Dlaczego Michnik boi się Macierewicza, czyli od wspólnego wroga do wzajemnej wrogości.
Oburzające zachowanie niektórych osób podszywających się pod twórców KOR-u ma swoje źródła jeszcze w latach 1970. i 1980. Szczególnie usiłowania „wymiksowania” Antoniego Macierewicza z grona twórców-założycieli Komitetu Obrony Robotników trzeba uznać nawet nie za manipulację, ale za pospolite kłamstwo. Oto garść zamieszczonych w ostatnim numerze „Wpisu” wspomnień i refleksji uczestnika, świadka tamtych wydarzeń, Leszka Sosnowskiego:
Antoni Macierewicz był czołową postacią opozycji już od połowy lat 1970. Jego główną bronią były wyjątkowo sprawne szare komórki oraz nie mniej sprawne pióro. Poglądy na otaczającą go szaro-czerwoną rzeczywistość PRL-u miał dokładnie przemyślane; trafnie, z żelazną logiką wywodził przyczyny braku niepodległości Ojczyzny i suwerenności narodu. Snuł wielokroć rozważania na temat możliwości odzyskania niepodległości przez Polskę, a potem funkcjonowania państwa i społeczeństwa w niezależnych warunkach. Takie rozważania były w latach 1970., 1980. udziałem wielu osób, co znajdowało wyraz przede wszystkim w niekończących się dyskusjach towarzyskich (a życie towarzyskie, o dziwo, kwitło wówczas, w czasach PRL-u, dużo bardziej niż teraz), ale także w prasie podziemnej. Jak Polska długa i szeroka ścierały się dwa poglądy: jeden preferujący rodzaj „finlandyzacji” kraju, a więc współpracy ze zreformowanym obozem komunistycznym. Nie chodziło tylko o akceptację zależności od komunistów w polityce zagranicznej, ale i wewnątrz państwa, co znalazło potem swoje konkretne umocowanie w obradach Okrągłego Stołu. Drugi pogląd wykluczał możliwość prawdziwego przeistoczenia się komunistów w demokratów i patriotów, a więc tym samym wykluczał współpracę z nimi, podzielenie się władzą itp.
Antoni Macierewicz nie wierzył, iż ludzie, którzy poddali się ówczesnemu hegemonowi, Sowietom, są w stanie jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki przeistoczyć się w miłośników niepodległości i suwerenności Ojczyzny. Najuczciwsi z nich mogliby co prawda po jakichś przemianach politycznych mieć na względzie dobro kraju, owszem, ale zawsze u boku i pod okiem hegemona. Skutki takiej postawy poznaliśmy po 1989 r. w postaci drenażu kraju na każdym polu; wydarto Polsce nawet jej mieszkańców, miliony młodych ludzi i to świetnie przygotowanych do pracy, wykształconych za pieniądze polskiego podatnika. Echem zaakceptowania koncepcji o niezbędnej zwierzchności nad polskim narodem było dramatyczne domaganie się dla wolnej Polski, jeszcze nie tak dawno, jakiegoś hegemona. Ba! zaczęto histerycznie zabiegać o Wielkiego Brata – u Niemców, czego nawet najwięksi dawni wrogowie lub zwolennicy „finlandyzacji” nie byli w stanie przewidzieć.
W okresie PRL-u te dwa nurty opozycyjne, dwa rozbieżne kierunki myślenia rysowały się coraz wyraźniej, ale nie było nawet mowy o takich antagonizmach, z jakimi mamy w Polsce do czynienia od paru lat, praktycznie od śmierci św. Jana Pawła II, ze zdecydowanym nasileniem po katastrofie smoleńskiej. Nie chcę przez to powiedzieć, że opozycja antykomunistyczna była monolitem, bo niestety nie była, ale mieliśmy dla siebie jednak trochę szacunku. Nie musieliśmy za sobą przepadać, ale byliśmy kolegami, wielokroć współpracowaliśmy, bo jednak przeciwnik był jeden, wspólny. Np. niżej podpisany był zawsze wrogiem „finlandyzacji” i nie wierzył w wewnętrzną przemianę komunistów. Ale tak się złożyło, że pracowałem, w sposób absolutnie tajny, dla przeciwnego ugrupowania, a mianowicie drukowałem (na powielaczu rzecz jasna) przez pewien czas Biuletyn Informacyjny KSS „KOR”, redagowany przez Blumsztajna, Michnika oraz osoby mniej lub bardziej im podobne. Różnice w poglądach były oczywiste, ale tak jak powiedziałem przeciwnik wydawał się jeden i każdy z nas na swój sposób przyczyniał się do jego zwalczania – tak wtedy myśleliśmy. (…)
Zresztą wydawało się kompletnie nierealne, że gdyby Polska wybiła się już na niepodległość (ale pewnie nieprędko…), to naród pogodzi się z jakąkolwiek formą współpracy z niedawnym okupantem, że zaakceptuje coś, co potem nazwano grubą kreską. Wprost przeciwnie – osobiście sądziłem, że prędzej więzienia się zapełnią i przepełnią, niż będzie zgoda na jakiekolwiek dopuszczenie czerwonych do rządów. No cóż, po pierwsze nie brałem pod uwagę ich zręczności i utajnionej siły, a po drugie nie przyszło mi do głowy, że tacy ludzie jak Michnik czy Kuroń, gdy będzie realna szansa na pełne zwycięstwo, na zagarnięcie całej puli – ustąpią, cofną się. Większość z nas rozumiała ową skłonność do dobrowolnej współpracy z komunistami prezentowaną na łamach prasy podziemnej, jako propozycje na doraźne poluzowanie okowów, propozycje na dziś, ale przecież nie na zawsze. I nagle okazało się, że 4 czerwca 1989 r. można było zgarnąć całą pulę, ale już dzień później Geremek, niby w imieniu całego obozu Solidarności, a w gruncie rzeczy w imieniu powstałej przy Okrągłym Stole kliki, powiedział pacta sunt servanda – umów trzeba dotrzymywać. Umów zawartych z czerwonymi w Magdalence bez oglądania się na wolę narodu. (…)
Głos niepodległości
Niektórzy z autorów "Głosu niepodległości" sprawują dziś bardzo wysokie funkcje w państwie. Zaczynali działalność społeczną i pisarską w kraju znajdującym się w sowieckich okowach, ale już wtedy rozważali sposoby wybicia się na niepodległość oraz metody rządzenia, gdy Ojczyzna odzyska wolność.
