Koniec ideologii gender w Białym Domu
Fot: Wikimedia Commons Pisaliśmy prawie dwa lata temu, jak to (były już) prezydent Barack Obama uznał w kwietniu 2015 r., że Stany Zjednoczone bardzo potrzebują genderowych toalet w Białym Domu. Jak pomyślał, tak zrobił i w ten sposób waszyngtońska rezydencja wyposażona została w toaletę dla osób nie czujących się ani mężczyzną, ani kobietą. Rzecznik Jeff Tiller uświadamiał następnie dziennikarzom, że oto stali się świadkami historycznego wydarzenia. Według jego słów toaleta o nazwie all-gender-restroom stanowiła krok milowy w walce o prawa LGBTQI (to nie błąd, do tego skrótu naprawdę dochodzi coraz więcej literek). „To krok naprzód i wzór do naśladowania dla innych” – chełpił się wówczas owym osiągnięciem Tiller.
Nie skończyło się wtedy tylko na tej jednej łazience w Białym Domu – ów „symboliczny” czyn pociągnął za sobą całą machinę administracyjną. Ministerstwo sprawiedliwości za czasów Baracka Obamy orzekło bowiem później, że firma, która dyskryminuje osoby homo lub transseksualne jest wykluczona z procesów przetargowych, w których zleceniodawcą jest państwo. A przejawem takiej dyskryminacji był choćby – jakże by inaczej – brak odpowiednich toalet dla osób o płci „niepewnej czy nieokreślonej”.
Rok później ów toaletowy wymóg przeniesiono również do szkół; uczniowie mieli tam korzystać z tych łazienek, której bardziej odpowiadały ich percepcji płciowej. Mówiąc inaczej: chłopcy mogli wchodzić do łazienek dla dziewczyn tłumacząc, że akurat w tej chwili czują się bardziej kobietą…
Z 50 stanów USA 13 sprzeciwiło się tej aberracji i postanowiło walczyć o swoje prawa w sądzie. W sierpniu zeszłego roku teksański sędzia Reed O’Connor w końcu zadecydował, że polecania rządu w sprawie ideologii gender nie są ani obowiązkowe, ani wiążące. I – co ważne – uchylił tę dyrektywę rządu nie tylko w Teksasie, ale w całych Stanach Zjednoczonych.
Sędzia ów wykorzystał tę samą metodę, dzięki której sądy zablokowały obecnie dekret prezydenta Trumpa w sprawie imigrantów z siedmiu państw muzułmańskich. Różnica jednak jest ogromna – o przypadku Trumpa media całego świata mówią tygodniami, natomiast o przypadku Obamy cały świat milczał.
Sędzia O’Connor w swoim wyroku z zeszłego roku powołał się na „Religious Freedom Restoration Act” i stwierdził, że narzucanie obywatelom ideologii gender równa się naruszeniu swobody religijnej. W ostatnich miesiącach urzędowania administracja Baracka Obamy próbowała jeszcze wszystkiego, aby swą dyrektywę genderową mimo wszystko jednak narzucić. List protestacyjny podpisały m.in. Britney Spears, Lady Gaga i Julianne Moore. Wszystko na nic. Nie udało się.
Tymczasem nowy prezydent USA Donald Trump oświadczył tuż przed Walentynkami, że jego rząd absolutnie nie zamierza zwalczać wyroku sędziego O’Connora z Teksasu, a wręcz przeciwnie wspiera go. W drugiej połowie lutego miały odbyć się kolejne przesłuchania w sprawie dyrektywy o genderowych toaletach, jednak nowe ministerstwo sprawiedliwości wycofało się z tego.
Oczywiście reakcją na to stał się natychmiastowy krzyk amerykańskiego salonu. Demokratyczny, a więc liberalny, senator Corey Booker żalił się: „Będziemy oczekiwać, że nowy minister sprawiedliwości Jeff Sessions będzie bronił praw gejów, lesbijek i osób transgenderowych, jednak nie łudzimy się, że tak będzie. Wielokrotnie bowiem w swojej karierze politycznej udowodnił, że jest wrogo nastawiony do tego środowiska”.
Źródło: wnd.com
Komentarze (1)
Wreszcie!
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.