Leszek Sosnowski: media głównego nurtu niszczą nie tylko polityków, cierpią wszyscy patrioci.
Pierwszą rzeczą, którą należało zrepolonizować, były (i są!) media – znajdujące się w rękach zagranicznych w stopniu niespotykanym w innych dziedzinach życia. W rękach tyleż zagranicznych, co antypolskich, antypatriotycznych i na dodatek lansujących nieustannie antykulturę jako nowoczesne antidotum na „zacofaną” kulturę i tradycję narodową. Mediów jednak nikt tak naprawdę repolonizować nie zamierzał – dziś widać to wyraźnie. W tym przypadku zostaliśmy oszukani, pokazano nam tylko wyborczą kiełbasę. Pytanie dlaczego, skoro to właśnie jest ta broń, którą najczęściej, praktycznie codziennie, używa się do zwalczania nowej, prawicowej władzy i w ogóle całego polskiego obozu patriotycznego?
1
Od początku panuje w szeregach nowej władzy obawa, granicząca z lękiem, przed bronią medialną. Zamiast jednak stworzyć własne tarcze i machiny obronne, zamiast samemu solidnie się uzbroić, by jeśli już nie atakować, to przynajmniej skutecznie parować ataki, przyjęto taktykę unikania ciosów. Gremium decydujące o strategicznych działaniach w Polsce ze strachu postanowiło nie drażnić mass mediowego potwora perspektywą repolonizacji, czyli innymi słowy postanowiło utrzymać nienormalności na polskim rynku mediowym.
Praktyka dowiodła, że nie da się obronić przed totalnym atakiem medialnym stosując tylko uniki, że jest to metoda dla defensorów, czyli obozu władzy, bardzo wyczerpująca, zaś przeciwnika bardzo rozzuchwalająca. Ta zuchwałość po prostu nie ma już granic! Ataki pozbawione zostały jakichkolwiek zasad fair play. Nie tylko manipulacja i obłuda, ale także bezczelne kłamstwo i pospolite chamstwo stały się metodą walki z „pisiorami”. Do tych ostatnich zaś kwalifikuje się już nie tylko bezkrytycznych zwolenników i członków PiS-u, ale wszystkich prezentujących postawy patriotyczne, chadeckie albo nawet centrowe. (…) Usiłuje się wyciąć wszystko i wszystkich cechujących się najmniejszymi choćby odchyleniami na prawo. Trudno się dziwić takiej taktyce; skoro ciosów nikt nie paruje, to tnie się bezkarnie na odlew każdego, kto nie jest wiernopoddańczy wobec lewactwa i targowicy… Czyli również wobec wszechobecnych cudzoziemskich mediów drukowanych i emitowanych w języku polskim.
Oprócz unikania ciosów od dawna obowiązuje w PiS-ie także zasada ich osłabiania. Czy bezbronny jest jednak w stanie jakiś atak osłabić? Czym? Uśmiechem? Żebraniem o litość? Dla nas litości nie ma! Kto tego dotąd nie pojął, nie powinien w ogóle zabiegać o jakąkolwiek władzę (nie jest to jakiś odosobniony pogląd i nie dotyczy tylko Polski; proszę np. przeczytać na ten temat opinię Viktora Orbána zamieszczoną w ostatnim numerze „Wpisu”). Nas, całego patriotycznego obozu, ma po prostu nie być! Mamy nie istnieć w jakiejkolwiek postaci. Na scenie politycznej toczy się obecnie walka na śmierć i życie; jeśli nie utrwalimy polskiej i chrześcijańskiej opcji, póki jest ku temu okazja, to niebawem zostaniemy wycięci. Bez skrupułów i bez wahania, zgodnie z lewackimi regułami rewolucyjnymi. I wcale nie jest wykluczone, że gilotyny staną wówczas nie tylko na scenie politycznej.
Tymczasem kierownictwo PiS-u postępuje w stosunku do wszechobecnych antypolskich mediów według schematu: jak my będziemy dla nich łagodni, to i oni zostawią nas w spokoju. Cóż na to powiedzieć? Chyba tylko tyle, że naiwnych nie sieją – sami się rodzą.
