciąga cwaniaków, hochsztaplerów szukających tylko gdzie by tu jakiegoś dobrodzieja omamić, zbajerować, pobierać wysoką pensję choćby tylko przez roczek, potem się zwinąć i szukać w innym miejscu darczyńcy, a raczej jelenia. Tych jeleni na polskim rynku mediowym trochę się już pojawiło w ostatnim ćwierćwieczu; zatrudniano dobrze się prezentujących i obeznanych w sloganach jegomości, Polaków, którzy niczym ostatecznie się nie wykazali poza końcowymi stwierdzeniami, że w Polsce nic się nie da, że tu rynek do d…, że władza przeszkadza, że naród głupi, bo nie zaakceptował ich gniota prasowego czy telewizyjnego itp. Hochsztaplerstwo w tej branży osiągnęło szczególnie wysoki poziom.
Takich „kreatorów” Fundusz nie musiałby się obawiać, bo oni nie zjawiają się tam, gdzie jeszcze przed rozpoczęciem działalności byliby kontrolowani i rozliczani, gdzie stosowane są poręczenia itd. Ale w Polsce na pewno znajdzie się wielu kreatorów prawdziwych, ludzi z talentami, którzy na wieść, że pojawiła się taka szansa, będą dzień i noc główkować jak z niej skorzystać. I nie będą się oszczędzać – bo będą pracować na swoim, bo z wizją dobrych efektów w przyszłości. Z korzyścią dla siebie i dla kraju. Nie szukajmy ich jednak tylko po zmanierowanej Warszawie, Polska nie kończy się na granicach tego miasta…
Leszek Sosnowski
Jest to fragment artykułu, który w całości ukazał się w aktualnym numerze miesięcznika Wpis (4/2018).
Autor jest polonistą, germanistą, scenografem, dziennikarzem, artystą fotografikiem (laureat 57 nagród), wydawcą i publicystą. W latach 1972-88 dyrektor Kinoteatru „Związkowiec”. Przez 16 lat prowadził też największy w Europie Dyskusyjny Klub Filmowy „Kinematograf”, który działał w słynnym wówczas Kinoteatrze. W stanie wojennym zorganizował w Kinoteatrze poza cenzurą m.in. dwutygodniowy „Przegląd Filmów Religijnych”, „Filmowe Spotkania z Bogiem” a także wystawę fotografii Arturo Mariego poświęconą zamachowi na Ojca Świętego Jana Pawła II. Jest także autorem ponad 200 opracowań graficznych do albumów, które ukazały się w wydawnictwie Biały Kruk oraz autorem scenariusza do pełnometrażowego filmu dokumentalnego „Przyjaciel Boga” o Ojcu Świętym Janie Pawle II.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.