Ks. prof. Chrostowski: Kto nie wierzy w Boga, uwierzy we wszystko.
Droga Krzyżowa w Coloseum odprawiana przez św. Jana Pawła II podczas Triduum Paschalnego. Fot. A. Bujak I Posłuszeństwo wiary
Słuchaj Izraelu, Pan jest naszym Bogiem – Pan jedynie. (Pwt 6,4)
Każde powołanie ma charakter indywidualny, osobisty. Taki osobisty charakter miało również powołanie Abrahama, skierowane właśnie do niego – „Wyjdź ty, właśnie ty…” (Rdz 12,1), a także powołanie Mojżesza oraz wielu innych bohaterów wiary Starego i Nowego Testamentu. Żadne z tych powołań nie było przeznaczone ani ukierunkowane wyłącznie na tego, którego dotyczyło, ani na nim nie poprzestawało. Każde powołanie ma charakter, wymiar i kierunek wspólnotowy, to znaczy Bóg wybiera, powołuje i uzdalnia ludzi do podjęcia szczególnego posłannictwa i misji, które im zleca. Ale nie czyni tego z myślą jedynie o nich, lecz wybiera ich, aby byli narzędziami Jego obecności i działania w świecie. W tym miejscu trzeba jednak koniecznie dodać: Bóg nie tylko wybiera, lecz i daje siłę, by temu wyborowi sprostać, dzięki czemu osiąga to, co zamierzył.
U początków wyznawania jedynego Boga stała pozytywna odpowiedź udzielona przez Abrahama. Dlatego całe Pismo Święte, czyli Stary i Nowy Testament, a także cała tradycja żydowska i chrześcijańska oraz tradycja islamu nazywają Abrahama „ojcem wierzących” i dlatego jest on w pełnym tego słowa znaczeniu także naszym ojcem. Osobista wiara Abrahama służyła budowaniu wspólnoty – wspólnoty z Bogiem i pomiędzy ludźmi. Dlatego wyznawanie wiary, religia, nigdy nie jest sprawą prywatną człowieka. Wyznawanie jedynego Boga, religia, jest sprawą osobistą: to ja dokonuję wyboru swojej wiary i religii, opowiadam się za Bogiem, przyjmuję Jego łaskę, lecz gdy dokonam już takiego wyboru, wtedy wyznawanie wiary, również na zewnątrz, staje się moim obowiązkiem, moim powołaniem. Właśnie dzięki temu wiara i wyznawanie Boga zawsze buduje i współtworzy wspólnotę.
Nie zmierzamy do Boga w pojedynkę, ale jako wspólnota Jego wyznawców, w której jedni drugim służymy przykładem, pomocą i wsparciem. To sprawia, że wyznawanie Boga przez każdą i każdego z nas nabiera szczególnego znaczenia, ponieważ łączy się z nim i z niego wynika szczególna odpowiedzialność. Jak wierność jednego człowieka znaczy dla innych bardzo wiele, umacnia ich i prowadzi do Boga, a jej najlepszy przykład stanowią święci i błogosławieni Kościoła – bardzo często o nich mówimy, przywołujemy ich życie i dokonania, aby się nawzajem zachęcać i umacniać oraz korzystać z dóbr duchowych, które nam wysłużyli – to również upadek, grzech czy słabość jednego człowieka ma dalekosiężne i długofalowe skutki dla innych. Może bowiem wywoływać to, co zwykliśmy określać mianem zgorszenia i sprawić, że u kogoś osłabnie wiara w Boga, albo nawet że tę wiarę utraci. Nie jest więc bez znaczenia nie tylko to, w kogo wierzymy i kogo wyznajemy, lecz także to, jak żyjemy i postępujemy. Nasze życie i postępowanie wyrażają wartości, które nosimy w sobie. Nie ma innego obiektywnego sprawdzianu wyznawanych przez nas wartości, jak postępowanie, które jest weryfikowalne, które można obserwować i oceniać. A więc wiara, powtórzmy, nie jest sprawą prywatną człowieka. Bardzo wiele wysiłku wkłada się w to, by zepchnąć ją do sfery prywatności, próbując to osiągnąć na rozmaite sposoby. I właśnie wobec tych wysiłków, tych wszystkich przedsięwzięć i inicjatyw spychających wiarę w Boga do sfery prywatności musimy mówić nasze stanowcze „nie”. Istnieje obowiązek publicznego wyznawania wiary, a więc również obowiązek żywej, życiodajnej i skutecznej obecności wierzących we wszystkich sferach życia publicznego.
Konieczność więzi między dobrym życiem i życiem modlitwy
Pismo Święte wielokrotnie świadczy, że gdy człowiek odważnie odpowiada na Boże powołanie, rychło przekonuje się, że Bóg, powołując, nie zostawia go, lecz objawia mu się i istnieje jako „JESTEM” (Wj 3,14). Poręką Bożej opieki i działania jest Boża obecność. Mamy z nią do czynienia zarówno w losach pojedynczych ludzi, jak i całych narodów, dzięki czemu życie i dzieje świata układają się w historię świętą. Nie dlatego „świętą”, że jest bezgrzeszna, ale w hebrajskim tego słowa znaczeniu – dlatego, że jest qadoš, czyli inna, odmienna od życia świeckiego. Całe dzieje Starego Testamentu, pierwszej części Biblii chrześcijańskiej, to jest historia święta. Uczeni niemieccy, którzy prowadzili gruntowne badania nad naturą Pisma Świętego, jego genezą i oddziaływaniem, nazwali je w swoim języku Heilsgeschichte, czyli „historia święta”, „historia zbawienia”. Gdy sięgamy po Pismo Święte, układa się ono w długi ciąg wydarzeń i epizodów, które mają swoją określoną sekwencję i sukcesję. Układają się w logiczną całość i zmierzają do określonego celu. Widać wyraźnie, że Bóg jest obecny w losach poszczególnych bohaterów wiary oraz w losach Izraela jako narodu Bożego wybrania. Widać wyraźnie, że zarówno to, co niewinne, jak i to, co grzeszne, układa się w łańcuch skutecznej Bożej obecności.
Ale skoro istnieje wymiar historii świętej, historii zbawienia, tej, która stanowi wyraz Bożej obecności i działania, tym bardziej więc potrzebna jest odpowiedź człowieka. I o tej odpowiedzi Pismo Święte mówi na dwa sposoby. Pierwszy obejmuje przykazania i zalecenia dotyczące dobrego życia i postępowania. Trzeba liczyć się nie tylko z istnieniem Boga i Jego obecnością, ale także z Jego wolą, wyrażoną w przykazaniach. Oznacza to konieczność okazywania posłuszeństwa Bogu i pełnienia Jego woli – odczytywania jej, rozpoznawania i bycia Mu wiernym. Istnieje też drugi wymiar odpowiedzi dawanej Bogu, a mianowicie pobożność, której wyrazem jest modlitwa, czyli zwracanie ku Bogu swego serca, powierzanie mu swego życia i nawiązywanie z Nim osobistych więzi.