Przywołam tu pewną charakterystyczną scenkę. Jeszcze podczas ostatniej kampanii wyborczej rozmawiałem telefonicznie z pewnym skądinąd bardzo miłym człowiekiem, który teraz w dużym stopniu odpowiada (w MKiDN) za konfigurację na rynku mediowym w Polsce, Jarosławem Sellinem. Sugerowałem bardziej zdecydowane działania w walce wyborczej, ale spotkałem się ze sprzeciwem argumentowanym właśnie koniecznością niedrażnienia mediów; niech pan popatrzy, tłumaczył Jarosław Sellin, przestaliśmy atakować i już nas traktują łagodniej. No, cóż, ja tej łagodności nie spostrzegałem w żadnym momencie – do dziś. Ale moje postrzeganie świata medialnego pewnie musi być obarczone błędem. Zwłaszcza w porównaniu do sporo młodszego, ale za to bardzo już doświadczonego polityka, który w swej karierze zdążył zaliczyć wiele ugrupowań, nawet z PiS-u raz występował, potem znów tam wstępował… To doświadczenie każe jemu i innym decydentom optować w dalszym ciągu za taktyką sprzed trzech lat, taktyką de facto chowania głowy w piasek. Głowa co prawda schowana, ale tyłek wystawiony już nie do bicia, ale do kopania.
Warto zatrzymać się jeszcze chwilkę przy ostatnich wyborach. Obóz patriotyczny je wygrał, wszyscy to wiedzą. Trzeba jednak zadać sobie w końcu pytanie, co wygraliśmy, a co naprawdę mogliśmy wygrać. Otóż moim zdaniem, które zresztą prezentowałem od początku, wygraliśmy stosunkowo niewiele, biorąc pod uwagę słabość przeciwnika. Teraz widać już bardzo wyraźnie, z kim walczyliśmy, z jakim barachłem, z jaką zdradą i złodziejstwem. Trzeba było zatem podwoić ataki, a nie wycofywać się. Obnażenie przeciwnika było wówczas drogą do sukcesu konstytucyjnego, do zdobycia dwóch trzecich miejsc w parlamencie, a nie rachitycznej przewagi 5 głosów. Inne reguły medialne i reklamowe dla okresu wyborczego pozwalały wówczas na więcej, na większą ekspansję. No, ale miało być łagodnie, władza miała walczyć o wizerunek poczciwych owieczek. A bezwzględne w swej żarłoczności wilki mogły sobie hasać do woli. (…)
2
Rzecz jasna nie jest moim zamiarem posądzanie kogoś konkretnego z naszego obozu o złą wolę (choć podszepty piątej kolumny w naszych szeregach są oczywiste). Jednak wiemy wszyscy, że dobrymi chęciami tylko piekło jest wybrukowane… Faktem jest, widać to gołym okiem, że ktoś w szeregach obecnej władzy uporczywie pracuje nad tym, aby utrwalać pogląd, że niebawem obóz rządzący będzie tak wspaniały i silny, iż po prostu „nie będzie w kogo walić”. Żałosne mniemanie. Jeśli przy obecnych sukcesach jest w kogo walić, to co dopiero, jak echa sukcesów przycichną…
Koncepcja osłabiania wrogich mediów może by i częściowo zadziałała, gdyby faktycznie było czym osłabiać ciosy. Ale nasi decydenci, jak to tyleż dowcipnie, co prawdziwie określa poseł Janusz Szewczak, wyciągają do krokodyla gołą rękę. A krokodyl, jak to krokodyl, nawet jak się go nie drażni, nawet jak się doń podchodzi z wyjątkową łagodnością – rękę odgryzie. Taka jego natura.
Banksterzy. Kulisy globalnej zmowy
Niezłomny wojownik o polski Skarb Narodowy, o dynamiczny rozwój gospodarczy Polski oraz uczciwe zasady funkcjonowania banków, poseł na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia PiS, a zarazem wybitny publicysta ekonomiczny - Janusz Szewczak - napisał książkę, która wstrząśnie wieloma Czytelnikami. Nie zdajemy sobie bowiem sprawy, jak niewielu ludzi trzyma świat w garści, jak niewyobrażalnych spekulacji dopuszczają się międzynarodowe korporacje.
