Blaski i nędze życia w PRL – nasza propozycja na dziś w promocji Złoty Tydzień
Wyśmienita lektura, także dla niedowiarków, którzy nie znają czasów stanu wojennego i zadają nawet pytania: „czy w Internecie mogę to zobaczyć?”. Młode pokolenie „przyrośnięte” do Internetu i smartfonów niekoniecznie uwierzy, że w tych czasach Internetu nie było.
Blaski i nędze życia w PRL
Nie wiadomo, czy się śmiać, czy płakać, gdy zapoznajemy się z tą książką… Niewątpliwie jest to najlepsza satyra, jaka ukazała się na temat PRL w formie książkowej, ale satyra jakże smutna, co widać już na samej dramatycznej okładce. Zapewne znajdą się tacy, którzy powiedzą, że przecież w PRL-u toczyło się też inne życie, były i radosne momenty - ano czasem były, ale jakoś się nie utrwaliły.
Był grudzień, trzydzieści siedem lat temu. Miałam zaledwie kilkanaście lat i pamiętam tylko puste półki w sklepach, kartki na mięso, papier toaletowy i papierosy oraz wszechogarniającą szarość. Kompletnie nie rozumiałam, o co chodzi. Wszyscy byli bardzo smutni, a rodziny z zagranicy wysyłały polskim rodzinom paczki żywnościowe. My też dostaliśmy paczkę z Francji. Mama w podzięce wysłała darczyńcom stój krakowianki i krakowiaka dla ich dzieci. Po latach dowiedziałam się, że pomoc dla krakowskich rodzin zorganizowali Lekarze Nadziei z francuskiego Equilibru. Pamiętam te ulotki trzymane w tajemnicy, które przynosił rodzicom pewien pan. Ulotki trzymaliśmy w piwnicy. Rarytasem dla nas, dzieci, były banany, które dostaliśmy w jednej z paczek. Niektóre dzieciaki zbierały puszki po coli, kupowanej w Peweksach , ale na taki zakup stać było tylko nielicznych. Aby jakoś przeżyć czasy stanu wojennego, jedyne, co pozostawało i niekiedy pomagało, to humor. Autorem zdjęć, opatrzonych znakomitym wstępem profesora Andrzeja Nowaka, jest znakomity krakowski fotoreporter Wacław Klag, bardzo doświadczony reporter prasowy, wnikliwy mistrz obserwacji człowieka i peerelowskiej rzeczywistości. Oczywiście atutem są doskonałe czarno-białe zdjęcia, których podkreślają charakter świata PRL-u.
Widok tyleż piękny, co dziwny. Sanie jako dorożka w Rynku Głównym? I to bez śniegu??
Gdzieś w powiecie limanowskim. Prawdziwy koń wszędzie okazywał się skuteczniejszy i bez porównania bardziej niezawodny niż konie mechaniczne, zwłaszcza te umieszczone pod maską PRL-owskiego „sana”. Szkoły organizowały dla uczniów często różne wycieczki. Aby jednak z takiej wycieczki móc powrócić, trzeba było nieraz dodatkowej mocy… I tak pchaliśmy wszyscy ten socjalizm, pchaliśmy, aż dopchaliśmy go – wydawało nam się – na sam skraj przepaści. Pchnęliśmy więc mocno jeszcze raz w 1989 r. i ten poooleciał… Cóż z tego, skoro rychło, bo już 5 czerwca tegoż 1989 r., okazało się, że lot miał on kontrolowany i spadł niestety miękko, na cztery łapy.
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.