Tak więc człowiek odpowiada Bogu na dwa sposoby – poprzez przestrzeganie Jego przykazań, czyli dobre życie i postępowanie, oraz poprzez dobre usposobienie swego serca i sumienia, które znajduje swój wyraz w modlitwie. Modlitwa bez dobrego życia staje się parodią religii, ale z drugiej strony życie pozbawione modlitwy, nawet takie, w którym nie ma nic złego (przynajmniej na zewnątrz), pozbawia się tego, co stanowi duchowy pokarm dla dobrego życia, czyli życiodajnego kontaktu z Bogiem. Pismo Święte ukazując to, jak Bóg objawia się człowiekowi, ukazuje zarazem to, jak człowiek odpowiada Bogu przez dobre postępowanie i modlitwę. Również w nauczaniu Jezusa Chrystusa te dwa wymiary były stale obecne: podkreślał konieczność wzajemnych więzi między dobrym życiem i życiem modlitwy oraz nauczał, że jedno z drugim jest nierozerwalnie związane, że jedno bez drugiego obejść się nie może, że jedno bez drugiego nie może owocnie istnieć.
I właśnie na tym tle i w tym kontekście trzeba osadzić fragment naszej rekolekcyjnej refleksji. Chodzi o tekst uważany za samo serce Pięcioksięgu, to jest Tory Mojżeszowej, a nawet samo serce Starego Testamentu. Będzie do niego nawiązywał później także Jezus. Tekst ten powraca w modlitwie biblijnego, a później rabinicznego Izraela; powraca też w pobożności i w wierze Kościoła. Chodzi o podstawowe wyznanie wiary, które ukazuje to, co w wierze religijnej jest naprawdę istotne, co stanowi jej sedno. To podstawowe wyznanie wiary znajduje się w Księdze Powtórzonego Prawa.
Nie wszyscy wytrzymują taką próbę
Zwróćmy najpierw uwagę na jego szerszy kontekst. Mojżesz poszedł za głosem Boga. Uznał, że imieniem Boga jest Jego obecność – Jestem, Który Jestem – a więc nigdy w życiu nie będzie sam, nigdy nie zostanie opuszczony ani pozostawiony samemu sobie. Udał się nad Nil i po wielu perypetiach, o których opowiada Księga Wyjścia, wyprowadził swoich rodaków, hebrajskich niewolników, z Egiptu. Przyprowadził ich na Synaj, czyli tam, gdzie został powołany. Istniała znacznie krótsza droga z Egiptu do Ziemi Obiecanej. Mojżesz powinien był pójść Via Maris, „Drogą Morską”, powinien, wyprowadziwszy lud niewolników z okolic delty Nilu, udać się bardziej na północ, przejść około 200-250 kilometrów wzdłuż Morza Śródziemnego i byliby już na miejscu. Od niepamiętnych czasów do dzisiaj Via Maris prowadzi z Afryki do Europy i Azji, przebiega przez jeden z najbardziej newralgicznych i strategicznych regionów Bliskiego Wschodu, czyli Strefę Gazy. Obecnie jest to granica trudna do przekroczenia, ale w starożytności było inaczej – pozostawała otwarta. Mojżesz mógł tamtędy pójść, ale nie poszedł. Dlaczego? – Bo wrócił na miejsce, gdzie Bóg go powołał. Przyprowadziwszy rodaków uznał zapewne, że zadanie zostało spełnione i jego rola się skończyła. Po wszystkich trudnych „przygodach” i przejściach Mojżesz był już zmęczony, zarówno tym, czego dokonał, jak i oporem swoich rodaków. Ale to nie był koniec jego misji, lecz jej nowy początek.
Na górze Synaj, od której swoją nazwę bierze cały Półwysep Synajski, Mojżesz przez 40 dni (tyle, ile trwa nasz Wielki Post) przebywał sam na sam z Bogiem. Jego rodacy, dla których ta nieobecność trwała zbyt długo, zaczęli się niecierpliwić; podobnie jak wielu z nas, którzy w Środę Popielcową podejmujemy dobre postanowienia, a po dwóch, trzech, czterech tygodniach zaczynamy się niecierpliwić, że Wielki Post trwa aż tak długo. Rodacy Mojżesza nie wytrzymali trudnej próby. Przymusili Aarona, brata Mojżesza, tego, który nad Nilem stał się mojżeszowymi „ustami”, aby sporządził im posąg złotego cielca. Ofiarowali na to wszystko złoto, które ze sobą mieli – kobiety i dziewczęta, a być może także mężczyźni – przetopili i ulali zeń posąg cielca na podobieństwo figur czczonych w religiach zoomorficznych, z którymi mieli do czynienia w Egipcie. Do dziś w Muzeum Egipskim można zobaczyć rozmaite bóstwa czczone niegdyś pod postaciami zwierząt, najczęściej cielców i byków jako uosobienia siły, mocy i potęgi.
Zniecierpliwieni Izraelici ulawszy złotego cielca zaczęli wołać: „Oto twój Bóg, który wyprowadził cię z Egiptu”. Tymczasem Mojżesz wraca z Góry Synaj, a u jej stóp czeka na niego młody Jozue. Mojżesz niesie w ręku dwie kamienne tablice. Gdy się przekonał, że doszło do apostazji, podniósł tablice i w wielkim gniewie je rozbił. Rozbił tablice, na których palcem Bożym było wypisane Dziesięć Bożych Przykazań, które miały stać się konstytucją życia ludu Bożego.
Pasja. Misteria i film
Choć Adam Bujak gromadził zdjęcia z Ziemi Świętej od ponad 20 lat, to impuls do powstania tej książki dał bezpośrednio film Mela Gibsona "Pasja” oraz tocząca się wokół niego zawzięta dyskusja, a chwilami wręcz napaść ze strony ludzi, zdawałoby się światłych i otwartych. Wszystko to skłoniło autorów do pokazania (przypomnienia!), że temat Męki Pańskiej podejmowany był na różne sposoby od zarania kina.
Każdemu pokoleniu potrzebny jest Mojżesz
Z Egiptu wyszli Hebrajczycy jako lud niewolników przywykłych do zginania karku, za co otrzymywali cebulę, czosnek, ogórki i podstawowe jedzenie. Przywykli do tego przez wieki. A oto Bóg chce uczynić z nich naród świadomy swej tożsamości i posłannictwa. Pomocą w tym zadaniu, w owym przejściu od ludu niewolników do narodu Izraela miało być Dziesięć Bożych Przykazań. Ukazują one bowiem perspektywy wolności, uczą, że nie należy mylić wolności ze swobodą czy swawolą. Czyż nie na tym polega nieporozumienie, które pokutuje w naszej Ojczyźnie? Pod pozorem wolności forsuje się nieład, swawolę, swobodę i brak jakichkolwiek wartości i zasad. Społeczeństwo, które się temu podda, przetrwać nie może!
