Janusz Szewczak: Komisja Europejska umarza najbogatszym gigantyczne długi!
Poseł Janusz Szewczak jest ekspertem w sprawach ekonomii i autorem książki pt. Bansterzy. Fot.: archiwum wydawnictwa Biały Kruk Rozmowę z posłem JANUSZEM SZEWCZAKIEM przeprowadził prezes wydawnictwa Biały Kruk Leszek Sosnowski. Całość można przeczytać w aktualnym numerze miesięcznika "Wpis". Poniżej publikujemy obszerny fragment:
Leszek Sosnowski: Dlaczego różne ośrodki polityczne w Polsce i zagranicą tak bardzo naciskają, żeby Polska przystąpiła do strefy euro? Jaki mają w tym cel?
Janusz Szewczak: Cele są dwa – jeden bardziej oficjalny, drugi trochę ukryty. Pierwszy, przedstawiany publicznie, to rzekomo większa integracja i spójność krajów unijnych, szybszy rozwój w całej strefie euro. Przypomnijmy, że walutą tą dysponuje dzisiaj tylko 19 krajów, a wiele spośród tych, które nie mają euro, rozwija się teraz szybciej niż kraje tzw. Eurolandu.
Na przykład które?
Choćby Rumunia, która ma wzrost prawie 6% za pierwszy kwartał tego roku, Polska – 4%, a także Wielka Brytania, Dania, Szwecja. Drugą, prawdziwą przyczyną nacisków na wprowadzenie euro jest chęć zwiększenia dominacji niemieckiej gospodarki i spacyfikowania innych krajów, m.in. Polski, które zaczynają doganiać, a w pewnych aspektach nawet przeganiać strefę euro, a w tym w pewnym zakresie także Niemcy. Wszystkie ataki, które idą na Polskę z Komisji Europejskiej, z niemieckich mediów, ze strony niemieckich czy francuskich polityków, jak ostatnio ze strony Macrona, nie wynikają z żadnej troski o praworządność nad Wisłą, lecz z chęci wciągnięcia naszych krajów we wspólne ponoszenie kosztów na rzecz tych państw, które znalazły się w kryzysie i nadal w nim trwają, np. Grecji.
Na czym ma polegać to ponoszenie kosztów na rzecz Grecji?
Strefa euro musi ponosić np. koszty olbrzymiej pożyczki dla Grecji. W sumie kraj ten otrzymał już 86 mld euro raty pomocowej. Pytanie, czy kiedykolwiek to spłaci – bardzo to wątpliwe.
Chwileczkę, ale zwykły obywatel nie bardzo to rozumie. Dlaczego nawet mając euro jako własną walutę, mielibyśmy zaraz płacić na Grecję? Jak to jest – pieniądze wszystkich krajów tej strefy są wrzucane do jednego wora?!
Tak można by powiedzieć. Przedstawiciele Komisji Europejskiej otwarcie mówią, że trzeba będzie integrować się w myśl zasady „pomagajmy tam, gdzie są kłopoty”. A skoro jesteśmy w jednej rodzinie euro, to płaćmy na Grecję, na włoskie banki, które są w dramatycznej sytuacji, na Portugalię, która nadal nie może pokonać kryzysu, który zaczął się w 2008 r., na zadłużone banki hiszpańskie i tak dalej. Chodzi więc o znalezienie kolejnych naiwnych, którzy dorzucą się do tego wspólnego wora.
Jak to się odbywa? Przecież nawet gdy wstępuje się do strefy euro, powinno się mieć w dalszym ciągu pulę swoich pieniędzy – jakże Niemcy mogą sięgnąć do naszej puli i dać z niej np. Grekom?
Tym worem, o którym wspomniałeś, jest Europejski Bank Centralny, a w nim rządzą de facto Niemcy. To oni decydują, jaką pulę komu przyznać, jaką ilość obligacji skupić od danego kraju itd. Mechanizmy tego sterowania są ukryte dla zwykłego śmiertelnika.
Dlaczego euro tak opłaca się Niemcom, Holendrom i w jakimś stopniu chyba też Francuzom?
Europejski Bank Centralny produkuje dzisiaj olbrzymią ilość euro – miesięcznie drukuje aż ok. 60 mld euro. Pula tego tzw. kryzysowego pieniądza przekroczyła już 1 bln euro. EBC drukuje euro i sam decyduje, jak, ile oraz komu te pieniądze przydzieli. Skupuje np. obligacje rządów niektórych państw, czyli inaczej mówiąc, pożycza pieniądze głównie takim krajom jak właśnie Francja, Włochy czy Niemcy.
Banksterzy. Kulisy globalnej zmowy
Niezłomny wojownik o polski Skarb Narodowy, o dynamiczny rozwój gospodarczy Polski oraz uczciwe zasady funkcjonowania banków, poseł na Sejm Rzeczypospolitej Polskiej z ramienia PiS, a zarazem wybitny publicysta ekonomiczny - Janusz Szewczak - napisał książkę, która wstrząśnie wieloma Czytelnikami. Nie zdajemy sobie bowiem sprawy, jak niewielu ludzi trzyma świat w garści, jak niewyobrażalnych spekulacji dopuszczają się międzynarodowe korporacje.