Antoni Macierewicz jako PRL-owski opozycjonista pisał miejscami – nie boję się tego powiedzieć – proroczo. Przewidywał trafnie fatalne dla kraju skutki, wynikłe z rezygnacji z walki o suwerenność i to na wszystkich polach; nie tylko politycznym, ale gospodarczym, kulturalnym, naukowym, społecznym. Ciekawe jest dziś prześledzić ówczesne mechanizmy myślenia Macierewicza, bo w nich właśnie dostrzec można i trzeba owo „proroctwo”. Z jego rozumowaniem i argumentacją zapoznać się można było wówczas głównie w słynnym miesięczniku podziemnym „Głos”, a obecnie – w pięknie wydanym przez Białego Kruka, bogato ilustrowanym wyborze ówczesnej publicystyki zatytułowanej „Głos niepodległości”. Wśród 14 autorów (m.in. Jarosław Kaczyński, Jakub Karpiński, Jerzy Łojek, Ludwik Dorn) dominuje Antoni Macierewicz, co wynika z jego ówczesnej wielkiej aktywności publicystycznej. Niezwykle ciekawe, że jego teksty okazują się dziś może nawet bardziej aktualne niż wtedy.
Zamieńmy choćby w tekstach Macierewicza słowo „socjalizm” na przed chwilą napisany! Czytając Macierewicza widzimy wyraźnie, że modne dziś „genderowe” i im podobne terminy oraz pojęcia nie są niczym innym, jak rozwinięciem ideologii Marksa, Engelsa, Róży Luksmburg itp. – służą opanowaniu świata przez lewaków nie zaś prawdziwemu poznawaniu świata. Są narzędziem realizowania kolejnej tragicznej utopii. Macierewicz upatruje dobro społeczne i indywidualne w zachowaniu i kultywowaniu tradycyjnych, sprawdzonych przez wieki wartości chrześcijańskich – kto buduje na innym gruncie, buduje na piaskach. (…)
Różnie dziś obchodzi się jubileusz Komitetu Obrony Robotników. Niektórzy usiłują zawłaszczyć sobie tamten dorobek lansując hasło „Od KOR-u do KOD-u”, co jest nie tylko fałszem, ale po prostu zwykłym świństwem, co stwierdzam nie tylko jako publicysta, ale świadek tamtych dni, uczestnik tamtych wydarzeń stojący umazany farbą drukarską po łokcie przy powielaczu (ciągle się psuł!). Dlatego polecam „Głos niepodległości”, który został wydany na 40. rocznicę powstania KOR-u i jest po prostu czystym, bez komentarzy, świadectwem tego, kim byliśmy wtedy, a przez porównanie czytelnik może sobie również ocenić kim jesteśmy dziś.
Tak naprawdę jest to lektura nie tylko dla Polaków, ale może przede wszystkim dla wielu polityków unijnych, którzy przyjeżdżają dziś do Polski kontrolować u nas swobody demokratyczne realizowane przez wieloletnich bojowników z komunizmem. Gdzie ci kontrolerzy byli i co robili, gdy tacy ludzie jak Macierewicz, bracia Kaczyńscy i tylu innych, głównie bezimiennych Polaków, walczyło z totalitaryzmem, nie myśląc o politycznych karierach? Gdzie byli, gdy oni nie zastanawiali się, ile wynosi dieta posła, ale jak przebiegnie następne przesłuchanie na esbecji, jaki wyrok dostaną, albo co najmniej jakie szykany dotkną ich w zakładzie pracy za wiarę w demokrację. W demokrację i w Pana Boga oczywiście. Timmermansy i Verhofstadty powinny tu przyjeżdżać, owszem, ale z ukłonami i szacunkiem należnym bohaterom, z podziękowaniami dla ludzi, którzy broniąc demokracji i swobody nad Wisłą, bronili jej de facto dla całej Europy. To tutaj, nie w Brukseli czy Strasburgu, możecie się nauczyć wolności panowie i panie europosłowie, komisarze. Tu spotkacie też prawdziwe wartości, dla których Polska stała się w Europie oazą. Jeżeli nie chcecie z naszej kultury i cywilizacji uczynić pustyni, weźcie się od razu za szczepienie naszych drzew na waszych gruntach.
Leszek Sosnowski
Artykuł ukazał się w całości we wrześniowym numerze „Wpisu”, gdzie znalazło się też wiele innych tekstów nawiązujących do jubileuszu KOR-u.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.