Mojżesz niesie więc ze sobą to, co miało być konstytucją życia Izraela jako narodu. Trzeba wiedzieć, że współczesne państwo Izrael, o którym w mediach codziennie mówi się, że jest demokratyczne i przynależy do rodziny państw demokratycznych, nie ma konstytucji. Konstytucją Izraela jest Dziesięć Bożych Przykazań – i to wystarczy. Czyż nie daje to do myślenia? A przecież nikt z oficjalnych przedstawicieli prawa i polityki nie ośmieliłby się powiedzieć, że Izrael nie jest państwem demokratycznym. A gdy kilka tygodni temu wprowadzono w konstytucji Węgier odwołanie do Boga i zasad wyznaczonych przez Dekalog, byliśmy świadkami, ile zarzutów i brudów zdołano wylać na węgierskich przywódców i naród, unikając mówienia o tym, co najważniejsze, a ślizgając się tylko po peryferiach. Ale nie o peryferie tu przecież chodzi, lecz o chrześcijańską tożsamość i przyszłość niewielkiego narodu w samym środku Europy.
Z Mojżeszem i epizodem zejścia z Synaju wiąże się jeszcze jeden ciekawy motyw. Księga Wyjścia opowiada, że po grzechu apostazji Bóg zwrócił się do Mojżesza i przedstawił mu niezwykłą propozycję: „Widzę, że ten lud jest ludem o twardym karku. Pozwól mi, aby rozpalił się gniew mój na nich. Chcę ich wyniszczyć, a ciebie uczynić wielkim ludem” (Wj 32,9-10). Oto Bóg chce wytracić wszystkich, którzy Mu się sprzeniewierzyli, a Mojżesza uczynić „nowym Abrahamem”, by od niego wywodzili się ci, którzy w przyszłości rozrosną się w wielki lud i naród. Ale Mojżesz tę Bożą propozycję natychmiast odrzucił! Mojżesz nie chce swojej wielkości za cenę klęski rodaków. Dlatego w tradycji biblijnej stanowi on symbol prawdziwego przywódcy. Prawdziwi przywódcy biorą pełną odpowiedzialność za swój naród. Nawet wtedy, gdy jest on krnąbrny i nieposłuszny, stają po jego stronie. Bywają okresy, że takich przywódców brakuje. Nasuwa się pytanie, czy mamy ich w naszych czasach? Czy mamy ich zarówno po stronie politycznej, jak i – nie wahajmy się zapytać – po stronie tych, którzy podjęli odpowiedzialność za sprawowanie przywództwa religijnego i duchowego? Każdemu pokoleniu potrzebny jest Mojżesz, który gotów jest nawet, jeżeli można tak powiedzieć, skonfrontować się z samym Bogiem, aby obronić tych, których Bóg mu powierzył. Bóg ustąpił Mojżeszowi – zginęli ci, którzy byli bezpośrednimi sprawcami apostazji.
Zstępując z góry, Mojżesz niósł tablice przykazań. Gdy usłyszał okrzyki ludu świadczące o apostazji, zapłonął wielkim gniewem i rozbił tablice z pismem wyrytym palcem Bożym. Skoro więc znamy Dziesięć Przykazań? Wszak tablice zostały rozbite, skąd więc znamy ich treść? Otóż Mojżesz sporządził nowy tekst: na kamiennych tablicach wypisał własną ręką Dziesięć Bożych Przykazań. Dlaczego było to możliwe? Dlatego, że zanim zszedł do swoich rodaków, zanim miał przekazać przykazania innym, najpierw sam je przyswoił, to znaczy je zapamiętał. Gdyby nie jego pamięć, gdyby nie przyswojenie przez niego tych przykazań, nie mógłby ich odtworzyć ani ponownie napisać. Na tym właśnie polega rola rodziców, nauczycieli i wychowawców – Mojżesz jest tu wzorem. Jeżeli chcemy skutecznie uczyć innych i pociągać ich do Boga, najpierw sami musimy uwewnętrznić, przyswoić sobie i zapamiętać to, czego Bóg wymaga. Ci, którzy prowadzą innych, muszą mieć jasne rozeznanie o Bożej woli oraz jej treści i znaczeniu. Nikt nie zwolni rodziców, nauczycieli i wychowawców z tej odpowiedzialności – nieustannego poznawania woli Bożej i wiernego przekazywania jej innym.
Z wiary wynikają zobowiązania
Mojżesz wypisał Dziesięć Bożych Przykazań na nowych tablicach, a Izraelici mogli ruszyć spod Synaju i pójść dalej. Wydawało im się, że teraz przyspieszą swoją podróż do Ziemi Obiecanej, ale wkrótce przekonali się, że dorastanie do wolności musi trwać, że nie odbywa się to nagle. Na to, by się zmienić, by się przemienić z ludu niewolników w naród świadomy swojej tożsamości, potrzeba niemało czasu. Na Synaju pozostało pokolenie niewoli. Ci, którzy wyszli z Egiptu, nie nadawali się do wejścia do Ziemi Obiecanej. Przez 40 lat Izraelici błądzili, póki na Synaju nie przyszło na świat, nie urosło i dojrzało pokolenie nowe. Właśnie ono miało wejść do Ziemi Obiecanej i stało się pokoleniem wolności. Do tego nowego pokolenia, już w pobliżu granic Ziemi Obiecanej, Mojżesz kieruje słowa, które stanowią sedno Starego Testamentu, sedno jego wiary i moralności: Šma Yisrael Adonai Eloheinu Adonai Ehad – „Słuchaj Izraelu, Adonai (jest to święte imię Boże Jestem, które po polsku znaczy „Pan”) Eloheinu (Bóg nasz) Adonai (Pan) Ehad – co można tłumaczyć na wiele sposobów: „Pan jedyny”, „Pan jedynie”, „Panem jedynym”, „Pan wyłącznie”… Na samym początku tego podstawowego wyznania wiary jest šma – tryb rozkazujący czasownika šām’a, czyli „słuchać”, „dawać posłuch”. A więc to słuchanie jest związane z posłuszeństwem. Słuchamy, bo jesteśmy posłuszni.
