Leszek Sosnowski: Beatę Szydło trzeba wesprzeć, a nie odwoływać.
Premier Beata Szydło. Fot.: Jan Śliwka Gdybym rządził przedsiębiorstwem pod tytułem Polska, nigdy bym nie ustąpił przed niesubordynacją moich pracowników czy przed samowolą ministrów. Takie ustępstwo to wielki błąd w zarządzaniu. Z takich ustępstw nie rodzi się nic dobrego. Ponoć premier Beata Szydło nie radzi sobie z całą gromadą mężczyzn w rządzie, którzy robią co chcą i niektóre ministerstwa stały się państwami w państwie – to ma być przyczyną jej odwołania. Wbrew pozorom takie odwołanie nie byłoby jednak decyzją logiczną. Bowiem to nie ona rządzi przedsiębiorstwem pod tytułem Polska, te rządy sprawuje de facto Jarosław Kaczyński i jego najbliższe otoczenie – wszyscy to wiedzą. Beata Szydło jest delegowana do bezpośredniego kierowania, tak samo zresztą jak jej ministrowie, których ona sama dobierała tylko w małym stopniu. A zatem logicznie rozumując główna odpowiedzialność spada na delegującego, na tego, który stworzył ten zgrzytający zespół.
Trzeba było w odpowiednim momencie wesprzeć Beatę Szydło, przywołać niektórych panów do porządku, do subordynacji, aby grupa ministerialna działała bez kontrowersji wewnętrznych. To był obowiązek najwyższego szefa; udzielanie pomocy nie jest łaską, ale właśnie obowiązkiem.
Niektórzy – ciekawe, że głównie zażarci przeciwnicy PiS-u, jak np. rockman Kukiz – gromko nawołują do przejęcia rządów przez Jarosława Kaczyńskiego. Ale przecież de facto on tę władzę ma! O cóż więc chodzi? O osłabienie partii. Chodzi o osłabienie bazy, o podkopanie fundamentów gmachu, któremu na imię obóz patriotyczny (bo nie tylko o PiS idzie walka, choć przede wszystkim). Bowiem odejście wodza zawsze osłabia cały obóz. Jarosław Kaczyński jako premier miałby tyle roboty, że kierowanie przez niego partią stałoby się iluzoryczne, jeśli zaś nie, to iluzoryczne musiałoby okazać się kierowanie rządem. Nie wiadomo, co gorsze.
Załóżmy wariant, że obecny szef PiS-u zostaje premierem. Kto wtedy pokieruje partią? To wbrew pozorom jeszcze ważniejsze pytanie, niż kto jest premierem. Tak jest zawsze, w przypadku każdej partii, która zdobywa w parlamencie większość bezwzględną. Wówczas władze partii czy tego chcą, czy nie, czy są tego świadome, czy nie, to odpowiadają za kraj w zdecydowanie większym stopniu niż rząd. Znane dobrze z czasów PZPR-owskich hasło „Partia kieruje, rząd rządzi” jest prawdziwe nie tylko w systemie jednopartyjnym; w systemie demokratycznym nabiera jednak innego wymiaru, bo podkreśla odpowiedzialność danego ugrupowania politycznego, a nie jego dominację narzuconą siłą. To jest właśnie to czego nie chce zrozumieć, a może raczej udaje, że nie rozumie, obecna opozycja w Polsce: jest zasadnicza różnica między dominacją z woli ludu, demosu, a dominacją z woli hegemona czy imperatora.
Pytanie, czy taka partia jak PiS da sobie radę w ogniu gorącej walki bez tak silnej osobowości, jak Jarosław Kaczyński? Moim zdaniem, nie. I wiadomo, że nie jest to zdanie odosobnione. Kiedy odchodzi silna osobowość, na której opierała się jakaś organizacja, zawsze powstają wielkie trudności. Są one do pokonania tylko wtedy, gdy dany podmiot posiada bardzo mocne struktury organizacyjne, całą sieć hierarchiczną rozciągniętą nad całym krajem, którą trudno rozerwać. Takich prawdziwie profesjonalnych struktur PiS nie posiada – tak samo zresztą jak wszystkie pozostałe partie polityczne w Polsce. Czy prezes PiS-u dowie się na przykład, co rzeczywiście myślą tzw. doły o ostatnich propozycjach zmian na stanowisku premiera? Rozmawiając z szefami okręgów mało się dowie, bo te okręgi są w terenie bardzo słabiutkie, partia jest silna organizacyjnie tylko swoją centralą. Poza tym oni zjeżdżając do Warszawy już z daleką węszą, co by tu powiedzieć prezesowi, aby wpaść w jego tony, wyczuć jego jeszcze nie ujawnione preferencje. To jest dla nich najważniejsze, a nie przekazanie rzeczywistej opinii tzw. dołów.