Gołymi rękami nikt nigdy w dziejach świata nie wygrał żadnej wojny. A co do tego, że w Polsce toczy się swoista wojna, to chyba myślący człowiek nie ma wątpliwości. Jest to wojna hybrydowa i medialna, ale cel wojenny jest zawsze taki sam od tysiącleci: grabież i łupy. Ci zaś z obozu władzy, którzy dla tzw. świętego spokoju upierają się, że wojny nie ma, powinni jak najszybciej spakować swe manatki i wziąć się za bardziej bezkonfliktową robotę niż sprawowanie rządów albo przejść na emerytury, jeśli im już przysługują, bowiem swoją postawą osłabiają tylko naszą pozycję na froncie. W razie czego prawdopodobnie w ogóle zmienią front. Nie toczy się też żadna wojna li tylko wewnętrzna, polsko-polska, jak wmówiły społeczeństwu media głównego nurtu; jest to wojna antypolska, prowadzona z wszystkich możliwych stron, także zza granicy, przez osobników przeważnie władających polskim językiem, ale tylko w celu skuteczniejszej pacyfikacji narodu i kraju. (…)
3
Analizując sytuację na rynku mediowym, przedstawia się poszczególnych jego graczy (a raczej żołnierzy) w układzie linearnym. Wówczas przewaga przeciwnika jest jakby mniej widoczna. Kiedy jednak ustawić poszczególne podmioty w układzie pionowym, to widać, jak olbrzymią twierdzą dysponują nasi wrogowie, jaką mają przewagę. Także na rynku telewizyjnym, choć pan Kurski w sposób charakterystyczny dla polityka, ale nie dla prawdziwego kierownika przedsiębiorstwa, podkreśla nieustannie przewagi telewizji publicznej nad konkurentami (w chwaleniu się jest niedościgniony). Tworzy to tylko bardzo szkodliwą iluzję. Jeśli chodzi bowiem o serwis informacyjny, polityczny i światopoglądowy, to TVP prezentuje się blado nie tylko z powodu nudnawego, łopatologicznego przekazu, ale dlatego, że jej dwóch podstawowych konkurentów należy postrzegać razem, należy ich zsumować, by właściwie ocenić siły przeciwnika. Trzeba sumować TVN z Polsatem, bo są w ataku na obóz patriotyczny absolutnie zgodni, tak samo jak w stosunku do gender, tradycji narodowej, kultury, polskiego antysemityzmu, imigrantów, niemieckiej i unijnej hegemonii etc. Piorą mózgi Polakom równo i na wyścigi.
(...) Zestawienie tylko czterech największych portali, potęg opiniotwórczych – a wszystkie uczestniczą w wojnie po antypolskiej stronie – z czterema największymi portalami prawicowymi pokazuje, że walczymy łukiem z armatami! To nie jest, rzecz jasna, wina ludzi pracujących w patriotycznych portalach, lecz strategów albo raczej tych, którzy tymi strategami być powinni. Z kolei pierwsza (pod względem sprzedaży) dwunastka tygodników to dywizje przeciwnika polskości, przeciwnika normalności i chrześcijańskich wartości. Wbrew pozorom to wszystko są tygodniki opinii, choć oficjalnie nie są tak kwalifikowane (te mają znacznie niższe nakłady); jednak stosując inne formy lansują lub dołują określonych ludzi oraz określone opcje polityczne i światopoglądowe metodą nie wprost. Jedenaście z nich to armia cudzoziemska, a jedyny polski (?) tytuł na tej liście, „Angorę”, najlepiej scharakteryzował jeden z blogerów portalu „wirtualnemedia.pl”:
„A co drukują? Nachalną lewacką propagandę, połączenie ‘Nie’ z ‘Super Expressem’, ‘Faktu’ z ‘Newsweekiem’. Rysuneczki satyryczne, jakieś felietoniki na poziomie magla. I nieustający atak na PiS, smoleńską prawdę, Kościół. A przede wszystkim atak na zdrowe myślenie, wycinanie skalpelem normalnych odruchów. Wszystko tak podane, żeby sprawiało wrażenie różnorodności. Jest i polityka, i satyra, ekonomia i lobotomia, o pogodzie, modzie i wzwodzie”. To są właśnie metody kształtowania nie tylko opinii, ale i światopoglądu, stosowane przez niby zwykłą, obiektywną, pluralistyczną prasę.