Istnieje zatem rzeczywistość posłuszeństwa wiary. Z wiary wynikają zobowiązania, wobec których musimy – nie obawiajmy się tego słowa – być posłuszni. To podstawowe wyznanie wiary znał każdy starotestamentowy Izraelita, a dzisiaj zna je każdy wyznawca judaizmu. Jeżeli jakiś Żyd odejdzie daleko od Boga, ale na łożu śmierci wypowie: Šma Yisrael Adonai Eloheinu Adonai Ehad, wówczas to wyznanie wiary przywraca go z powrotem Bogu i wspólnocie, a więc to wyznanie wystarcza. A na początku czasownika šām’a jest spółgłoska š, uznawana za najpiękniejszą literę alfabetu hebrajskiego. Jest też najpiękniejsza, dlatego że jest spółgłoską onomatopeiczną, naśladującą śpiew, szczebiot ptaków. Można powiedzieć, że biblijna Pieśń nad pieśniami stanowi wspaniałe poetyckie rozwinięcie tego podstawowego wyznania wiary. W Pieśni nad pieśniami nie ma ani razu wymienionego imienia Boga, ale ona cała oddycha i tchnie Bogiem. Bóg przemawia w niej do nas językiem zakochanych, przemawia tak, jak rozmawiają ze sobą ci, którzy są narzeczonymi oraz mężami i żonami. Początek Pieśni nad pieśniami po hebrajsku brzmi: Iššaqeni minnešikot pihu. Słyszymy, że powtarza się to sz sz sz, jak szczebiot ptaków w lesie. „Niech mnie ucałuje pocałunkami swoich ust” – tak po polsku rozpoczyna się Pieśń nad Pieśniami. Na poziomie wyrazowym opowiada o miłości między dwojgiem ludzi, ale ta miłość jest obrazem, symbolem, znakiem i alegorią miłości Boga do człowieka oraz człowieka do Boga. Ta druga rodzi się z posłuszeństwa Bogu i Jego świętej woli.
Musimy tutaj – myślę, że z pożytkiem – poczynić dygresję, która ma związek z historią żydowską i historią Polski. Może rekolekcje to dobry czas, żeby i tego wątku dotknąć. Powiedzieliśmy, że Šma stanowi podstawowe wyznanie wiary Izraela oraz że spółgłoska š i jej dźwięk jest uważana za najpiękniejszą w języku hebrajskim. Do II wojny światowej żydowskie matki opowiadały swoim dzieciom taką haggadę: gdy Żydzi byli wypędzani z różnych krajów Europy Zachodniej – z Brytanii, Francji, Szwajcarii, południowych Niemiec, północnej Italii, a nade wszystko z Hiszpanii i Portugalii, co miało miejsce w 1492 roku – wtedy szli na wschód. Gdy doszli do kraju, w którym zobaczyli wielkie puszcze, a w nich potężne drzewa, usłyszeli ciche śśśśśś. Przyjdzie wiosna i lato, zachęcam, aby pojechać do jednego z naszych lasów, wyciszyć się i posłuchać tego śśś. Żydowskie matki mówiły swoim dzieciom, że ci, którzy wędrowali na wschód, w szumie drzew usłyszeli głos samego Boga, który dał im w ten sposób poznać, że są bezpieczni. Odczuli, iż Jego Imię, niewymawialne Jestem, właśnie się spełnia. Podnieśli głowy i na drzewach tej krainy zobaczyli napis wykonany palcem Bożym, a ów napis brzmiał: po-lin: po znaczy „tutaj”, lin, znaczy „odpocznij”, „pozostań”, a więc: „Tutaj pozostań”. Polin to hebrajska nazwa Polski. Jeżeli ktoś z nas pojedzie do Izraela i będzie wysyłał kartkę, może alfabetem łacińskim napisać Polin, a niechybnie dotrze ona do Polski.
Tę haggadę żydowskie matki opowiadały swoim dzieciom do II wojny światowej. Niemcy ją znali i przetworzyli w haggadę, która oznacza żydowskie groby. Niemiecka polityka wymordowania Żydów na ziemi polskiej poróżniła Żydów nie tylko, i nawet nie tyle z Polakami, ile z Polską, zaś ten dramat trwa do dnia dzisiejszego. Ale najodleglejsze początki tej haggady, bardzo wzruszającej, która ostatecznie przybrała tak dramatyczny obrót, są w słowach: Šma Yisrael Adonai Eloheinu Adonai Ehad.
Drogowskaz wskazuje, ale celu nie osiąga
Czasami wydaje się nam, że na przeciwległym biegunie wiary stoi niewiara. Jedni wierzą, że Bóg istnieje, drudzy wierzą, że Bóg nie istnieje. Nie jest bowiem tak, że jedni wierzą, że Bóg istnieje, a drudzy wiedzą, że Bóg nie istnieje. Jedni i drudzy wierzą, z tym że jedni mówią Bogu swoje „tak”, a drudzy mówią Bogu swoje „nie”. Tak naprawdę na przeciwległym biegunie wiary wcale nie stoi niewiara, ale zabobon i przesąd. Kto nie wierzy w Boga, uwierzy we wszystko! I na tym polega dramat tak dotkliwie odczuwany w naszym pokoleniu. Ludziom, którzy ogłaszają, że nie wierzą w Boga, można wmówić wszystko. Nie brakuje zabobonów, przesądów i stereotypów, które różnią się od starożytnych tym, że są motywowane naukowo, a mówiąc prawdę, pseudonaukowo. O ile starożytnym wystarczyły proste zabobony i przesądy, o tyle do dzisiejszych zabobonów i przesądów wprzęgnięte zostały środki masowego przekazu oraz zaawansowane techniki i technologie, z informatyką włącznie. Ci, którzy nie wierzą w Boga, padają ofiarami bezbożnej propagandy, która zaszczepia w nich najrozmaitsze przesądy i stereotypy do tego stopnia, że gdy uruchomimy kanały telewizyjne, są wśród nich całkowicie poświęcone wróżeniu i odgadywaniu przyszłości. Człowiek wierzący w Boga nie odgaduje przyszłości, lecz rzetelnie rozeznając i oceniając teraźniejszość i przeszłość, chce kształtować przyszłość w świetle Bożej woli, czyli w świetle Bożych przykazań, mając Boga po swojej stronie, czyli mając Boga za towarzysza i przyjaciela swej życiowej drogi. Jeżeli tak rozumiemy życie, a Bóg jest w nim stale i głęboko obecny, nie potrzebujemy wróżb, astrologów, wróżek, czarnoksiężników, psychoanalityków i wszystkich tych, którzy próbują przez magię, zabobony i przesądy wpływać na rzeczywistość. Wpływamy bowiem na rzeczywistość wiernością Bożej woli i Bożym przykazaniom.