Do dziś w obozie PiS-u króluje idea tzw. partii kadrowej, która to idea może się sprawdzać tylko w początkowej fazie rozwoju. W Polsce mamy do czynienia nie z profesjonalnym, ale z kuluarowym zarządzaniem partiami. Tak zarządzana organizacja pozbawiona silnej, mocno dominującej postaci stojącej na czele, podupada aż do zaniku. Widać to świetnie na przykładzie Platformy, która pozbawiona Tuska, właśnie podupadła totalnie. Miejmy nadzieję, że do zaniku, bo ich sukces opierał się tylko na wsparciu zza granicy oraz jednym wielkim oszustwie. PiS jednakże nie jest partią malwersantów, lecz patriotów, dlatego nie możemy nie martwić się o jego kondycję.
Powyższe stwierdzenia trzeba jeszcze uzupełnić o dodatkową, bardzo istotną refleksję. Otóż w obecnej walce politycznej w naszym kraju chodzi przede wszystkim o przywrócenie – lub nie – idei ograniczonej niezależności Polski, którą obóz Michnika i spółki lansuje od połowy lat 1970., a która została zręcznie przeforsowana przy okrągłym stole, którą tak namiętnie lansowała Platforma m.in. nawołując Berlin do jednoznacznego ogłoszenia jego hegemonii w Europie. Tak naprawdę to jest walka o być albo nie być Polski prawdziwie suwerennej. Tym bardziej więc trzeba z niezwykłą rozwagą podchodzić do tzw. rekonstrukcji rządu, by nasz obóz zamiast się wzmacniać, nagle się nie osłabił. Nie mamy tych sił tak wiele, ani nie mamy zbyt wiele mocnych, zdeterminowanych i odważnych osobowości, by nimi szastać bez zastanowienia. Trzeba być szczególnie uczulonym na podszepty piątej kolumny, która niestety śmiało sobie poczyna w szeregach obozu patriotycznego.
Kiedy zaczęło się mówić o rekonstrukcji rządu, jasnym było, że chodzi o rezygnację ze słabych jego ogniw. W miarę jednak, jak czas mijał, a rekonstrukcja nie następowała, coraz częściej słychać było o zmianach, które miały dotknąć najsilniejsze jednostki! Aż doszło do tego, że nawet tak mocna osobowość i tak doświadczony oraz niebywale szanowany w obozie patriotycznym polityk, jak Antoni Macierewicz, został zakwalifikowany do wymiany. Tymczasem nie było lepszego ministra obrony w historii III RP. A ci, którym faktycznie powinno się podziękować – wzięli na przeczekanie, przycupnęli. Zarysowała się na horyzoncie karykatura rekonstrukcji i zarazem szczytowe osiągnięcie piątej kolumny.
Nie zapominajmy przy tym, że w przypadku realizacji ostatniej wersji zmiany premiera, aż zaiskrzy od starcia ambicji; jest wielu, którzy czują się nie gorsi, a na pewno nieporównywalnie bardziej zasłużeni dla obozu patriotycznego niż Morawiecki junior. Takich iskier nam jednak nie potrzeba. To nie taka iskra miała wyjść z Polski.
A jeśli chodzi o Mateusza Morawieckiego, to życząc mu naprawdę jak najlepiej, przypomnę, że i tak uzyskał niebywale dominująca pozycję w rządzie i to w niezwykle krótkim czasie, bo przecież jeszcze niespełna trzy lata temu doradzał tym, którzy dziś wyprowadzają ludzi na ulicę. Tą dominującą dziś pozycję wicepremier powinien wykorzystać do wsparcia swej szefowej – i sądzę, że jako człowiek uczciwy zrobi to.