Redakcyjnie te czasopisma są niezwykle ubogie, choć bardzo kolorowe. (…) Żadnej kreatywności, ambicji dziennikarskiej, różnorodności form, pogłębienia tematów. Szerokim łukiem omijane są ważne sprawy, prawdziwe problemy nurtujące obywateli nad Wisłą. Kolejne małżeństwo celebryty-przygłupa jest tysiąc razy ważniejsze niż np. repolonizacja. Po prostu chłam. Narzędzia ogłupiania.
Niektórzy filozofują, że gdyby ludzie nie kupowali tego chłamu, to by go nie było. Takie proste to jednak nie jest, bowiem w dzisiejszym społeczeństwie ludzie potrzebują informacji, bo ciągle muszą podejmować różne decyzje np. o żywieniu, o zdrowiu, o mieszkaniu, o komunikacji, o transporcie itd. Oczywiście jakaś rozrywka też jest im niezbędna, przynajmniej od czasu do czasu. Dlatego ludzie uzależniają się od mass mediów. Nastąpiła duża atomizacja społeczeństwa, zwłaszcza w wielkich ośrodkach miejskich i mniej się polega dziś na kontaktach osobistych z rodziną lub przyjaciółmi, zmalała rola nauczyciela, wiedza czerpana jest z mediów, które przejęły też funkcje wychowawcze, podpowiadają wzory zachowań, dają praktyczne porady, podsuwają swoim odbiorcom ekspertów i autorytety, a raczej osobników, których redakcje same mianowały ekspertami i autorytetami.
Te osoby, które nabywają przeróżne badziewie medialne, w olbrzymiej większości nie mają świadomości, że ktoś pracuje nad ich poglądami i upodobaniami. Zatem kolonialne zachowanie w stosunku do polskiego rynku gazet i czasopism ma szerszy wymiar i opłakane skutki. Następstwa tej wieloletniej olbrzymiej przewagi antypolskich postaw medialnych odczuwalne są w różnych dziedzinach życia, wcale nie tylko w polityce.
4
Naprawdę szkoda, że nie wykorzystano ostatniego szoku powyborczego przeciwnika, bowiem wtedy, gdy poszła fama, że media będą repolonizowane, w wielu koncernach zaczęto już myśleć o szybkiej (a więc niedrogiej) sprzedaży przynajmniej niektórych tytułów i podmiotów rynkowych. Należało jeszcze pocisnąć i stworzyć mechanizm wymuszonej ekonomicznie sprzedaży, a jak nie sprzedaży, to przynajmniej ograniczania funkcjonowania takich mediów. Wystarczyło zacząć stosować, tak jak w innych krajach, kilkuletnie odnawialne (lub nie) licencje regulujące zasady funkcjonowania na polskim rynku. Kiedy jednak okazało się, że nowa władza tylko straszy – mediowe korporacje znów podniosły wysoko głowy i przystąpiły do jeszcze silniejszych ataków. Oczywiście nie jest jeszcze za późno na dobrą zmianę na mediowym rynku – ktoś kiedyś musi ją w końcu zapoczątkować, im wcześniej, tym lepiej. Jeżeli Polska ma być Polską.
Repolonizacja Polski
Czy można repolonizować Polskę? Cały kraj? Otóż można i trzeba, gdyż niemal cały majątek narodowy został wysprzedany (za grosze!), bo rządzący jeszcze niedawno politycy systematycznie i całkowicie podporządkowywali nasze życie gospodarcze, kulturalne czy medialne wymogom zagranicznych hegemonów.
