Abp Marek Jędraszewski tłumaczy przypowieść o synu marnotrawnym
Abp Marek Jędraszewski w sanktuarium maryjnym w Kalwarii Zebrzydowskiej. Fot.: Adam Bujak Czytana przed chwilą Ewangelia Łukaszowa [przypowieść o synu marnotrawnym, Łk 15, 11-32; przyp. red.] zachęca nas, Drodzy Bracia, do szczególnego rachunku sumienia, kapłańskiego rachunku sumienia uczynionego wobec trzech synów, o których mówi przypowieść Pana Jezusa
Najpierw postać ojca, który wprawdzie wprost nie występuje w tej przypowieści, ale przez Pana Jezusa został bardzo dokładnie określony słowami: „Moje dziecko, ty zawsze jesteś przy mnie i wszystko moje do ciebie należy” (Łk 15, 31). Ileż w tym sformułowaniu jest miłości ojcowskiej. Syn jest dorosły, ale ojciec ciągle do niego mówi „moje dziecko”. A dalej: Jesteś mi zawsze wierny. Jesteś przy mnie, co jest moją, ale i twoją radością. I w konsekwencji: wszystko to, co jest moje, należy do ciebie. W takiej miłości ojca jest dla syna już tylko jedna odpowiedź: Totus Tuus – cały Twój. Zawsze z Tobą. Przy Tobie. Dziedzic Twoich dóbr i łask.
Młodszy syn, pewnie czasem jakby bardziej kochany. Ale w pewnym momencie zaczyna odchodzić sercem, a potem oświadcza, że naprawdę chce odejść. I odjechał w daleką krainę. Zaczęło się od tego, że zagubił bliskość serca, potem pojawiła się ogromna odległość mierzona przestrzenią. I tylko te wieści, które dochodziły do domu ojca o tym, jak syn się prowadzi… Na szczęście pozostało w synu wspomnienie domu, pewnego ładu, sprawiedliwości, także odnoszącej się do tych, którzy byli zaledwie najemnikami. W obliczu niepowodzeń i nieszczęść – chęć powrotu. Zapewne powrotu niełatwego. Trzeba było znowu pokonać odległość mierzoną przestrzenią. Ale przecież wraz ze zbliżaniem się do rodzinnego domu musiała rosnąć obawa, jak w tym domu zostanie przyjęty. W tej powoli kurczącej się przestrzeni, rósł dystans wynikający z lęku. Niespodziewanie zostaje skrócony – najpierw w przestrzeni. Ojciec sam wybiega na spotkanie syna. A potem – w sercu, z którego znika lęk, które doznaje przeżycia utraconego i odzyskanego synostwa. Przygarnięcie do serca, zapowiedź uczty i radości.
I historia starszego syna, który był zawsze z ojcem. Był blisko, a jednocześnie daleko. Daleko nie przestrzenią, ale sercem. Zapatrzony w siebie. Nie wystarczało mu to, że jest blisko ojca i zawsze z nim. Narastało przekonanie krzywdy. I poczucia, iż za to, że jest blisko, coś mu się należy. Stąd wyrzut: "Oto tyle lat ci służę i nigdy nie przekroczyłem twojego rozkazu; ale mnie nie dałeś nigdy koźlęcia, żebym się zabawił z przyjaciółmi” (Łk 15, 29). Nie liczyła się bliskość serca. Liczyło się to, co otrzymał, co się da wymierzyć materialnie. I stąd wyrzut ojca, że nie patrzy na innego jak on, że nie kocha innego jak on, mimo że to jego brat; że nie ma w nim miłosierdzia. A przecież „trzeba się weselić i cieszyć z tego, że ten brat twój był umarły, a znów ożył, zaginął, a odnalazł się” (Łk 15, 32).
Trzy postawy, które przemawiają dzisiaj z tak wielką wyrazistością do nas, kapłanów. Ciągle będzie wracało – i musi wracać – pytanie: Jak to jest między mną a Ojcem? Jak to jest w świetle tego wydarzenia – być może sprzed bardzo wielu już lat – do którego powoli się dorastało, a może było tylko mgnieniem, olśnieniem, że oto Ojciec mnie powołuje, abym był zawsze z Nim? A potem chwila święceń i świadomość, że także do mnie odnoszą się te słowa, które Chrystus wypowiedział do Apostołów w Wieczerniku: „Już was więcej nie nazywam sługami (…), ale nazwałem was przyjaciółmi, albowiem oznajmiłem wam wszystko, co usłyszałem od Ojca mego” (J 15, 15). Co pozostało z tego olśnienia i głębokiej wdzięczności, że oto ja, wybrany, gotowy, żeby mnie posłał? Co zostało z tego poczucia niezwykłej godności bycia Chrystusowym kapłanem? Co pozostało z tego zadania, żeby patrzeć na świat oczyma Miłosiernego Ojca, który czeka na syna marnotrawnego, który go ciągle szuka, który wybiega mu na spotkanie, który go przygarnia do siebie? Ile jest w nas tej miłości, poprzez którą buduje się Kościół? Ile jest w nas tego, co Chrystus mówił do Apostołów: „Idźcie i głoście: «Bliskie już jest królestwo niebieskie»” (Mt 10, 7)?
100 lat Fatimy
To już sto lat od Objawień Matki Bożej w Fatimie. W ciągu minionego wieku przez świat przetoczyły się krwawe wojny, totalitaryzmy i rozmaitego rodzaju kataklizmy zabijające zarówno ludzkie ciała, jak i dusze. Orędzie Maryi - Jej prośba o nawrócenie i pokutę - nadal pozostaje aktualne. Książka opowiada o widzeniach trojga fatimskich Pastuszków, ukazując ich samych oraz ówczesne wydarzenia - także na archiwalnych fotografiach (stuletnich!).
Ciągle chodzi o to, żeby bliskość z Ojcem była mierzona sercem, tak jak sto lat temu uczyła tego Matka Najświętsza dzieci fatimskie, polecając im, aby dziesiątki różańca przeplatały modlitwą szczególną, zaczynającą się od słów: „O, mój Jezu”. Mój Jezu… Mój… Mimo, że jest świadomość grzechu. Więc: „Przebacz nam nasze grzechy”. A przede wszystkim: „Zachowaj nas od ognia piekielnego”. Ale także zaraz myślenie o innych i modlitwa za innych: „Zaprowadź wszystkie dusze do nieba”. Wszystkie. W tej modlitwie nie ma wyjątków. „I dopomóż szczególnie tym, którzy najbardziej potrzebują Twojego miłosierdzia”. Zawsze pozostanie dla nas, także utrudzonych w konfesjonale, pytanie: kto naprawdę najbardziej tego miłosierdzia potrzebuje?
Homilia abp. Marka Jędraszewskiego wygłoszona podczas Mszy świętej w sanktuarium maryjno-pasyjnym w Kalwarii Zebrzydowskiej podczas wielkopostnej pielgrzymki kapłanów archidiecezji krakowskiej, 18.03.2017.
Komentarze (1)
Kocham naszego arcybiskupa!
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.