Podważone wybory prezydenckie w Austrii! Liczne nieprawidłowości i błędy – a wygrał kandydat lewicy.
Czternastolatkowie byli na wyborach, inni oddawali podwójne głosy. W komputer wpisano złe wyniki, a niektóre karty wyborcze z góry uznano za nieważne. Chaos i manipulacja wyborcza w Austrii, do niedawna ostoi demokracji.
Prawicowa Partia Wolnościowa Austrii FPÖ (Freiheitliche Partei Österreichs), której kandydat Norbert Hofer jedynie o 30 tys. głosów przegrał wybory prezydenckie, oświadczyła dzisiaj, że podważa wynik tych wyborów i podaje je do Trybunału Konstytucyjnego. Szef partii Heinz-Christian Strache powiedział wprost: „Doszło do wielkiej ilości nieprawidłowości i błędów. Bez nich Norbert Hofer mógł być dzisiaj prezydentem Austrii. Wymiar tych gaf jest zatrważający.” FPÖ złożyła na ręce wiedeńskiego Sądu (Trybunału) Konstytucyjnego aż 150-stronnicowy dokument, w którym dokładnie, komisja po komisji, wykazuje błędy, do których doszło podczas II tury wyborów prezydenckich w Austrii.
Przypomnijmy, że jeszcze w I turze wygrał prawicowy Norbert Hofer i miał dużo, bo 15% głosów przewagi nad drugim kandydatem, wystawionym przez Zielonych, jednak nie osiągnął połowy głosów, a więc konieczna była II tura. Także w II turze wygrał (mimo straszliwej nagonki medialnej ze strony mainstreamu) zliczając głosy oddane w lokalach wyborczych; miał ich ok. 150 tys. więcej. Dopiero głosy korespondencyjne (w sumie 14% wszystkich głosów) – podliczone dzień później – dały nagle minimalne zwycięstwo kandydatowi lewicy, Alexandrowi Van der Bellenowi.
W Austrii po tych wyborach rysuje się wielki podział społeczeństwa. Rozgoryczeni wyborcy prawicy nie mogą się pogodzić z tak nieprawdopodobnym obrotem spraw i domagają się powtórki wyborów oraz likwidacji głosów korespondencyjnych. Z kolei zwolennicy lewicy tłumaczą, że sympatycy Hofera to antydemokratyczni faszyści, którzy wszędzie wietrzą spiski. Międzynarodowy język lewicy pozostaje więc wciąż ten sam, czy to nad Wisłą, czy też nad Dunajem.
Tymczasem w Austrii powodów do sceptycyzmu i podejrzeń jest naprawdę dużo. W wyborach prezydenckich oddano tam łącznie 806 768 tys. głosów korespondencyjnych. Oznacza to, że wyborca nie wybierał kandydatów w lokalu, ale już wcześniej pocztą dostał list z kartą od odpowiednich urzędów, na niej skreślił swojego kandydata i odesłał to z powrotem do urzędu. Okazuje się jednak, że aż 46 800 z tych kart nie wzięto w ogóle pod uwagę przy liczeniu. Austriacka komisja wyborcza tłumaczy się tym, że albo brakowało na nich podpisów, albo wysłano karty za późno lub za wcześnie, użyto niewłaściwych kopert, czasem podobno nie dało się odczytać imienia oraz nazwiska nadawcy. Tych głosów nie brano więc pod uwagę przy liczeniu. Pikanterii dodaje jednak fakt, że do takich „błędów” nieproporcjonalnie często doszło w austriackim landzie Kärnten (Karyntia), który jest absolutnym bastionem prawicy i partii FPÖ. Porównując to do polskich realiów mielibyśmy do czynienia z sytuacją, kiedy nagle na Podkarpaciu wiele głosów okazuje się nieważnych, przez co PiS ma tam znacznie słabszy wynik. Podejrzliwość austriackich prawicowców wydaje się więc uzasadniona.
W kontekście głosów korespondencyjnych kontrowersje wzbudza również fakt oddania głosów przez opiekunów prawnych osób ubezwłasnowolnionych. Chodzi tutaj o ludzi chorych psychicznie lub upośledzonych, dla których sądownie ustalono innego przedstawiciela. Takich przypadków w Austrii jest 60 tys. Opiekun oddaje dwa głosy –swój oraz teoretycznie osoby ubezwłasnowolnionej. W praktyce jednak nie sposób tego skontrolować, a niezależnie od stopnia choroby psychicznej, obywatel w Austrii nigdy nie traci swego prawa wyborczego, nawet jeżeli został ubezwłasnowolniony.