„Słuchaj, Izraelu, Pan nasz Bóg, Pan jest jedyny. Będziesz więc miłował Pana Boga swego, z całego swego serca, z całej duszy swojej, ze wszystkich swoich sił” – oto streszczenie Dziesięciu Bożych Przykazań i Bożej drogi życia. Bóg postawiony w centrum naszego życia, jest nie tylko drogowskazem, ale i Tym, który daje nam siłę, byśmy tą drogą poszli. My też nie możemy być tylko drogowskazami, lecz powinniśmy wykorzystywać Bożą moc, aby pełnić Bożą wolę. Drogowskaz ma to do siebie, że stoi w miejscu i pokazuje drogę. Jest co prawda użyteczny dla tysięcy użytkowników, ale celu, który wskazuje, nie osiąga. Gdy opuszczamy Częstochowę, widzimy drogowskazy wskazujące kierunek do Warszawy, Katowic czy Opola. Dzięki nim możemy tam dojechać, ale one same nigdy nie dotrą do żadnego z tych miast. W życiu duchowym może być podobnie. Ktoś może pięknie mówić, pokazywać innym dobrą drogę, oni nią pójdą i osiągną cel, a on będzie stał w miejscu. Jak Bóg przyjmie i osądzi takich nauczycieli wiary i życia? Miejmy nadzieję, że okaże im miłosierdzie przynajmniej ze względu na to, że pełnili funkcję drogowskazów.
Potrzebne są drogowskazy, ale daleko bardziej potrzebna jest duchowa podróż, swoista pielgrzymka, która podejmuje ukazywany kierunek. I temu właśnie służy wierność podstawowemu wyznaniu wiary: „Słuchaj, Izraelu”, czyli: Bądź posłuszny, weź sobie do serca i wypełniaj!
Ars. Dzieje życia św. Jana Marii Vianneya
Piękna, fotograficzno-literacka opowieść o św. Janie Marii Vianneyu, patronie proboszczów, męczenniku konfesjonału i niezmordowanym głosicielu Słowa Bożego, wzorze pobożności i gorliwej służby Bogu. Zdjęcia wybitnego fotografika Adama Bujaka prowadzą śladami św. Jana Marii: od dzieciństwa i młodości w Dardilly, poprzez o Lyon, w którym się kształcił, Ecully, gdzie potajemnie (rewolucja!) przyjął pierwszą Komunię świętą, a potem był wikarym.
II Chrystologiczna lektura Biblii
I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków, wykładał im, co we wszystkich Pismach odnosiło się do Niego. (Łk 24,27)
Miejsce Krzyża i Zmartwychwstania jest absolutnie niepowtarzalne
Rozpocznę od osobistego wspomnienia. Pierwszy raz wylądowałem w Tel Avivie 6 lipca 1979 r. i tego samego dnia dotarłem do Jerozolimy. Mieszkałem w siedzibie Papieskiego Instytutu Biblijnego z widokiem na jerozolimskie Stare Miasto, z Kopułą Bazyliki Grobu Bożego i Bramę Jafską. Ale mimo że zamieszkałem w Jerozolimie 6 lipca, w miarę upływu czasu coraz bardziej bałem się udać się na Kalwarię oraz nawiedzić Pusty Grób. Było to bowiem dla mnie coś nierozerwalnie związanego z dzieciństwem i domem rodzinnym, z krzyżem i wyznawaną wiarą, ze swoimi losami praz święceniami kapłańskimi i kapłańską pracą. Wydawało mi się, że nie jestem dość dojrzały, by nawiedzić to najświętsze miejsce. Po trzytygodniowym pobycie na wykopaliskach archeologicznych w Yoqneam, nieopodal Hajfy, wróciłem do Jerozolimy i wyznaczyłem sobie granicę: wybrałem dzień 24 sierpnia, dzień odpustu w mojej rodzinnej parafii św. Bartłomieja – półtora miesiąca po przybyciu do Jerozolimy! Komuś może się to wydawać zupełnie irracjonalne i ja również tak to traktuję. Wcześniej odwiedziłem wiele innych świętych miejsc, ale tego się bałem.
Muszę nadmienić, że w następnym roku, przebywając w Warszawie, wysłuchałem podobnego świadectwa, które dał kardynał Stefan Wyszyński, co było dla mnie ogromnym zaskoczeniem. Gdy po powrocie z Ziemi Świętej zapytałem, dlaczego Ksiądz Prymas nie odbył pielgrzymki do Ziemi Świętej, odpowiedział: „Bo ja się boję, lękam się Ziemi Świętej”.
Gdy 24 sierpnia 1979 r. stanąłem wreszcie w Bazylice Grobu Bożego, spędziłem tam cały dzień. I okazało się, że było to za mało; za mało czasu, by doświadczyć i przeżyć całe duchowe bogactwo, jakie tam jest. Jeżeli któregoś dnia da Pan Bóg, że staniecie na dziedzińcu przed Bazyliką Grobu Bożego, by do niej wejść, to człowiek, dla którego wartości wiary chrześcijańskiej są ważne i święte, powinien zdać sobie sprawę, że właściwie już w życiu nic ważniejszego przeżyć nie można. Miejsce Krzyża i Zmartwychwstania Jezusa Chrystusa jest jedyne i absolutnie niepowtarzalne.
Droga dwóch uczniów Chrystusa zdążających do Emaus (Łk 24,13-35) była odwrotna: oni odchodzą od pustego grobu, nie mają bowiem jeszcze w sobie tej wiary, którą my mamy. Dla nich pusty grób to klęska. Dla nich pusty grób to katastrofa. Pusty grób powiększa ich zwątpienie. Tego samego dnia, w którym uczniowie Piotr i Jan usłyszeli wieść o zmartwychwstaniu Jezusa, dwaj inni uczniowie znajdowali się w drodze do osady zwanej Emaus, oddalonej 60 stadiów od Jerozolimy. Podczas pielgrzymowania do Ziemi Świętej, warto udać się do Emaus. Osada znajduje się na północnych przedmieściach Jerozolimy, na terytorium palestyńskim. Często zdarza się, że nie można tam dojechać, bo droga jest zablokowana potężnymi głazami. Sanktuarium w Emaus opiekuje się polski franciszkanin, niezwykle gościnny. Odbycie tej drogi dwóch Chrystusowych uczniów na piechotę – około 11-12 km – zajęłoby mniej więcej 3 godziny, gdyż teren jest nierówny. Tego się jednak dzisiaj nie robi, a więc zostaje podróż autokarem, co trwa około pół godziny.
Dwaj uczniowie udali się do Emaus, rozmawiając po drodze o wszystkim, co się wydarzyło. Rozmawiali więc o męce i śmierci Jezusa, o wydarzeniach, którymi żyli przez ostatnie kilka dni. Byli dotknięci i porażeni zarówno bezmiarem cierpienia i okrucieństwa, którego Jezus doświadczył, jak i bezmiarem rozczarowania, które stało się ich udziałem. Towarzyszyli Jezusowi, słuchali Jego nauk, widzieli Jego cuda, ale to wszystko nie wystarczyło, by wiernie przy Nim trwali. „A obok krzyżem Jezusa stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa i Maria Magdalena” (J 19,25). I jeszcze tylko Jan, najmłodszy z Apostołów. Trzy kobiety i Jan… Jan mógł stać obok krzyża – inaczej niż pozostali apostołowie – bo zapewne nie miał jeszcze 13 lat. Był bardzo młody, a więc nie odpowiadał prawnie za swoją obecność. Gdy około 30 r., kiedy Jezus umierał, Jan miał około 11-12 lat, to w latach 90. I wieku, autor czwartej Ewangelii kanonicznej i Apokalipsy liczył około 75 lat. Więc trzy kobiety i nieletni uczeń, ponieważ ci, którzy byli dorośli, po prostu uciekli.