Pożycza najbogatszym; powiedzmy, na jakich warunkach pożycza, bo są to przecież warunki ekstremalne.
Właśnie – pożycza na 0, słownie: zero procent. Czyli innymi słowy – rozdaje pieniądze wybranym podmiotom. Jeśli bowiem ta stopa jest zerowa, a bywa, że realnie jest ona nawet ujemna (gdy inflacja jest wyższa od oprocentowania tych kredytów czy obligacji), to de facto niektóre kraje są przez EBC dotowane. Nasza konstytucja zabrania czegoś takiego; mówi o tym art. 220 – państwo polskie nie może pokrywać deficytu z pieniędzy własnego banku centralnego, czyli NBP. Tymczasem EBC robi to na wielką skalę. Bank ten, skupując obligacje od krajów strefy euro, umarza im de facto część długu. Skala tych umorzeń jest gigantyczna, w przypadku Niemiec może sięgać w skali roku nawet 170–180 mld euro.
Aż trudno uwierzyć… Niemcom się tyle umarza? No, to w ten sposób nietrudno być bogatym…
Tak jest. Na taką kwotę EBC skupuje obligacje niemieckie, czyli de facto pożycza Berlinowi pieniądze po ujemnej lub zerowej stopie. Obligacje rządu francuskiego i włoskiego skupowano ostatnio w sumie na poziomie ok. 140 mld euro rocznie. To są gigantyczne pieniądze. Wielkość umarzanych w ten sposób długów najbogatszym państwom strefy euro odpowiada kwotom, które my dostajemy z UE na 7 lat! Ale to nie wszystko. Od niedawna Europejski Bank Centralny skupuje obligacje nie tylko rządowe, ale także wielkich korporacji europejskich. Tak się jakoś dziwnie składa, że kupuje np. obligacje Volkswagena, Renault... Inaczej mówiąc, dotuje w ten sposób wielkie koncerny krajów strefy euro.
Ale jak to ma się do liberalnej i neoliberalnej gospodarki, która dominuje w UE i surowo potępia wszelki protekcjonizm? Odczuliśmy to w Polsce na własnej skórze, gdy zgodnie z tą koncepcją państwo polskie nie mogło pomóc własnej stoczni w Gdańsku.
Mamy do czynienia z protekcjonizmem unijnym?
Ależ oczywiście. To jest zaprzeczenie idei wolnej konkurencji i liberalnym zasadom gospodarki. Komisja Europejska opowiada brednie na użytek naiwnych. Ostatnio mieliśmy w Sejmie wizytę przedstawicieli KE, byłem uczestnikiem spotkania z ramienia komisji finansów. Zapytałem jak to jest możliwe, że pomoc publiczna rocznie wynosi w Niemczech blisko 200 mld euro, we Francji ok. 170 mld, a Komisja nie protestuje. Konkretnej odpowiedzi nie dostałem.
Powiedzmy od razu, że u nas pomoc publiczna wynosi w skali roku ok. 4 mld i to złotych, nie euro.
To są oczywiście wielkości nieporównywalne. Sytuacja w Unii nie ma nic wspólnego z zasadami solidarności. Widać wyraźnie mechanizmy blokowania nas czy też eliminowania z rynku europejskiego. Weźmy choćby europejski rynek przewozów i transportu, na którym jesteśmy potentatem. Jesteśmy bardzo dużą, skuteczną konkurencją. Zatem Francuzi i Niemcy wprowadzili zasadę pracowników delegowanych, wedle której kierowcy polscy muszą otrzymywać na terenie Francji czy Niemiec wynagrodzenia takie, jakie otrzymują ich tamtejsi pracownicy – nie liczy się to, że to nie są francuskie lub niemieckie firmy, że u nas są inne realia gospodarcze i finansowe.
Obce państwa mieszają się w sprawy polskich przedsiębiorstw, dyktują im warunki.
Dodatkowo wprowadzają potężną biurokrację, setki formularzy i to w swoich językach narodowych. Jawnie traktują nas jak swoją kolonię.
De facto eliminują nas z rynku przewozów, bo tak wysokie koszty są dla naszych pracodawców nie do udźwignięcia. Zatem swobodny przepływ usług – jedna z głównych zasad traktatowych, na których Unia została oparta – jest w ten sposób niszczony.
To haniebna sprawa, trzeba będzie do niej jeszcze wrócić. Teraz przejdźmy jednak znów do problemu euro.
Czyli do znajdowania kolejnych „dawców krwi”, którzy solidarnie będą ponosić koszty różnych idiotyzmów, zaniedbań, błędnych strategii czy w ogóle braku strategii gospodarczej, rozwojowej.