Przyznam szczerze, iż po wyborach nie byłem zwolennikiem desygnowania Beaty Szydło na premiera, bo sądziłem, że ma za mało doświadczenia w zarządzaniu jakąkolwiek firmą, a co dopiero tak wielką, jak Polska. Obserwowaliśmy jednak wszyscy jak przechodziła naprawdę pozytywną metamorfozę, nawet zewnętrzną, jak wykazywała się odwagą w starciu z takimi gigantami, jak Merkel czy Macron. Nigdy nie traciła poczucia suwerenności. Cały czas odwoływała się do wartości chrześcijańskich, co wśród wielu innych polityków prawicy niestety wcale nie jest takie oczywiste. Ona jako kobieta i katoliczka rozumiała na przykład, że centra handlowe powinny być w niedzielę zamknięte na cztery spusty, ale zagłuszyli ją faceci z rządu, którzy pojęcia nie mają, co to znaczy dla żony i matki siedzieć prawie w każdą niedzielę za kasą, zamiast w domu za stołem przy rodzinnym obiedzie. I tak przeforsowano męskimi głosami jakieś hybrydy, jakieś co drugie niedziele wolne, które tylko zdezorganizują pracę samych centrów handlowych, komunikacji miejskiej, bo to, że będą utrapieniem dla 400 tys. rodzin, oczywiście nie jest istotne...
Intuicja kobieca, widzenie świata prezentowane przez normalną kobietę i matkę uznaję za wielką wartość w tym rządzie. Temu należy się wsparcie, a nie degradacja. Ministrom zaś – trzeba przypomnieć, że mają obowiązek pomagać szefowej, a nie ignorować ją, wywyższać się i pysznić swymi sukcesami. Bo tylko jako zwarty obóz jesteśmy silni. O tym powinien ostro przypomnieć prezes, pozbywając się osób prawdziwie nieudolnych, a nawet szkodzących oraz wspierając zdecydowanie panią premier. To jest głos dołów.
Komentarze (5)
Pan Morawiecki - bankier, finansista związany z zagranicznymi korpo, jego następca Pan Borys związany z Deutsche Bank i innymi zagranicznymi korpo. Nie mam nic że Morawiecki ma pochodzenie żydowskie (sam to potwierdził a raczej ujawnił w wypowiedzi w trakcie upamiętnienia pomocy żydom ,że jego rodzina też by nie przetrwała gdyby nie pomoc Polaków i stwierdził, że Polakom należy się drzewko w Yad Vashem jako całemu narodowi) ale zdecydowanie bliżej mu do Sorosa i Rothschilda niż innego żyda Jezusa Chrystusa i tym się martwię.
Popieram Panią Premier Szydło. Nie chcę zmiany !
Pan senior Morawiecki niedawno powiedział:mój syn musi być premierem" i tak się niestety dzieje. J.Kaczyński już ma niewiele do powiedzenia, komitet polityczny już nim rządzi. Smutne ale prawdziwe. Beata Szydło jest wspaniałym politykiem. Je wypowiedzi w UE zachwycają europosłów, są w szoku, że jest aż takim inteligentnym politykiem, mądrą kobietą i bardzo wyważoną. W tym nie dorówna jej nawet J.Kaczyński, taka prawda Panie Kaczyński. A może CZUJE SIĘ KACZYŃSKI ZAGROŻONY? PO co zmieniać Panią premier? Przecież Mateusz Morawiecki jako zastępca działa b.dobrze. Jęśli zastąpi p.Szydło ,PIS zdecydowanie straci w sondażach i nie wiadomo co będzie z PIS ,czy będzie rządził drugą kadencję?
Po zdradzie Andrzeja "Adriana" Kornhauser-Dudy nasza Pani Premier jest politykiem numer jeden prawicy. NIE WOLNO jej odwołać, stoimy murem za nią!
Sosnowski: Intuicja kobieca, widzenie świata prezentowane przez normalną kobietę i matkę uznaję za wielką wartość w tym rządzie. Temu należy się wsparcie, a nie degradacja. -- Z całym szacunkiem, ale Autor nie ma racji. Moim zdaniem nie mamy do czynienia z degradacją, ale luzowaniem bardzo Polsce potrzebnego polityka, który ma na scenie politycznej do odegrania pierwszoplanową rolę. Beata Szydło jest jedyna osobą, która ma szansę ubiegać się o urząd prezydenta RP w nadchodzących wyborach. Jarosław Kaczyński, mam nadzieję, doskonale to wie. I jest jedyną osobą, która może dać gwarancję konstytucyjnego zabezpieczenia programu reform. A, niestety, każda decyzja spóźniona będzie w tym przypadku zgubna w skutkach. Źle byłoby jednak, gdyby w głowie prezesa PiS pojawiła się idea wystawienia wcześniej premier Szydło w walce o urząd prezydenta... stolicy.
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.