Dalej Austria jest podzielona na 117 powiatów wyborczych. W 94 (!) z nich stwierdzono łamanie prawa wyborczego w mniejszym lub większym stopniu. W 82 jeszcze przed posiedzeniem komisji posegregowano karty korespondencyjne na ważne i nieważne, przy czym tych drugich w ogóle nie liczono. W 17 komisjach listy z kartami były już otwarte! Dotyczy to aż 120 067 głosów. Jeszcze bardziej kuriozalna sytuacja miała miejsce w czterech powiatach, gdzie głosy korespondencyjne zostały policzone już… przed posiedzeniem komisji. Mówimy w tym przypadku o 30 295 głosach. Zaś w kolejnych siedmiu powiatach karty były liczone nie przez członków komisji, lecz osoby do tego nieuprawnione. To kolejne 58 374 głosów. Ponadto Alexander Van der Bellen otrzymał o 163 głosów za dużo, ponieważ zaliczono mu głosy niepoprawnie wpisane do systemu komputerowego.
Zwraca uwagę także ilość głosów nieważnych, których było 165 212, czyli aż o 78 proc. więcej niż w I turze. Natomiast karta wyborcza II tury była najprostsza z możliwych, gdyż spośród dwóch kandydatów należało zakreślić jednego. Nie można więc wytłumaczyć tego dziwnego i wielkiego wzrostu domniemaną głupotą wyborców – jak na przykład starano się to zrobić w przypadku książeczek ostatnich wyborów samorządowych w Polsce. Owszem, w Austrii podczas II tury więcej ludzi przystąpiło do urn, dokładnie o 6,2 proc. Przeliczając to na ilość głosów nieważnych powinno ich zatem być ok. 98 tys. A było 165 212.
To nie koniec dziwnych przypadków. W gminie Miesenbach swój głos oddało 6 osób poniżej 16. roku życia, a więc nie miały do tego prawa. Mimo iż nie ma pewności, że zagłosowali oni na lewicowego Van der Bellena, to jednak faktem pozostaje, że głosowali osobnicy do tego nieuprawnieni. Co więcej, w tej samej gminie zapraszano na piśmie (!) młodzież od 14. roku życia, aby przyszła oddać głos w wyborach prezydenckich! Kilka lat temu właśnie po to, aby wzmocnić lewicę, w Austrii obniżono wiek czynnego prawa wyborczego z 18 do 16 lat.
Przy tak małej i nagłej przewadze lewicowego prezydenta elekta nad jego prawicowym kontrkandydatem dosłownie każdy głos jest na wagę złota. Jeżeli zaś przy ponad pół milionie kart (przypomnijmy, że Austria liczy ok. 8 mln mieszkańców, a nieprawidłowość dotyczy 573 275 kart) jest poważna wątpliwość co do ich prawidłowości, to kontrola jest jak najbardziej na miejscu.
Trybunał Konstytucyjny w Wiedniu ma teraz cztery tygodnie czasu, aby skargę rozpatrzyć, najprawdopodobniej jednak zadecyduje już wcześniej. Zaś zażalenie wcale nie jest z góry przegrane. W latach 70. ub. wieku FPÖ doprowadziło do powtórzonych wyborów w trzech wiedeńskich okręgach. W 1995 r. FPÖ podważyła wynik wyborów, kiedy w landzie Tyrol jedna osoba oddała głos w złym okręgu wyborczym. W dotkniętych nieprawidłowością okręgach powtórzono wybory – dzięki temu FPÖ zyskała jednego dodatkowego posła.
A jak się zachowa tzw. Europa? Czy Unia nie widzi tutaj zagrożenia dla demokracji? Włączy się Komisja Wenecka? Może Frans Timmermans albo Guy Verhofstadt już jadą do Wiednia naocznie się przekonać o praworządności w Austrii? Nie, oczywiście nic takiego się nie stanie. Bo wygrał przecież ten, kto miał wygrać. Albo jak to powiedział przewodniczący Komisji Europejskiej: „Muszę przyznać, Panie Hofer, że ja Pana nie lubię. Austriacy może nie będą chcieli tego usłyszeć, ale mnie to jest obojętne.” Oto europejska praworządność wspierana przez brukselskich autokratów, lewicowców i liberałów.
Adam Sosnowski
Autor jest redaktorem prowadzący miesięcznika „Wpis”, komentatorem polityki zagranicznej oraz germanistą
Komentarze (0)
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.