Najtrudniejszą próbę wiary stanowi cierpienie
Zachowanie uczniów Jezusa świadczy, że nie jest tak, iż jeśli ktoś doświadcza cudów, to takie przeżycia zapewniają trwanie w wierności. Można przeżywać w życiu prawdziwie cudowne rzeczy, a gdy przychodzi coś trudnego, wtedy pamięć cudów blaknie i człowiek zaczyna żyć, myśleć i postępować po swojemu. Najtrudniejszą próbę wiary stanowi cierpienie. Nie ma trudniejszej próby niż ta i nie ma nic, co bardziej weryfikuje moc i siłę naszej wiary niż sposób przeżywania cierpienia.
Dwaj uczniowie zmierzający do Emaus, podobnie jak inni świadkowie życia Jezusa, byli wierni Jezusowi tak długo, jak długo Jego udziałem nie było cierpienie. Ale gdy nastał Ogrójec oraz skazanie na śmierć przez Sanhedryn, nazajutrz potwierdzone przez Piłata i urzeczywistnione na drodze krzyżowej i Golgocie, pamięć cudów już nie wystarczyła. A teraz uczniowie rozmawiali o tym, co przeżyli. „Gdy tak rozmawiali i rozprawiali ze sobą, sam Jezus przybliżył się i szedł z nimi. Lecz oczy ich były niejako na uwięzi, tak że Go nie poznali” (Łk 24,15-16). Chcielibyśmy natychmiast racjonalizować ten epizod i pytać, jak to możliwe, że uczniowie, którzy tak długo przebywali z Jezusem, teraz Go nie poznali. Ewangelista wyjaśnia, że nie dlatego, że Jezus się zmienił, ale dlatego, że ich oczy „były niejako na uwięzi”, to znaczy były przeszkodą do rozpoznania Tego, który stał się towarzyszem ich drogi. Oczywiście, zmartwychwstały Jezus przynależy do innego świata, do innego porządku, a oni przeżyli śmierć Jezusa jako coś, co położyło radykalny kres ich doczesnemu doświadczeniu. Nie przychodziło im do głowy, żeby mogli Go kiedykolwiek zobaczyć. Nie brali w ogóle tej możliwości pod uwagę.
Śmierć jest czymś radykalnym, co absolutnie zmienia spojrzenie człowieka i jego przeżywanie świata. Być może jest wśród nas ktoś, kto został dotknięty przedwczesną śmiercią kogoś bliskiego i dobrze wie, że życie później już nigdy nie jest takie samo. Właśnie dlatego staramy się towarzyszyć tym, którzy przeżyli śmierć najbliższych w katastrofie smoleńskiej. Rozumiemy, że po tak wielkim dramacie ich życie, a także życie całego narodu nie może już być takie samo jak przedtem.
Dwaj uczniowie są więc, co prawda, ci sami, ale nie tacy sami. Nie odpowiemy na pytanie, dlaczego nie poznali Jezusa. Ewangelista wyraźnie mówi, że Go nie poznali. Nie przypuszczali, nie brali sobie do serca, nie przychodziło im do głowy, że Jezus może żyć. Może uznali, że osoba, która do nich dołączyła, jest do Jezusa fizycznie podobna. A może ich smutek i rozczarowanie spowodowały, że byli tak bardzo egocentryczni, szli ze spuszczonymi głowami, że nie interesowało ich to, co się dzieje dokoła. Ale nie to jest najważniejsze. „On zaś ich zapytał: ‘Cóż to za rozmowy prowadzicie z sobą w drodze?’ Zatrzymali się smutni” (Łk 24,17). Ponieważ pytanie było poważne, to i odpowiedź nie mogła być udzielona od razu. Zatrzymali się. Gdy człowiek się zatrzymuje, może powiedzieć spokojniej, bardziej rzeczowo, może wytłumaczyć i wyjaśnić. „A jeden z nich, imieniem Kleofas, odpowiedział Mu: ‘Ty jesteś chyba jedynym z przebywających w Jerozolimie, który nie wie, co się tam w tych dniach stało’” (Łk 24,18). Nawiązuje się rozmowa między trzema wędrowcami, w której dwaj starali się opowiedzieć Nieznajomemu o tym, co wydarzyło się w Jerozolimie. Ale najpierw wyrazili swoje zdziwienie: wszyscy o tym wiedzą, a ty? „Zapytał ich: ‚Cóż takiego?’”.
Po tym pytaniu następuje odpowiedź zrozpaczonych uczniów Jezusa, pierwsza odpowiedź Jego zawiedzionych przyjaciół. Wiele takich odpowiedzi możemy wysłuchać także w naszych czasach. Bo chociaż od tamtej pory minęło dwa tysiące lat, nie brakuje ludzi, także ludzi wierzących w Boga, którzy patrzą na Jezusa w podobnych kategoriach i w podobny sposób. Oto jak streszczają wszystko, co przeżyli oraz czego Jezus nauczał, Jego posługę i działalność, a nade wszystko swoje osobiste doświadczenie Jezusa. Mówią: „To, co się stało z Jezusem Nazarejczykiem, który był prorokiem, potężnym w czynie i słowie wobec Boga i całego ludu; jak arcykapłani i nasi przywódcy wydali Go na śmierć i ukrzyżowali” (Łk 24,19-20).
Tajemnice Ziemi Świętej
Najnowsze, długo oczekiwane wydanie bestsellerowego albumu Adama Bujaka o Ziemi Świętej. Dwa tysiące lat temu po spalonej słońcem Samarii, Galilei, Judei wędrował Chrystus. Teraz te same szlaki przeszło dwóch artystów. Twórca słowa i twórca obrazu. Poeta i fotografik – Marek Skwarnicki i Adam Bujak.
Dramat prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka
Z jednej strony moc Boża widoczna w Jezusie, w Jego czynach i słowach, a z drugiej – moc ludzi, i to nie ludzi zwyczajnych, lecz przywódców religijnych, najwyższych autorytetów religii Izraela, którzy jakoby unicestwili, przekreślili tę Bożą moc. „Arcykapłani i nasi przywódcy” okazali się potężniejsi niż Ten, którego Bóg uzdolnił do tak wielkich cudów i działań, bo „wydali Go na śmierć i ukrzyżowali”. A pod krzyżem było słychać okrzyki: „Innych wybawiał, a sam siebie wybawić nie może. Jest królem Izraela; niechże teraz zejdzie z krzyża, a uwierzymy w Niego” (Mt 27,41). Wszystkie cuda miałyby być potwierdzone jeszcze tym jednym, który miałby udowodnić, kim naprawdę jest Jezus Chrystus. Ale tego jednego cudu nie było, ponieważ miały wystarczyć wszystkie tamte i należało zachować pamięć o nich.