Szalbierstwo polityków Platformy i spółki jest ewidentne oraz w bardzo dużym stopniu bezkarne. Czuli oni i czują nadal odpowiedzialność nie przed narodem, przynajmniej nie przed polskim narodem, ale przed podtrzymującymi ich przy politycznym życiu zagranicznymi ośrodkami kształtowania tak gospodarki, jak i światopoglądu. I na pewno całe to towarzystwo nie uzbierałoby w wyborach nawet paru procent głosów, gdyby nie wytężona, całodobowa praca nad ich lansowaniem, wybielaniem, strojeniem w pióra wojowników o praworządność itp., praca wykonywana przez dominujące zagraniczne media hulające bez przeszkód między Odrą a Bugiem i między Bałtykiem a Tatrami. Media sterowane przez te same ośrodki, które sterują tzw. totalną opozycją. Jaki z tego wniosek? Dla mnie taki, że odpowiedzialność za odnowę polskich mediów polityków prawicowych, dla których punktem odniesienia jest naród oraz tradycyjne wartości, jest zwielokrotniona. Bowiem gra toczy się nie tylko o sukces wyborczy.
Media są ważne nie tylko dla polityków, ale dla kształtowania światopoglądu, moralności, oświaty, kultury. (…) Nie ma lepszego narzędzia dezorganizacji życia niż media – kto spośród władzy się nad tym zastanawia? W Polsce media prywatne mają totalny przechył światopoglądowy, są wytworem tylko jednej opcji i rujnują wyniki wyborów demokratycznych, bo same nie mają w najmniejszym stopniu demokratycznego rodowodu. Choć oczywiście zachowują się, jakby były krystalicznym źródłem demokracji.
5
Strach nie jest dobrym doradcą w żadnej sytuacji. Tymczasem nie tylko w szeregach władzy, ale całego obozu patriotycznego (albo prawie całego) każda śmielsza propozycja, każdy odważniejszy pomysł są torpedowane własną lękliwą refleksją: ONI to zaraz wyszydzą, oplują, sponiewierają. Ależ oczywiście, że tak! Czy to jednak powinno być hamulcem naszych inicjatyw? Oni, czyli media nazywane głównego nurtu, będą deprecjonować wszystko, co propolskie, co prochrześcijańskie, co moralne i szlachetne. Problem jest właśnie z tym głównym nurtem. Staliśmy się krajem kilku rodzimych potoków oraz jednej wielkiej rzeki medialnej ze źródłami poza granicami kraju. Tak duży kraj, o takich tradycjach i możliwościach, nie zdobył się dotąd na uruchomienie przynajmniej jeszcze jednego wielkiego nurtu mediowego! W to trudno uwierzyć zewnętrznym obserwatorom pochodzącym z cywilizowanych krajów.
Tu jeszcze jedna pouczająca scenka. Parę tygodni temu w pięknym ośrodku kulturalnym przy klasztorze w Tyńcu miało miejsce spotkanie z grupą kilkudziesięciu działaczy katolickich z Niemiec. Ludzie ci poprosili, by im coś opowiedzieć o sytuacji w Polsce; nie bardzo już wierzyli swoim mediom, bo tak czarny obraz naszego kraju przedstawiają. Chcieli na miejscu przekonać się jak u nas jest naprawdę. Oprócz tradycyjnych już pytań o antysemityzm i homofobię zgadało się także o mediach. Kiedy usłyszeli, że w Polsce prawie wszystkie media są zagraniczne, w tym głównie niemieckie, po prostu nie chcieli uwierzyć. To niemożliwe – zgodnie zawołali – u nas by to nigdy nie przeszło i to nie tylko dlatego, że prawo na to nie zezwala.
U nas i prawo zezwala, i władza prawa zmieniać nie chce. To znaczy może by i chciała, ale – boi się. W związku z tym nie jest niczym chroniona, jest wystawiona na chłostanie i to po gołym ciele. To trwa już od dawna i zaczyna zakrawać na masochizm. Cierpi nie tylko władza, może ona nawet najmniej, ale wszyscy normalni Polacy.
Leszek Sosnowski
Jest to fragment artykułu, który w całości ukazał się w aktualnym numerze miesięcznika Wpis (5/2018).
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.