Mamy Narodowy Bank Polski i on chyba nie przestanie istnieć, gdyby weszło euro? EBC nie mógłby odbierać mu kompetencji.
Jeśli przyjmiemy euro, NBP oczywiście przestaje istnieć, a naszym bankiem centralnym staje się EBC, co oznacza już na dzień dobry stratę ogromnych pieniędzy.
W jaki sposób można oszacować te straty?
Po wprowadzeniu euro NBP, banki komercyjne, kantory, firmy finansowe straciłyby na braku możliwości wymiany walut i zarabiania na różnicach kursów. Po drugie: stalibyśmy się też natychmiast niekonkurencyjni jako eksporterzy, bo nasze towary sprzedawane w euro stałyby się droższe na rynkach francuskim, niemieckim czy włoskim. Obniżyłoby to wpływy eksportowe. Po trzecie: nasze rezerwy walutowe, czyli nieco ok.100 mld euro, znalazłyby się pod zarządem EBC. Po czwarte: niewielkie rezerwy złota, jakie posiadamy, ok. 103 t, poszłyby pod zarząd EBC. A tak naprawdę pod zarząd Niemców, choć formalnie przewodniczącym jest Włoch, Mario Draghi, który pracował kiedyś dla wielkiego banku inwestycyjnego Goldman Sachs. EBC ma siedzibę we Frankfurcie, Niemcy mają tam największe wpływy. Do negatywnych efektów ekonomicznych należałoby tu jeszcze dodać koszty społeczne drożyzny i podwyżek. Tak się stało na Litwie i na Słowacji – poprawy nie widać.
Tak stało się nie tylko tam, tak było też wcześniej w krajach o dużym dobrobycie, w Austrii, Niemczech czy Włoszech. To są jednak bardzo bogate kraje, gdzie ludzie dużo zarabiają i oni to wytrzymują, choć drożyzna panuje do dziś. To jeszcze raz potwierdza tezę, że euro jest dobre tylko dla bogatych. Inny aspekt to kurs ewentualnej wymiany złotego na euro – sprawa kluczowa. Przy wymianie wszystko, co posiadamy, cały nasz majątek narodowy oraz prywatny każdego z nas, zostanie z dnia na dzień przewartościowane na euro. Przy obecnym przeliczniku, czyli ponad 4 zł za 1 euro, nasz majątek narodowy, nasze zasoby trzymane w bankach czy domach strasznie by się skurczyły, strasznie zmalałyby nasze możliwości nabywcze tak w sferze finansów państwowych, jak i prywatnych.
Ależ oczywiście, przelicznik to kwestia niezwykle ważna. Gdybyśmy uzyskali gwarancję, że przeliczą nam 1:1, pewno wszyscy by się natychmiast chętnie zgodzili, by zarabiać 3000 euro, a nie 3000 złotych. Jednak tak nie będzie, a przelicznik będzie raczej zbliżał się do 5 zł. Jest jeszcze jedno wielkie niebezpieczeństwo z tym związane. Otóż, żeby formalnie wejść do systemu euro, trzeba przejść przez tzw. korytarz, czyli system ERM II. Wiąże się to m.in. z obowiązkiem zachowywania przez pewien okres wskaźników, które umożliwiają wejście do tego systemu, a więc np. sztucznego utrzymywania przez 2 lata kursu własnej waluty, by nie odchylał się w dół lub w górę o więcej niż 2–2,5%. Co to oznacza w praktyce? To wystawianie się na wielki atak spekulacyjny. Wszyscy najwięksi spekulanci na świecie będą przecież wiedzieć, że ten kraj będzie musiał przez 2 lata sztywno trzymać kurs. Jest to dla nich informacja, że mogą na nim bezkarnie spekulować i w ten sposób grabić.
To raj dla Sorosa; na takim kraju jak Polska zarobiłby tyle co jeszcze nigdy, a kilkanaście milionów złotych podrzuconych Agorze, by jej media stały za nim murem, zwróci mu się tysiąckrotnie albo i więcej.
Dokładnie tak. Kraj zmuszony bronić z góry narzuconego kursu swej waluty będzie z konieczności sprzedawał swoje rezerwy walutowe po coraz bardziej niekorzystnych cenach. Tak więc mamy do czynienia z całym szeregiem bardzo poważnych i realnych niebezpieczeństw, których nie da się uniknąć. Nie można również wykluczyć wystąpienia jakiegoś poważnego kryzysu w strefie euro, wynikającego choćby z tego, że EBC przestaje drukować 60 mld euro rocznie, a na pewno niebawem przestanie, albo że Grecja mówi: „wracamy do drachmy, nie spłacamy dalszych długów, wychodzimy ze strefy euro”. W takiej sytuacji kraje, które posiadają własną walutę, mają też instrument obrony i możliwość uniknięcia konsekwencji potężnego tąpnięcia na rynku czy w strefie euro.
Cała rozmowa w najnowszym numerze miesięcznika WPIS 6/2017
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.