Mamy więc prawdziwy dramat – dramat prawdziwego Boga i prawdziwego człowieka. W konfrontacji z Bogiem człowiek, w tym przypadku arcykapłani i przywódcy, okazują się silniejsi. Tak mówią ci dwaj uczniowie i po dzień dzisiejszy rozlegają się takie głosy, że Bóg przegrywa, jest wyrzucany z tego świata, a więc można Boga pokonać. Nie brakuje takich, którzy ogłaszają śmierć Boga. Bywają tacy, którzy wypychają Boga poza margines życia i dziwią się, że przychodzi im to tak łatwo i tak skutecznie. Jeden z uczniów dodaje: „A myśmy się spodziewali, że On właśnie miał wyzwolić Izraela” (Łk 24,21). „Myśmy się spodziewali” – uwierzyliśmy, ale uwierzyliśmy po swojemu: miał wyzwolić Izraela. Jak wyzwolić? Tak jak inni, którzy podczas okupacji rzymskiej posuwali się do czynów zbrojnych i do buntów.
Rzymianie krwawo się z nimi rozprawiali. Niedługo po śmierci Jezusa, wybuchło pierwsze powstanie żydowskie przeciw Rzymianom, które zostało krwawo stłumione w roku 70. Kilkadziesiąt lat później, w latach 132-135, wybuchło drugie powstanie żydowskie przeciw Rzymianom, pod wodzą Bar-Kochby – zostało tak samo krwawo stłumione. A ci dwaj uczniowie być może spodziewali się, że Jezus stanie na czele podobnego buntu, który przyniesie wyzwolenie. A może, skoro dokonał tylu cudów, nie będzie potrzebował zastępów zbrojnych? Ich nadzieje są ziemskie, a trwanie przy Jezusie motywowane własnym interesem. Nie brakuje takich wyznawców Zbawiciela, których trwanie przy Jezusie jest motywowane doraźnymi oczekiwaniami i zaszczytami albo nadziejami i oczekiwaniami, jakie z tym łączą.
Uczniowie nie ukrywają rozczarowania: „Tak, a po tym wszystkim dziś już trzeci dzień, jak się to stało. Nadto, jeszcze niektóre z naszych kobiet przeraziły nas: były rano u grobu, a nie znalazłszy Jego ciała wróciły i opowiedziały, że miały widzenie aniołów, którzy zapewniają, iż On żyje” (Łk 24, 21-23). A więc znów jesteśmy przy pustym grobie. Sam pusty grób nie jest jedynym ani wystarczającym argumentem na rzecz zmartwychwstania Pana. Świadectwem Jego zmartwychwstania jest to, że Jezus prawdziwie żyje i działa, odmienia ludzkie serca i losy. Świadectwem zmartwychwstania Pana jest żywe doświadczenie wiary, które znalazło wyraz w życiu prześladowcy Szawła, który stał się gorliwym wyznawcą Pawłem, a potem żywe doświadczenie wiary w życiu niezliczonych wyznawców Chrystusa, aż po nasze czasy.
Dwaj uczniowie wiedzieli o pustym grobie i o świadectwie kobiet. Jeżeli któregoś dnia Bóg pozwoli, że staniemy przy Grobie Pańskim, musimy pamiętać, że jest… pusty. Jest to jedyny grób na świecie, do którego się podróżuje, czy lepiej pielgrzymuje, nie dlatego, że w nim zostalo złożone ciało zmarłego, ale dlatego, że go w nim nie ma! Udając się na cmentarz, czynimy to dlatego, że tam są szczątki naszych bliskich. A ten jeden grób jest absolutnie wyjątkowy dlatego, że jest pusty. Stanowi pewne oparcie dla naszej wiary, ale sam nie wystarcza, gdyż potrzebne jest żywe doświadczenie Jezusa Chrystusa. Tych, którzy codziennie stają przy Pustym Grobie są tysiące. Widzimy tam ludzi z najrozmaitszych stron świata i krajów, a w tym również takich turystów, których zachowanie świadczy o braku świadomości tego, co tam się wydarzyło. Przeżywanie Pustego Grobu zależy nie tylko od miejsca, jakie zajmuje on na mapie świata, lecz i od miejsca, jakie zajmuje on w naszym sumieniu i sercu. Człowiek, który tam dociera, może przeżyć to, co ci dwaj uczniowie, wiedząc, że grób jest pusty: „Poszli niektórzy z naszych do grobu i zastali wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jego nie widzieli” (Łk 24,24). I my też, gdy udamy się do Pustego Grobu, zastaniemy wszystko tak, jak kobiety opowiadały, ale Jezusa fizycznie nie zobaczymy. Żebyśmy mogli Go doświadczyć, musimy Go mieć w sobie.
Nie ma sprzeczności między wiarą a rozumem!
„Na to On rzekł do nich: ‚O nierozumni, jak nieskore sa wasze serca do wierzenia we wszystko, co powiedzieli prorocy!” (Łk 24,25). W tekście greckim Ewangelii według św. Łukasza występuje w tym miejscu wyrażenie: o idiotai. Rozumiemy na pewno, co ono znaczy. Po polsku mamy trochę łagodniej: „O, nierozumni!”. Greckie słowo nie ma tak pejoratywnego znaczenia jak w języku polskim. Sugeruje, że jeżeli chodzi o świadomość pustego grobu i zmartwychwstania, to jakaś trudność tkwi w uczniach Jezusa. To w nich istnieje jakiś cień, przeszkoda do pokonania. Te słowa niech nam przypomną o jednej prostej prawdzie: wiara religijna chroni rozum przed upadkiem i dekadencją. Nie ma sprzeczności między wiarą a rozumem! Rozum pozbawiony zakorzenienia w Bogu obraca się przeciwko sobie. Gdyby człowiek kierował się w życiu wyłącznie rozumem, bylibyśmy straszliwie biedni i okaleczeni. Rozumem nie może kierować się matka, która spodziewa się dziecka. Rozumem nie może kierować się ktoś, kto stwierdził, że bliska osoba jest chora i trzeba ją przez całe życie pielęgnować i karmić. Rozumem nie kieruje się ktoś, kto pracuje w domu starców i otacza opieką ludzi, którzy nie przynoszą żadnego doraźnego zysku, a wymagają stałej troski. Rozumem nie kieruje się ktoś, kto czeka na męża, żonę czy dziecko przez wiele tygodni, miesięcy i lat, kto jest w stanie pokonywać wszelkie trudności, aby przyjść z pomocą innym. Tam rozum jest być może ostatnią instancją, która ma znaczenie. I warto o tym pamiętać!
Wiara chroni rozum – trzeba o tym nieustannie przypominać wszystkim, którzy próbują wykopać przepaść między wiarą a rozumem. Lecz zarazem rozum chroni wiarę. Rozum wymaga, aby nasza wiara była dojrzała, roztropna i mądra. Może być bowiem tak, że fałszywa czy złudna wiara staje się karykaturą religijności i prawdziwej pobożności. Wiara i rozum to dwa skrzydła, na których człowiek wznosi się do Boga.
Nieznajomy wyjaśnia uczniom zmierzającym do Emaus: chcecie zrozumieć sens tego, co się wydarzyło? Sięgnijcie do Starego Testamentu, sięgnijcie do ksiąg swiętych Izraela. Tam o tym wszystkim już było! „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?” (Łk 24,26). Na kartach pierwszej części Pisma Świętego były zapowiedzi Mesjasza jako króla, proroka i kapłana, ale nade wszystko – jako Mesjasza cierpiącego: „Boże mój, Boże mój, czemuś mnie opuścił? Daleko od mego Wybawcy słowa mego jęku. (...) Przebili ręce i nogi moje, policzyć mogę wszystkie moje kości” (por. Ps 22) – modlili się Izraelici przez setki lat przed przyjściem Chrystusa. A On „był przebity za nasze grzechy, zdruzgotany za nasze winy. Spadła Nań chłosta zbawienna dla nas, a w Jego ranach jest nasze uzdrowienie” – wołał prorok Izajasz setki lat przed Chrystusem! (por. Iz 53,5). A Nieznajomy zapytuje: „Czyż Mesjasz nie miał tego cierpieć, aby wejść do swej chwały?”.
„Zbawienie przyszło przez Krzyż” – śpiewamy w jednej z wielkopostnych pieśni. Innej drogi Bóg nie zamierzył. Dla kogo? – Dla własnego Syna! Dla Tego, który dla nas i dla naszego zbawienia stał się człowiekiem. Wcielenie Syna Bożego stało się drogą Krzyża. Ponieważ w świecie jest obecne cierpienie, to i sam Bóg przeszedł przez cierpienie. Pytamy: dlaczego w świecie istnieje tyle zła, tyle nieszczęścia, tyle cierpienia? Musi ono mieć sens, znany jedynie Bogu samemu, skoro Bóg w swoim Synu sam podjął cierpienie i przez nie przeszedł.
„I zaczynając od Mojżesza poprzez wszystkich proroków wykładał im to, co we wszystkich pismach odnosiło się do Niego” (Łk 24,27). Powinniśmy wziąć do ręki Pismo Święte Starego Testamentu i często odczytywać zapis historii zbawienia, która prowadzi ku Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu Chrystusa. Nad ogrodem Eden z Adamem i Ewą był już obecny blask krzyża. Gdy w Betlejem przyszedł na świat Jezus, gdy wychwalali Go aniołowie i radowała się Najświętsza Maria Panna, w sąsiedniej Jerozolimie rosło już drzewo na Jego krzyż.
„Tak przybliżyli się do wsi, do której zdążali, a On okazywał, jakoby miał iść dalej. Lecz przymusili Go, mówiąc: ‘Zostań z nami, gdyż ma się ku wieczorowi i dzień się już nachylił’. Wszedł więc, aby zostać wraz z nimi” (Łk 24,28). Następnie, gdy czytamy kolejne zdanie po grecku, a w pewnym stopniu także po polsku, mamy terminologię eucharystyczną, to samo słownictwo, które kapłan wypowiada podczas Przeistoczenia w kluczowym, kulminacyjnym momencie Mszy św.: „Gdy zajął z nimi miejsce u stołu, wziął chleb, odmówił błogosławieństwo, połamał go i dawał im” (Łk 24,30) – chciałoby się dalej powiedzieć: „mówiąc: bierzcie i jedzcie, to jest Ciało Moje…”. W tym miejscu Ewangelii św. Łukasza nie ma tych słów eucharystycznych. Komentatorzy Biblii sprzeczają się – zresztą po to są, żeby się sprzeczać, to jest racja ich istnienia – czy to, co miało miejsce w Emaus, to Eucharystia? Czy była to pierwsza Msza św. sprawowana po Męce, Śmierci i Zmartwychwstaniu? Jedni mówią „tak”, drudzy „nie”, a inni – „nie wiemy”. Rację mają ci ostatni, aczkolwiek terminologia eucharystyczna, która tu występuje, na pewno nasuwa myśl o Eucharystii.
Prawdziwie poznają Jezusa ci, którzy żyją Eucharystią
Tak czy inaczej, „wtedy otworzyły się im oczy i poznali Go, lecz On zniknął im z oczu” (Łk 24,31). Poznali Jezusa „po łamaniu chleba”! Do czasu męki i śmierci Jezusa drogą poznawania Go był Jego fizyczny wygląd. Od męki, śmierci i zmartwychwstania prawdziwie poznają Jezusa ci, którzy żyją Eucharystią. Nie ma innego sposobu na doświadczenie Chrystusa głębiej i pełniej niż właśnie Eucharystia. To w Eucharystii udziela nam się On i objawia najpełniej i najdoskonalej. „I mówili między sobą:’ Czy serce nie pałało w nas, kiedy rozmawiał z nami w drodze i Pisma nam wyjaśniał?’” (Łk 24,32). Dopiero Eucharystia otworzyła im oczy. Otworzyła oczy na sens męki, śmierci i zmartwychwstania Mesjasza. Istnieje ścisły związek między zmartwychwstaniem a Eucharystią, tak samo jak między Eucharystią a męką i śmiercią Jezusa. Gdy kapłan podczas Mszy św. dokona Przeistoczenia, mówi wtedy: „Oto wielka tajemnica wiary!”. A wierni: „Głosimy śmierć Twoją, Panie Jezu, wyznajemy Twoje zmartwychwstanie i oczekujemy Twego przyjścia w chwale”.
Kalwaria, pusty grób i życie przyszłe, a wszystko to jest mocno związane z Eucharystią. Dla Rycerzy – Kawalerów i Dam – Zakonu Rycerskiego Świętego Grobu Bożego nie ma większej wartości w osobistych więziach z jerozolimskim Pustym Grobem niż Eucharystia.
Całość rekolekcji można przeczytać w
Komentarze (1)
Katecheza - mistrzostwo świata - jak zawsze u ks. prof. Chrostowskiego! Miałem dokładnie taki sam widok "na jerozolimskie Stare Miasto, z Kopułą Bazyliki Grobu Bożego i Bramę Jafską" z widokowego dachu hotelu 'Gloria' mieszczącego się w murach Starego Miasta w Jerozolimie!
Publikowane komentarze są prywatnymi opiniami użytkowników serwisu. Redakcja nie ponosi odpowiedzialności za ich treść. Wpisy są moderowane przed dodaniem.